News

Dancetination – relacja

Rok 2006 to rekordowy rok pod względem ilości eventów w Polsce. Na jego zakończenie dostaliśmy kolejną eventową perełkę czyli pierwszą edycję nowej imprezy Dancetination organizowaną przez agencję Essence Music. Pierwotnie impreza miała odbyć się 25 listopada, ale ze względu na żałobę narodową została przesunięta o tydzień. Niestety wiązało się to ze zmianą line-upu, nie wszystkie gwiazdy mogły zagrać w sobotę 2 grudnia, w składzie pozostali Ronald Van Gelderen, Tiddey, Angelo Mike, Dragon i Czopka, wypadli z niego Sander Van Doorn, Mark Norman, Joy Kitikonti i DJ W. Zamiast zagranicznych nieobecnych pojawili się Perry O’Neill, Marc Van Linden, Kyau and Albert i Jonas Steur, z polskich dołączył jeszcze Matys.


To oczywiście wpłynęło na muzyczny obraz tej nocy: brak Kitikontiego i W spowodował, że zabrakło setów house’owych (pomijając krótki występ Czopki na sam koniec). Na szczęście dla miłośników house kilka pozycji z tego gatunku mieliśmy okazję usłyszeć – trancowi didżeje coraz częściej sięgają w swoich setach po muzykę house lub electrohouse.



Na dobry początek za sterami pojawili się Dragon i Matys. Ten pierwszy, wg opinii wielu komentujących zagrał lżej niż nas do tego przyzwyczaił. Na parkiecie jeszcze było raczej pusto, a z głośników popłynęły pierwsze piękne dźwieki : Tilt w remiksie Orkidei, „My precious” coraz częściej granego ostatnio Leona Boliera, wielki przebój Martina Rotha „Shockwaves”, Dragon zagrał też Cultivate „Broken pieces”, K90 „Ghost in the machine”, a na koniec zaprezentował swoją własną produkcję „Infinity 2006”. Matys też sięgał po swoje produkcje, sięgnął także po najnowsze dzieło swojego dobrego kolegi Krzysztofa Chochłowa „Reserved Midnight”. W secie pojawiły się też m.in. „Mister Dicky Pinky” znanego i cenionego od lat producenta house Laurenta Pautrata oraz znakomity „Doppelwhipper”Gabriela Anandy. Ci, co już byli w Arenie bardzo zachwalali występ Matysa i trochę żałowali, że nie mógł grać później, w porze jego seta Arena jeszcze była prawie pusta.



Więcej publiczności miał już Nitrous Oxide, ten ceniony już w Europie poznański producent zaprezentował się fantastycznie. Niektórzy kręcili trochę nosem, że zagrał zbyt lekko, ale tego przecież można się było spodziewać – wiemy, jaką muzykę Nitrous produkuje i jaką lubi najbardziej. Nie jest może nazbyt ruchliwy za konsoletą, ale widać było, że czuję tę muzykę i granie sprawia mu radość. A co usłyszeliśmy? Były oczywiście jego świetne własne produkcje: grany już przez prawie wszystkich liczących się na świecie trancowych didżejów „North Pole”, remix kompozycji Ronskiego Speeda „Hemisphere”, a także nowy singel „DNA” wydany jako 3rd Moon. Było też pierwszej tej nocy spotkanie z niezwykle popularną epką „Earth” niemieckiego duetu Stoneface & Terminal, Nitrous wybrał utwór „Another day”, były produkcje Re:locate i Menno De jonga (ich wspólne „Spirit”) oraz Woodyego Van Eydena i Alexa Morpha (ich wspólny remix „Ascendancy” Jona O’Bira). Na zakończenie Nitrous Oxide poczęstował nas przepięknym „Good for me” Above & Beyond. Lepiej skończyć nie mógł..



Gdy za konsoletą pojawił się pierwszy z zagranicznych gości Perry O’Neill, impreza zaczęła się rozkręcać na dobre. Coraz większy tłum na parkiecie, coraz więcej efektów wizualnych.. Co prawda z początku Perry postawił na progresywne dźwieki, z których jest znany, co raczej nie wzbudziło euforii wśród oczekujących na bardziej energetyczne rzeczy. Na szczęście dla większości zgromadzonych w Arenie Perry nie ograniczył się do płynących, deepowych klimatów i dość zaskakująco sięgnął po kilka znanych nam doskonale nagrań: „Without you near” Schulza w cudownym remiksie Gabriel & Dresden, były też electrohouse’owe hity „proper Education” Prydza i „Say hello” Deep Dish w wersji Angello i Ingrosso. Widać, że O’Neill ceni sobie twórczość młodych zdolnych Szwedów, zagrał też jedną z ich ostatnich perełek czyli „Click” (słysząc ten numer pierwszy raz na takim nagłośnieniu włosy stają dęba). Nie zapomniał o swoich własnych produkcjach np,: „Wave Force”. Nie można nie dodać, że Perry okazał się niezwykle sympatycznym człowiekiem, za sterami przez cały czas ruszał się w rytm muzyki i uśmiechał się do wszystkich dokoła. Po secie można go było spotkać na parkiecie, gdzie bawił się razem z nami!



Występ Perry’ego przedłużył się o prawie pół godziny, gdyż przedłużały się przygotowania do gali ftb.pl, która mimo kilku drobnych problemów technicznych wzbudziła żywe reakcje zgromadzonej publiczności. NIestety nie udało się wyemitować zapowiadanych wcześniej p-odziękowań od Armina van Buurena. Zobaczyliśmy tylko pierwsza klatkę, uśmiech Van Buurena, ale nie usłyszeliśmy co ma do powiedzenia. Na szczęście już niebawem będzie można to obejrzeć ściagając filmik z ftb.pl. Podczas gali wypowiedzieli się ze sceny laureaci dwóch pierwszych miejsc rankingu FTB TOP DJ czyli Angelo Mike i Tiddey. Potem obejrzeliśmy krótki film z Sensation White Polska (głównie wypowiedzi osób bawiących się we Wrocławiu), nastepnie przyszedł czas na występy dwóch najpopularniejszych didżejów w Polsce.




Najpierw za konsoletą pojawił się Angelo Mike. Dla większości był to właściwy początek imprezy – nie tylko z powodu muzyki granej przez Angelo, od tego momentu ruszyły też na dobre światła i lasery, wzrosło też natężenie mocy nagłośnienia. Od tej chwili już do końca imprezy mieliśmy do czynienia z prawdzimą ucztą dla wszystkich zmysłów. Pełny parkiet, entuzjazm, a wręcz szaleństwo klubowiczów, piorunująca gra świateł (80 „głów”!), ciekawe wizualizacje (na 3 wielkich telebimach przy scenie i dodatkowych umieszczonych wraz z podestami z tyłu parkietu i 17 plazmach! plus częste pokazywanie postaci didżejów na zbliżeniach (moim zdaniem świetny pomysł), było też mnóstwo pirotechniki i konfetti(tym gadżetem ozdobiono występ Van Gelderena).



Angelo zgodnie z zapowiedziami (mówił o tym dzień przed imprezą w „Euforii”) przypomniał kilka numerów ze swojego seta z Sensation, wygląda na to, że to po prostu jego ukochane rzeczy ostatnio: „Something to lose” z cudnym wokalem Nadji Ali, „Love u more” Van Buurena, był też „The Rub” Kurda Mavericka (w mashupie z „Electro” Outwork). Zaczął od stałego punktu wszystkich eventów trancowych „Your loving arms” Karen Overton w pięknej, intro-wersji Markusa Schulza. Był najnowszy Mark Knight, a także – co chyba można uznać za spore zaskoczenie – Erik Prydz jako Cirez D i jego electro-wulkan „Mouseville Theme”. Angelo Mike jak zwykle miał doskonały kontakt z publicznością, która jak zwykle zgotowała mu doskonałe przyjęcie.


Spory aplauz zebrał też zwycięzca tegorocznego rankingu DJ Tiddey. W zgodnej opinii uczestników wydarzenia swoim setem potwierdził swoją wartość. Osobiście spodziewałem się wiązanki brzmień Sandera Van Doorna, którego często gra, liczyłem na to, że Tiddey wypełni lukę po nieobecnym Sanderze i zaprezentuje ciężki repertuar z dedykacją dla tych, którzy właśnie takich klimatów oczekiwali po Dancetination. Tak się jednak nie stało – było ostrzej niż dotychczas tego wieczoru, ale bez „miażdżenia”. Były m.in. ostatnie produkcje Roy Gates’a i Stoneface & Terminal, była też już klasyczna perełka „Killa” Way Out West. Trzeba powiedzieć, że obaj laureaci spisali się znakomicie, prawie zabrakło nieprzychylnych opinii, raczej żałowano, że ich sety trwały zaledwie pół godziny. Dzięki temu jednak Dancetination zapamiętamy jako event z największą liczbą didżejów..


W najlepszym czasie imprezy za konsoletą pojawił się Marc Van Linden. Trudno opisać, co się wtedy działo na parkiecie – totalne szaleństwo, cała Arena tańcząca z uśmiechami na twarzach (co nie zawsze jest normą na eventach). Jedynym mankamentem jego wystepu był kompletny brak interakcji z tłumem. Aż trudno w to uwierzyć, że gorąca atmosfera wśród klubowiczów nie wpłynęła choćby na minę na jego twarzy! Jak ktoś trafnie ujął „Linden wyglądał, jakby był za coś na nas zły” – może przed imprezą czytał wpisy na ftb, gdzie nie wszyscy skakali z radości, że będzie grał o tak dobrej porze i że w ogóle będzie grał.. Było to spore rozczarowanie, tym bardziej, że wielu z nas widziało Lindena w akcji już wcześniej i zwykle tryskał energią i radością. Muzycznie trudno mówić o rozczarowaniu, wprost przeciwnie – Arena szalała, bo Linden nie dawał wytchnienia: zagrał szeroki wachlarz muzyki trance : od „Lift” Seana Tyasa, swoich remiksów „Linking People” i „Until Monday” oraz klasyka klasyków „For An Angel”, po cięższe, dużo cięższe klimaty „Mass Noise” DJ Seb czy „Control Freak” Armina w zabójczym remiksie Sandera Van Doorna. Był też świetny „Playground” Second Sun w remiksie Nu NRG. Generalnie set bardzo zróżnicowany, co dla jednych mogło być brakiem spójności, dla innych swoistym greatest hits gatunków trance czyli dla każdego coś miłego.




Tym wszystkim, którym przez półtorej godziny seta MVL brakowało kontaktu z didżejem, duet Kyau and Albert wynagrodził to z nawiązką. Przyzwycziliśmy się już do ich entuzjazmu za sterami, ale to, co wyprawiali w Arenie przechodziło wszelkie pojęcie! Skoki, ręce w górze, a nawet wybieganie zza konsolety do publiczności to tylko kilka próbek ich możliwości. Przede wszystkim kipiąca energia i wielka radocha z grania przez całe 90 minut! Niektórzy obawiali się, że niemiecku duet uśpi wszystkich w Arenie, znani są przecież z pięknych, delikatnych trancowych melodii. Nic bardziej mylnego! Nie zapominajmy, że Kyau and Albert czasem produkują też cięższe rzeczy i na taki repertuar postawili w sporej części podczas Dancetination. Zaskoczyli elementem house’owym, zagrali dobrze znane „Moonlight Party” Fonzerelliego. Był ostatni Ronski Speed „The space we are”, a także połączenie dwóch klasyków „E.O.S.” z „Sattelite” i „Without you”Dogzilli. Panowie potrafią zaskoczyć, są jednymi z tych, u których nigdy nie wiadomo, co zagrają za chwilę. W połączeniu z „powerem do zabawy” jakim obdarzają publiczność swoim zachowaniem to iście wybuchowa mieszanka. Czarny koń imprezy, zważywszy na to, że pojawili się w Arenie niejako w zastępstwie, spisali się na szóstkę z plusem.



Po sierpniowym „Summercity with Ferry Corsten” najlepsze recenzje zebrał Ronald Van Gelderen, nic dziwnego, że agencja Essence Music zdecydowała się na powtórkę z rozrywki i zaprosiła Ronalda do Areny. Trochę szkoda, że Ronald występował tak późno (zaczął przed czwartą), choć z drugiej strony dzięki temu o piatej rano mieliśmy jeszcze prawie pełny parkiet! To nie zdarza się często. Ronald to szaleniec, o czym przekonał nas wcześniej na Malcie, teraz w Arenie. Wymalowane na czarno oczy, biały krawat i demoniczne ruchy, diabelskie uśmiechy i „niebezpieczna dla zdrowia” muzyka. Set Ronalda był prezentem dla wszystkich, którym mimo wszystko było dotąd za lekko. Najmocniejszy, najbardziej energetyczny, zgrzytający i obezwładniający. Wg większości komentujących, wspólnie z setem poprzedników najlepszy z wszystkich z Dancetination 2006. Van Gelderen opowiadał w wywiadzie dla „Euforii”, że jedyny klucz, wg którego dobiera numery, to ich power, energia, szaleństwo, które mogą wywołać na parkiecie – nieważne jaki to muzyczny gatunek. Jak zwykle zaprezentował mieszankę electrohouse i bardzo energetycznego trance. Był Yoshimoto w remiksie Trentemollera, porywająca wersja „Smack my bitch up” The Prodigy (Liam Howlett z Prodigy to jeden z idoli i inspiracja Ronalda) i porcja arcydzieł Marco V czyli genialne „Any Better Or” i „Calling the shots” – kolejny numer, który w połączeniu z potężnym nagłośnieniem może wprawić w palpitację serca. To samo można powiedzieć o remiksie Wippenberga „Should have known”Cosmic Gate, nowej wersji „Punk” Corstena czyli „Junk” w wersji Barta Claessena czy „Cherry Blossom TE 2006” Marcela Woodsa. Rozpłynąć się i rozmarzyć także dał nam szansę – „5” Aalto chyba już na zawsze pozostanie z nami.. Wśród komentujących ten występ przeważały oceny 10/10.



Pod koniec występu Van Gelderenem wymęczona już publiczność zaczęła opuszczać Halę, tym najtwardszym pozostały jeszcze skrócone sety Jonasa Steura i Czopki. Jonas Steur zaskoczył na początku podtrzymując tempo poprzednika, na muzykę, z której jest znany zarówno jako Steur, jak i Estuera i Fable, musieliśmy trochę poczekać. Set poza jedną wpadką był rewelacyjny, większość nagrań to były „niezidentyfikowane obiekty latające”, które pewnie już niedługo staną się powszechnie znane (w każdym razie wśród fanów tego typu trance), z tych znanych już od jakiegoś czasu usłyszeliśmy m.in. prześliczne „Silent Waves” – zapewne wielu z tą charakterystyczną melodią w głowie wracało do domu, na koniec wybrzmiało jeszcze „Casta Mara”. Wśród ponad 600 komentarzy, które pojawiły się na ftb, nie widziałem ani jednego, który krytykowałby Jonasa za cokolwiek. Szkoda tylko, że nie mógł zagrać wcześniej. Czopka aka Inox ostatecznie dostał zaledwie kilkanaście minut (wcześniej opóźniłą się gala ftb, opóźnił się też występ Kyau and Albert). Te ostatnie minuty były jedynym house’owym setem tej imprezy – konkretnie electrohouse’owym. Co ciekawe, Czopka podobno był pierwszym didżejem korzystającym z gramofonów – pierwszy winyl zagrał w Arenie zatem około 06:40 ! Niewiele zdążył zagrać, ale miłośnicy electro byli zachwyceni: pojawiły się m.in. „Gnuk” Nari & Milani w remiksie Justina Case’a, świetna nowa wersja „Creeps” The Freaks oraz jeden z najciekawszych kawałków roku „Rej” Ame w remiksie Pastaboys.



Na koniec raz jeszcze powzolę sobie w imieniu wszystkich bywalców eventów ucieszyć się z niezwykłej koniunktury, jaka panuje u nas na tego typu wydarzenia. To dla nas buduje się monumentalne sceny z wielkimi telebimami i plazmami (tym razem wszystkie były pochylone), instaluje się prawie trudne do zliczenia lasery (tym razem było ich 11, gdzie te czasy, kiedy starczały nam 2 albo 3?) i zaprasza najlepszych w tej chwili didżejów na świecie. Koniec ery eventów w Polsce nam raczej nie grozi. Ci wszyscy, którym każda taka impreza pozostawia na długo fantastyczne wspomnienia już zniecierpliwieni czekają na kolejne. Większość z tych, którzy byli w Arenie po raz pierwszy, nie mogło uwierzyć w to, co widzą. I ja ich doskonale rozumiem. Czasem chciałbym znowu przeżyc „ten pierwszy raz”. Mimo, że byłem na wszystkich eventach, nadal mnie zachwycają. Za każdym razem mam wrażenie, że ktoś się bardzo stara, żebyśmy byli zadowoleni, ba – żebyśmy byli bardzo zadowoleni. Oby tak dalej. Szkoda, że to już eventowy koniec roku. Jak my wytrzymamy do lutego?



Autor: Marcin Żyski
Foto: Krzysztof Tarkowski i Marek Konon


 


Sponsorzy nagród dla DJów:


























Mediam
www.mediam.com
Tiger Energy Drink
www.tigerenergy.pl
Kompania Piwowarska
www.kp.pl
     
 
Zomo
www.zomo.com.pl
Speed8
www.speed8.pl
 


 


Gratulujemy wszystkim laureatom, dziękujemy agencji Essence Music za pomoc w organizacji gali oraz wszystkim sponsorom za fantastyczne nagrody.



 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →