Recenzje

Coś być musi za zakrętem! – recenzja albumu Marca Van Lindena!

Marc Van Linden był gwiazdą w Polsce w latach 2003 i 2004. Mocno wypromowany przez ekwadorską ekipę DJ stał się obok Rona vd Beukena jedną z czołowych i najbardziej pożądanych przez polskich klubowiczy gwiazd globalnej sceny trance. To właśnie Marc Van Linden był jedną z czołowych gwiazd Sunrise with Ekwador w 2004 roku, a także na Independence 2004. Wtedy też przyjacielskie relacje artysty z jednym z czołowych polskich DJ – Matysem – zaowocowały wspólną produkcją. Numer AM 2 PM stał się jednym z tych, z którymi kojarzono ostatni wspólny Sunrise Ekwadoru, agencji MSM i KrisaSunrise with Ekwador 2004. Później było jeszcze rewelacyjne Independence 2004 na którym Marc Van Linden ostatni raz zagrał w swoim niepowtarzalnym stylu i klimacie. Od 2005 roku obrał zupełnie inną drogę w swojej muzycznej karierze. Fascynację Marca produkcjami Paula Van Dyka dało się odczuć znacznie wcześniej. Pamiętam jak sam w 2004 roku zastanawiałem się, czy między tymi gwiazdami dojdzie do jakiejś ciekawej współpracy. Okazało się, że wszystko potoczyło się  w zupełnie innym kierunku.



Paul Van Dyk po wydaniu albumu Re-Reflections zmienił swój styl. Pierwszym symptomem zmian było wydanie singla Other Side, który pomimo wielkiego lansu we wszelakich stacjach radiowych nie okazał się wielkim przebojem. Dopiero Mash-Up z For An Angel sprawił, że numer był grany przez wielu DJ, ale również przez krótki okres czasu. Paul zmierzał jednak w kierunku, który sam sobie określił. Miał wielki cel i realizował go małymi krokami, których nikt prócz niego nie rozumiał. Teraz, gdy patrzymy na karierę Van Dyka z perspektywy czasu widzimy sens decyzji które podejmował. W przypadku Van Lindena było inaczej. Jego fascynacja Van Dykiem była chyba zbyt wielka, gdyż ze swoimi produkcjami również zmierzał w tym samym kierunku. Czegoś w nich jednak zabrakło i efektem były single, z których DJ rezygnowali po pierwszym odsłuchu. Martwi też fakt, że wydana jakiś czas temu produkcja Forbidden Love mająca swoje korzenie w AM 2 PM i Buenaventurze Paula Van Dyka nie dała rady się przebić. Pomimo świetnego pomysłu nie miała tego czegoś, tej unikalnej mocy, która sprawia, że singiel staje się przebojem.


Na przełomie lat 2006-2007 Marc Van Linden wydał kilka singli przy współpracy z innymi artystami, takimi jak Funabashi, Greg Downey, czy Giuseppe Ottaviani. O ile ten z tym ostatnim okazał się strzałem w dziesiątkę to pozostałe przeszły bez większego echa przez globalną scenę DJ. Pomimo bardzo ciekawych pomysłów zabrakło w nich energii jaką posiadał chociażby uwielbiamy za swego czasu przez Van Lindena numer Massive. Dopiero Ottaviani wyciągnął produkcję Marca z jarzma przeciętności i pozwolił mu raz jeszcze wynurzyć się na powierzchnię by zaczerpnąć świeżego powietrza. Swoja drogą jest to ciekawe zjawisko, że był taki czas, że to właśnie Van Linden wytaczał pewne trendy – wraz z Matysem zrobił obłędny AM 2 PM, a później się zatracił. Nagle nie wiadomo skąd Paul Van Dyk we Włoszech odnalazł duet Nu NRG, w skład którego wchodzi właśnie Ottawiani. Aby wszystko było jeszcze bardziej zabawnie z perspektywy czasu można powiedzieć, że to właśnie Giuseppe przejął to co najlepsze z Marca Van Lindena i Paula Van Dyka i przejął po nich niejako prym w pewnym bardzo charakterystycznym stylu muzycznym.



Sam Van Linden poczuł w pewnym momencie moc. Wewnętrzna energia dała mu takiego kopa, że zdecydował się nie pracować dla dużych wytwórni tylko założyć własną – Midway Records (właśnie w tej wytwórni są m.in. Matys, KC, Sandra Flyn i chyba najmocniejsza część teamu – Filo & Peri). Wszystko to dało sił Marcowi Van Lindenowi by zmontować swój własny album. Nie chciał kompilacji – zdecydował sie na album z własnymi produkcjami. Zebrał więc swoje największe i najlepsze jego zdaniem przeboje na jeden kompakt i postanowił wydać. Dla tych, którzy tak jak ja, byli fanami tego artysty w latach 2004 i 2005 z pewnością album będzie świetną pamiątka i sentymentalną podróżą po czasach ostatniego Sunrise with Ekwador, oraz pierwszych Independence i Sunrise Festival. Trzeba przyznać Marcowi, że stworzył świetną kotwicę tamtych czasów i wspomnień z klubowych, jak i eventowych imprez. Ale czy na świecie jest wystarczająco dużo fanów takich jak ja, czy ty? Nie sądzę.


Dlatego też jeśli wyeliminować z analizy i oceny elementy wspomnień to album My Way staje się bardzo bezpłciowy i przeciętny. Niestety, ale w porównaniu z wydawnictwami, które ostatnio trafiają do sprzedaży to propozycja Marca Van Lindena wypada naprawdę blado. Widać, że producent bardzo chciał stworzyć wydawnictwo na miarę albumów Paula Van Dyka (zarówno ostatniego In Between, jak i Re-Reflections), ale coś po drodze zawiodło. Co? Nie wiadomo? Piosenki, które Van Linden zdecydował się wydać są OK, ale nic poza tym. Na próżno nam szukać przebojów na miarę Buenaventury, New York City, White Lies, czy chociażby Time of Our Lives, Crush czy Nothing But You. Jedyna wokalną produkcją, która zasługuje na uznanie jest Tremble, które i tak uważam za zmarnowany potencjał. Wokalistka robi co może, aby ratować ten numer, ale cóż ona może skoro zawodzi linia melodyjna?


Kolejna wokalna produkcja – tym razem z męskim wokalem De/Vision miała być wymierzona prosta w Other Side, czy chociażby Let Go z najnowszego albumu Paula Van Dyka. Niestety… czegoś w niej brakuje. Piosenkarz sobie, a Van Linden swoje. I chociaż klawisze w tle bardzo fajnie pasują do tekstu, jak i wykonania piosenki to zaproponowany bassline nijak pasuje do tej produkcji.


Singlami, które miały promować album My Way miały być produkcje stworzone przy współpracy z przyjaciółmi Marca Van Lindena. Mówimy tutaj o Funabashi, Gregu Downeyu, Matysie oraz Giuseppe Ottavianim. W przypadku ostatniego – jak już pisałem wcześniej – mamy do czynienia z naprawdę dobra produkcją. Jeśli chodzi o AM 2 PM stworzoną wraz z Matysem to niestety Marc proponuje nam wersję niecałych 4 minut, które nijak pozwalają się wczuć w ten numer. Nie napiszę już o nienasyceniu jakie towarzyszy słuchaniu tej produkcji – wracają wspomnienia, którymi człowiek chce się rozkoszować trochę dłużej niż 3 minuty i 40 sekund. Skandal. Po prostu skandal, że AM 2 PM został potraktowany przez Van Lindena jako „zapchaj dziura”. W ten sposób docieramy do ostatnich dwóch numerów – niestety zarówno produkcja wyprodukowana wraz z Funabashi, jak i ta, w której swoje palce maczał Greg Downey są nijakie. Fajnie się słucha, ale nic poza tym. Numery są na tyle pospolite, że nie posiadają w sobie absolutnie nic co by mogło sprawić, że zapadają w pamięć. Nie przypominam też sobie, aby kiedykolwiek poleciały w którymś z klubów, w których się bawiłem, a jeśli nawet leciały to cóż… potwierdza to tylko regułę, że były to kawałki jakich wiele, które zlewają się wśród przeciętności innych produkcji.



Ale nie samymi nieudanymi produkcjami jest ów album wypełniony. Wspominałem wcześniej o produkcji z OttavianimUntil  Monday, pisałem o bardzo fajnym Tremble. Jest jeszcze trzecia produkcja, którą uważam za kwintesencję tego co sobą reprezentuje Marc Van Linden. Mam na myśli Forbidden Love, będącą niejako odpowiednikiem Buenaventury Paula Van Dyka. I chociaż produkcja Van Dyka wygrywa w ostatecznym rozrachunku z Van Lindenem to jest na tyle dobra, że obydwie uważam za prawdziwe perły muzyki trance. I właśnie za tę produkcję chciałbym Marcowi Van Lindenowi serdecznie podziękować i życzyć mu więcej takich numerów!


Czy warto kupić album Marca Van Lindena? Wiem, że pytania zadawane przez recenzentów czy warto kupić opisywany przez nich produkt są tak oklepane jak schabowy w barze mlecznym, ale niekiedy naprawdę nie da się przedstawić argumentów dla potwierdzenia swoich tez. A moją tezą jest, aby tego albumu nie kupować. Względy sentymentalne dla tego Pana nie są na tyle mocne, aby komukolwiek doradzać zakup tej płyty. Szczególnie, że zarówno Until Monday jak i Forbidden Love są dostępne na maxi-singlach, więc jeśli już koniecznie chcecie wesprzeć Marca Van Lindena w jego ciężkiej pracy producenta to gorąco polecam zakup powyższych singli. Będzie z nich więcej pożytku niż z całego albumu. Naprawdę. 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →