Global Gathering 2008 – relacja. MSM On Air dzisiaj!
No i po pierwszej polskiej edycji Global Gathering 2008. Tyle opinii, co ludzi. A pojawiło się ich ponad 17 tysięcy!
W całym mieście można było spotkać grupy ludzi zmierzających na tor samochodowy w Poznaniu. Chcąc uniknąć ścisku w autobusie specjalnie przygotowanym przez MPK, który dowoził ludzi na teren festiwalu pojechałem zwykłą komunikacją miejską, przez co czekał mnie dłuższy spacer. Przez całą drogę siedziałem z ogromnym, ubranym na czarno gościem, który okazał się być weteranem imprez hardstylowych. Jechaliśmy w milczeniu dłuższą chwilę i wysiedliśmy na przystanku wybranym dość intuicyjnie. Okazało się, że jesteśmy tylko we dwóch i znajdujemy się na jakimś bliżej niezidentyfikowanym osiedlu, jednak z oddali słychać było muzykę. Szliśmy bardzo ruchliwą drogą, a potem kawałek przez las, więc była chwila na rozmowę. Mój towarzysz przyznał, że po wielu wizytach w Holandii na tamtejszych eventach jak Sensation White czy Defqon pójdzie dziś głównie do namiotu hardstylowego, a reszta średnio go interesuje. Dowiedziałem się też trochę o specyfice tej muzyki, co sprawiło, że kilka razy podczas festiwalu odwiedziłem Hardstyle Arena.
Pomimo pewnego sceptycyzmu i dystansu do tej niezwykle ciężkiej odmiany muzyki tanecznej muszę przyznać, że w tym oddalonym od centrum festiwalowego namiocie panowała całkiem przyjemna atmosfera. Wielki i czarny MC Mouth of Madness z potężnym wokalem anonsował kolejnych dj-ów i ubarwiał utwory swoimi tekstami. Do tego aktywność występujących tu postaci była chyba największa na festiwalu. Dobrym przykładem jest tu raczej na co dzień spokojny ##0,Pila##, który tuż po wejściu za konsoletę jakby natchniony energią płynącą z tańczącego tłumu zaatakował ludzi potężną dawką ciężkich bitów. Rozkręcał ludzi w sposób, jakiego próżno szukać na innych scenach – w pewnym momencie wydawało się, że mocniej już być nie może, jednak ludzie podnosili ręce, klaskali do rytmu i w momencie gdy pojawiał się bit zaczynało się prawdziwe szaleństwo. Co ciekawe, pomimo raczej ciężkich brzmień ludzie zgromadzeni w namiocie tańczyli dość lekko, odbijając się niejako od podłoża. Trzeba też wspomnieć o oświetleniu, kilkudziesięciu świetlówkach zmieniających kolory, do tego trzy wielkie, przekrzywione ekrany z wizualizacjami, na których pojawiali się również grający dj-e – to naprawdę robiło wrażenie.
Niedaleko sceny hardstylowej znajdowała się DJ Mag Techno Arena. Tutaj było bardzo ciekawie, nie tylko z powodu line-upu ale również wystroju wnętrza namiotu. To tutaj również pojawiły się trzy piękne panie, z których najbardziej w pamięć zapadła mi ##0,Monika Kruse##, której subtelne i kokieteryjne zachowanie za konsoletą świetnie kontrastowało z ciężarem muzyki, którą grała. Wkrótce możemy spodziewać się debiutanckiego albumu pięknej Niemki. Poza tym do interesujących setów należy zaliczyć Jacka Sienkiewicza, który z rzemieślniczą precyzją i na luzie podkręcał atmosferę. Zaskakujący był ciekawy i dojrzały set Marcina Żyskiego, który trochę się przedłużył, jednak sądząc po reakcji klubowiczów dobrze, że się tak stało. Z pewnością zaskoczył również ##0,Chris Liebing##, który wciąż z niesamowitą energią, wyczuciem i luzem gra live acty, które nikomu nie pozwolą spokojnie stać w miejscu. Ten człowiek to maszyna! Z pewnością nie było tu mowy o nudzie, mieliśmy pełen przekrój przez rozmaite rodzaje technicznych brzmień jak minimal, tech-house czy nawet break beat w wykonaniu ##0,Lady Waks##, która dotarła na imprezę dopiero ok. 5, ze względu na problemy z lotem. Bas i stopa były tak silne i nasycone, że można było je odczuć fizycznie. Czułem jak wibrują ciuchy i cały namiot zdawał się drgać do rytmu.
Kolejna scena to Seat Electric House Arena. Kolorowe, mieniące się trójkąty stanowiły bardzo ciekawą oprawę wizualną. Tutaj imprezę rozkręcali Polacy, których sety były bardzo ciepło przyjęte przez napływających ludzi. Namiot powoli, ale konsekwentnie się zapełniał. Podczas live acta duetu ##0,Skylark##, wykorzystującego mnóstwo elektronicznego sprzętu (klawisze, samplery i in.) parkiet zaczął szaleć. Potem było coraz intensywniej – ##0,Micky Slim## to prawdziwy wulkan pozytywnej energii, który swoim wesołym setem sprawił, że na wielu twarzach pojawiły się uśmiechy. Sebastian Leger i jego ciężkie, bezkompromisowe produkcje zmiażdżyły ludzi zgromadzonych w namiocie, w przypadku tego dj-a czuć te 15 lat rozmaitych doświadczeń klubowych. Imprezę na tej scenie skutecznie kontynuowali ##0,Deadmau5## (który przez dłuższy czas, pomimo upału chodził w wielkiej masce myszki, w masce zagrał również cześć seta, przez co kurz był zapewne mniej uciążliwy…). Z kolei największy show zrobił chyba ##0,Sandy Rivera##, który był zdecydowanie w stanie wskazującym. Niezwykle eklektyczny set, a do tego bezpośredni kontakt z publicznością, z rzucaniem w ludzi płytami włącznie. ##0,Nic Fanciulli## (jedyna postać grająca na tej scenie dwa razy, wcześniej jako Skylark) grał z kolei bardzo rozważnie i spokojnie, nie jest on z pewnością wulkanem energii jednak miks i selekcja utworów robią swoje. Trzeba dodać, że był to najbardziej pedantyczny dj – bardzo dbał o porządek, czyścił CDJ’e, a przed setem przebrał koszulkę.
Na scenę trancową udało mi się dotrzeć kilka razy, lecz najczęściej stałem na zewnątrz gdyż liczba ludzi zgromadzonych w namiocie prawie uniemożliwiała dostanie się do środka. Słyszałem rozmaite opinie, że trochę za lekko, za komercyjnie, zbyt nijako, jednak jedno jest pewne – na secie Sandera nikt nie stał w miejscu. Reakcja była niesamowita, kiedy wszyscy niemal zagłuszali muzykę oklaskami i krzykiem. W pewnym momencie nie było chyba osoby, która nie skandowałaby imienia holenderskiego dj-a. Z pewnością był to jeden z najbardziej żywiołowych i ekstatycznych setów na festiwalu, czemu nie należy się dziwić, w końcu grał dj z pierwszej światowej trójki. Bardzo gorąco przyjęty był również występ Seana Tyasa, na którego czekało wielu wielbicieli trancowych dźwięków. Oprawa wizualna robiła tu niesamowite wrażenie – wokół ustawionej na środku namiotu dj-ki krążyły strumienie światła w ogromnej liczbie kolorów.
Interesująco było również w mniejszym niż pozostałe namiocie Bassline House Arena. Tutaj cały czas dynamiczny bas sprawiał, że wszyscy dobrze się bawili, choć wielkość namiotu raczej nie pozwalała na wytworzenie się energii podobnej do tej na pozostałych scenach.
Warto wspomnieć również o scenie Lux, na której dominowały brzmienia housowe i gdzie czołówka polskich dj-ów rozkręcała imprezę. Do tego, podczas seta dj-a NeeValda pojawił się MC Jacob A, który swoimi soulowymi, funkującymi tekstami sprawił, że niemal każdy wskoczył na parkiet.
Odnośnie namiotów trzeba wspomnieć również o jednym zasadniczym utrudnieniu, którego złowroga nazwa to kurz. Otóż od samego początku we wszystkich namiotach panowała dość duszna atmosfera. Po festiwalu okazało się, że zużyłem co najmniej pięć paczek chusteczek. Widziałem wiele osób, które kaszląc opuszczały poszczególne sceny w celu odetchnięcia trochę świeższym powietrzem. Ciężko było momentami wytrwać w namiocie, w którym panował pył, było dość duszno i po ok. pół godziny trzeba było często opuścić daną scenę. Wielu radziło sobie również zakładając na twarz maski i inne opaski, a wielu po prostu szło na Main Stage.
Scena główna była przygotowana z niezwykłą starannością. Potężne wrażenie robiło oświetlenie, które w inteligentny i dynamiczny sposób korespondowało z muzyką. Kiedy było spokojne przejście, wszystko trochę przygasało by po chwili wybuchnąć feerią kolorów i natężenia. Ilość rozmaitych rozwiązań świetlnych była wprost powalająca. Można ponarzekać trochę na nagłośnienie, które złe nie było, jednak momentami miałem wrażenie, jakby było troszkę za cicho – w okolicy akustyków słychać było czasem lepiej dźwięki z pozostałych scen. Niemniej line-up i widowiskowość głównej sceny rekompensowała te niedogodności. Na początek Polacy z DeFrikz i ##0,Paul Thomas## z UK sprowadzili ludzi pod scenę. Ok. 18 pojawili się ##0,Gus Gus##, którzy skutecznie balansowali na granicy warm-upu i maina, sprawiając, że ludzie powoli zaczynali tańczyć. Muzycy z Islandii zaskoczyli z pewnością nowymi aranżacjami i wspaniałymi wokalami, dynamika również była poprawna, nie było przegięć w żadną stronę.
##0,Sander Kleinenberg## na początek zagrał mnóstwo dobrze znanych utworów w klimacie electro, czym trochę zaskoczył. Potem było bardziej progresywnie, pojawił się nawet „Smack My Bitch Up” The Prodigy. Zdecydowanie Kleinenberg sprawił, że z czasem ludzie zaczęli się coraz bardziej wkręcać.
Potem pojawiła się jedna z najbardziej oczekiwanych postaci festiwalu – szykowny i wystylizowany ##0,David Guetta##, którego występ nie był jedynie setem, a raczej wielkim show z oprawą wizualną i tancerkami. Ten pan jest tak samo dj-em, jak i showmanem, tak samo muzykiem jak i wielbicielem mody i wysmakowanego stylu. Mieniące się tancerki z wielkimi piórami, rozbudowana oprawa wizualno oświetleniowa, no i Guetta pozdrawiający Polaków przez mikrofon. O stanie, w jakim znajdowali się ludzie świadczy fakt, że podczas wyciszania fragmentów utworów cały tłum śpiewał teksty z produkcji Francuza. Do tego nawet w najbardziej odległych zakątkach terenu przed sceną główną, gdzie muzyka była zdecydowanie gorzej słyszalna, grupy ludzi bawiły się w najlepsze.
Po secie Guetty rozbrzmiał mistyczny podkład i rozpoczął się pokaz sztucznych ogni. Las telefonów komórkowych i kolorowe wybuchy, które zdawały się być skierowane prosto na ludzi – czuć było, że wiele osób zgromadzonych na torze samochodowym było pozytywnie zaskoczonych. Widziałem już wiele takich pokazów, jednak ten był zdecydowanie jednym z najciekawszych.
Kolejną postacią był ##0,Eric Prydz##. Tutaj zawiodła trochę dynamika seta, a wizualizacje ograniczyły się do wariacji na temat imienia i nazwiska dj-a. Niemniej niektóre zagrane przez niego utwory, jak „Proper Education” czy „Pjanoo” sprawiły, że ludzie bawili się świetnie. O popularności Prydza świadczy ponadto zainteresowanie mediów – tuż po zejściu ze sceny obskoczyły go co najmniej trzy ekipy, w tym telewizja i prasa. Ja również czekałem na możliwość porozmawiania ze Szwedem, a w między czasie poszedłem skorzystać z toalety. Jakie było moje zdziwienie, gdy ochrona kazała mi czekać. Okazało się, że w wejściu do toalety minąłem Prydza i skorzystałem z tej samej muszli co szwedzki DJ : ). Udało mi się go złapać chwilę później i zadać mu niestety jedynie kilka pytań, gdyż Prydz właśnie opuszczał teren festiwalu.
Jak podobała ci się impreza?
Było super! To bardzo miłe wrócić znów do Poznania. Grałem tu już wcześniej i za każdym razem jest bardzo pozytywnie, ludzie świetnie reagują na muzykę.
Jakie są twoje plany wydawnicze?
Jak zwykle przygotowuję kilka wydawnictw w moim labelu Pryda. Wkrótce ukaże się „Pjanoo” w zupełnie nowej wersji.
Jak wiele czasu spędzasz w swoim studiu?
Ostatnio to jest może jeden dzień na dwa miesiące. Ciągle jestem w podróży. Większość moich produkcji powstaje na laptopie w pociągu czy samolocie. Produkuję używając Logica i wtyczek vst. Jednak staram się poświęcać tyle samo czasu zarówno produkcji jak i dj-owaniu.
Chciałbyś grać live-acty?
Tak, myślałem o tym, ale póki co skupiam się na dj-ce. Może kiedyś się za to zabiorę, kto wie.
Wkrótce grasz na Ibizie. Jak odbierasz to miejsce?
Ibiza jest wspaniała! Każdego roku chętnie tam wracam i gram co najmniej kilka imprez. Wszyscy moi znajomi są właśnie tam. Do tego mają tam wspaniałe jedzenie i ciągle jest świetna pogoda. Najlepszym klubem jest dla mnie Space, a konkretnie taras w tym klubie, na którym panuje niesamowita atmosfera. To wspaniałe móc tam wracać każdego roku.
Po Prydzu pojawił się przez wielu wyczekiwany ##0,ATB##. Po jego setach choćby w poznańskiej Arenie poprzeczka została postawiona wysoko, a oczekiwania były ogromne. W opiniach wielu i w mojej również ATB nie do końca wywiązał się z pokładanych w nim nadziei. Bardzo zaskakujący był choćby utwór Nirvany „Smells Like Teen Spirit”, który moim zdaniem w oryginalnej wersji był zbyt nieprzystający do reszty seta i pasował jak pięść do nosa. Niemniej całość zrobiła z pewnością pozytywne wrażenie na zgromadzonej publiczności, która reagowała bardzo żywiołowo. Tutaj też mieliśmy do czynienia z widowiskową oprawą.
Jakby tego było mało około godziny 2.30 za konsoletą pojawił się ##0,Ferry Corsten##. Energetyczny i dynamiczny set powoli się rozkręcał. Z początku było bardziej trancowo, klasyczniej i raczej bez zaskoczeń. Mniej więcej od połowy seta zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Niemniej przed sceną widać było, że wiele osób zdecydowało się na powrót do domów. Pył i kurz dawały się we znaki, a do tego zrobiło się trochę chłodniej. Dla mnie jednak był to jeden z najciekawszych momentów festiwalu. Gęsta mgła, która zebrała się wokół tańczącego tłumu, słońce które powoli rozjaśniało festiwalowy teren i dźwięk, który o tej porze zdaje się rozchodzić trochę inaczej sprawiły, że Corsten wykrzesał jeszcze mnóstwo energii z tych, którzy pozostali. Przede wszystkim trzeba przyznać, że Holender jest mistrzem jeśli chodzi o miks – jego przejścia są perfekcyjne a wyczucie nastroju i budowanie seta są na najwyższym poziomie. Ferry to człowiek emanujący niezwykle pozytywną energią, wciąż uśmiechnięty i zarażający emocjami tańczący tłum. Ponadto trzeba dodać, że wizualizacje podczas jego seta zdecydowanie najbardziej mi się podobały spośród wszystkich na Main Stage. Rozbudowane, kolorowe i dynamiczne.
Trzeba koniecznie dodać, że atmosfera panująca na torze samochodowym wieczorem 7. czerwca była wyśmienita. Nie było żadnych negatywnych emocji, wszyscy zdawali się być połączeni muzyką i chęcią pozytywnej zabawy. Nie spotkałem się z żadną agresją czy negatywnym nastawieniem z czyjejkolwiek strony. Ochrona dawała radę i nie powodowała nieprzyjemnych sytuacji. Wielbiciele bungee oblegali miejsce, w którym mogli podnieść sobie poziom adrenaliny. Miałem wrażenie, że liczba chętnych na skoki jest olbrzymia i że praktycznie od początku do końca festiwalu ktoś właśnie skacze.
Miał miejsce jeden wypadek, jednak w kontekście takiej liczby ludzi trudno o brak losowych wydarzeń. Natychmiastowa reakcja służb medycznych jest tutaj warta podkreślenia. Warte polecenia było miejsce Dopalacze.com, gdzie można było znaleźć m. in. jointy, które smakowały dość specyficznie, jednak działały bardzo ciekawie. Na terenie festiwalu znajdowało się również wesołe miasteczko, które jednak chyba ze względu na ilość gwiazd na festiwalu nie cieszyło się wielką frekwencją. Bardzo ciepło przyjęte zostały pokazy lotnicze grupy Żelazny. Oszałamiające popisy pilotów robiły ogromne wrażenie. Samoloty leciały prosto na siebie, już miały się zderzyć i w ostatniej chwili mijały się o włos, zostawiając za sobą smugę dymu. Była to zdecydowanie oryginalna i zaskakująca atrakcja – chyba mało kto spodziewał się, że pokazy będą tak widowiskowe.
Z pewnością pomimo ogromnego zróżnicowania muzycznego zabrakło trochę sceny chill-outowej, której funkcję zdawało się pełnić kino, gdzie wiele osób po prostu szło odpocząć, niekoniecznie oglądać filmy. Do minusów trzeba również zaliczyć błędy w time-table w mini DJmagu, które utrudniały dotarcie na czas na ulubionych dj-ów. Wiele zmieniło się na dwa dni przed festiwalem, gdy cały nakład był już wydrukowany. W ramach sprostowania aktualny time-table mógł wisieć np. przed wejściem do każdego z namiotów. Poza tym przydałoby się coś, czego brakuje na wszystkich chyba polskich festiwalach – woda. Kilka dystrybutorów z pewnością polepszyłoby samopoczucie bawiących się ludzi. Jeśli chodzi o muzykę to królował świetny utwór Laurenta Garniera „The Man With The Red Face” w nowej, niewiele różniącej się od oryginału wersji Marka Knighta i Funkagendy – kawałek ten słyszałem co najmniej pięć razy. Pojawiły się również na chwilkę brzmienia drum’n’bassowe, a nawet punkowe czy rockowe. Nagłośnienie dawało radę, czasem stopa i bas były tak mocne (np. na scenie techno), że można było poczuć muzykę jak najbardziej fizycznie. Choć trzeba też dodać, że czasem było jakby troszkę za cicho (np. na Main Stage).
Pierwsza edycja Global Gathering w Polsce była z pewnością udana. Obyło się bez większych wpadek (pamiętna awaria nagłośnienia na Juwenaliach…) i raczej nikt nie żałował wydanych pieniędzy. Podsumowując – festiwal, zwłaszcza jak na pierwszą edycję był udany i z pewnością zaliczy się do kilku najważniejszych imprez roku, jednak pojawiło się kilka mankamentów. Plus jest taki, że możemy się spodziewać, iż nie pojawią się one na kolejnych edycjach festiwalu.
Wywiad z MSM Events
Z uwagi na rozmach przedsięwzięcia, a jednocześnie sporą liczbę komentarzy dotyczących imprezy, przeprowadziliśmy krótki wywiad z agencją MSM Events – organizatorem festiwalu, na temat imprezy, napotkanych problemów oraz planów na przyszłość.
Mam wrażenie, że jesteście bardzo zmęczeni, jednak musimy Was zapytać czy jesteście zadowoleni z pracy jaką wykonaliście przy Global Gathering?
To fakt, jesteśmy zmęczeni. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale ostatnie kilka miesięcy to kawał ciężkiej pracy: ATB In Concert (listopad), 50 Cent (grudzień), I Love New Year (grudzień), RMI Trance Xplosion (luty), Godskitchen (kwiecień), Global Gathering (czerwiec).
Co do samego Global Gathering i pracy tam wykonanej – generalnie jesteśmy zadowoleni, jakkolwiek zdajemy sobie sprawę z kilku mniej lub bardziej poważnych niedociągnięć, które koniecznie musimy poprawić przy kolejnej edycji imprezy. Przede wszystkim mowa tu o podłożu w namiotach, którego zabrakło, zbyt małej gastronomii oraz kilku innych kwestiach organizacyjnych.
Z czego wynikały powyższe problemy?
Jeżeli chodzi o jakość nawierzchni, a w szczególności kurz i wyschniętą trawę, jak nietrudno się domyślić pojawiły się one ze względu na całkowity brak opadów w ostatnim okresie. Kiedy półtora miesiąca temu oglądaliśmy tor, dokonywaliśmy pomiarów i obserwacji wyglądało to zupełnie inaczej. Na tydzień przed imprezą, kiedy weszliśmy na teren imprezy z produkcją, nawierzchnia była już sucha, ale nie przeprowadziliśmy wówczas żadnych symulacji (w postaci np. 500 tańczących osób) i nie przewidzieliśmy tego jak zabawa dla ludzi będzie przebiegała w praktyce. Co więcej nie bylibyśmy w stanie zapewnić już dodatkowej nawierzchni w namiotach, ze względu na ograniczony czas i ogromny koszt takiego przedsięwzięcia.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że open-air to inny rodzaj imprezy, niż impreza w hali. W 2003r. kilka osób z naszego teamu organizowało Creamfields. Tam nie było takich problemów z kurzem, ale może dlatego, że bryza od morza neutralizowała go. W każdym razie każdy powinien się liczyć z zabrudzeniami itp. (stąd nasze zaskoczenie, gdy zobaczyliśmy dziewczyny na szpilkach i ludzi ubranych „na biało”), jednakże nie sądziliśmy, że kurz będzie aż tak uciążliwy.
W tym miejscu za tą sytuację bardzo przepraszamy.
Co do zbyt małej gastronomii (a także strefy z piwem), powód był jeden – na podstawie statystyk z poprzednich imprez nie spodziewaliśmy się takiej ilości osób, która zakupi bilety w dniu imprezy.
Jak zatem planujecie rozwiązać te problemy przy kolejnej edycji?
Przede wszystkim zmienimy strategię przy produkcji imprezy. Wiemy jakie błędy zostały popełnione. Z pewnością pierwszą część budżetu przeznaczymy na podstawowe elementy (takie jak artyści, namioty, nawierzchnia, nagłośnienie), a dopiero później, jeśli pozwolą na to środki finansowe, będziemy kupować dodatkowe atrakcje (takie jak pokaz Żelaznego, skoki spadochronowe, pokaz pirotechniczny, bungee, kino etc.), które naszym zdaniem nie zostały przez Klubowiczów zauważone. A szkoda!
Namioty zostaną wyłożone specjalnymi płytami, tak aby Klubowicze nie mieli bezpośredniego kontaktu z piaskiem i trawą. Teren przed sceną główną postaramy się spryskać wodą w taki sposób, aby nie pojawiło się błoto.
Zwiększymy liczbę stref z piwem, zamiast jednej będą dwie.
Nagłośnienie na głównej scenie zostanie wzmocnione. Również scena trance na pewno zostanie inaczej zaprojektowana, gdyż scena na środku uniemożliwiła wstawienie większej ilości nagłośnienia.
Jest jeszcze jedna kwestia o której nie wspomniałeś – woda. Zabrakło jej ze względu na brak infrastruktury na Torze. Na terenie imprezy był tylko jeden hydrant, który został wykorzystany na potrzeby gastronomii. Wczoraj rozmawialiśmy z przedstawicielami Toru i otrzymaliśmy zapewnienie, że w ciągu najbliższego roku, zostaną zainstalowane dodatkowe hydranty.
Dodatkowo na pewno porozmawiamy z naszymi kooperantami i dostawcami aby poprawić także ich sposób pracy.
Jak impreza została oceniona przez Waszych partnerów z Anglii – Angel Music Group, artystów oraz media?
Anglicy stwierdzili, jak być może słyszeliście w wywiadzie udzielonym dla radia ESKA, że była to jedna z najlepszych edycji Global Gathering na świecie.
Zdają sobie sprawę z pewnych problemów i niedociągnięć ale wiedzą także, że była to pierwsza edycja w Polsce na zupełnie nowym terenie, więc nie mają do nas żadnych pretensji czy zarzutów. Co więcej, rozpoczęliśmy już rozmowy o edycji na rok 2009.
Wszystkim artystom impreza bardzo się podobała, byli niezwykle zadowoleni z publiczności i nie narzekali na warunki. Zdążyli się już przyzwyczaić do różnorodnych warunków panujących na festiwalach plenerowych. Warto tu wspomnieć o zeszłorocznej edycji Global Gathering w UK, gdzie ludzie tonęli w błocie i przeciekały namioty, lub edycji GG w Malezji, podczas której upały były nie do zniesienia. Ale taki już jest właśnie urok imprez plenerowych. Jednak tam ludzie zdają sobie sprawę co oznacza open-air i bawią się nie zwracając na to uwagi. Dla nich liczy się muzyka.
Co do mediów – otrzymaliśmy wiele pochlebnych komentarzy, zarówno ze strony telewizji TVN, ale także prasy (tu chyba jedynym wyjątkiem był Fakt, gdzie jedyne co zauważyli dziennikarze to dziesiątki dilerów narkotykowych oraz „setki tysięcy” technomaniaków).
To cieszy, bo może oznaczać to większe zainteresowanie kulturą klubową w przyszłości.
A propos artystów – skąd tyle zmian w time-table na kilka dni przed imprezą?
Jeżeli chodzi o Lech Main Stage, ATB na kilka dni przed imprezą zagroził, że nie przyjedzie jeżeli nie zostanie zmieniony czas jego występu. W namiocie Seat Electric House – Nic Fanciulli poprosił o wydłużenie swojego występu do 2 godzin, stąd przesunięcie wszystkich pozostałych artystów. Lady Waks spóźniła się na samolot i z tego powodu wystąpiła nad ranem, zamiast w planowanym czasie.
Na tyle na ile było to możliwe Klubowicze o wszystkich zmianach zostali poinformowani przed imprezą w mediach patronujących.
Jakie zatem plany na drugą połowę tego roku i rok 2009?
Po miesiącu odpoczynku, startujemy z letnią akcją na polskim wybrzeżu w ramach której m.in. 14 sierpnia w Mielnie odbędzie się klubowa edycja Godskitchen.
Jednocześnie negocjujemy kontrakty Sensation (dawniej Sensation White) oraz pierwszej polskiej edycji Armin Only. Na koniec roku myślimy nad drugą edycją I Love New Year. Na rok 2009 planujemy kolejną halową edycję Godskitchen oraz w podobnym czasie – Global Gathering 2009 i wiele innych ciekawych eventów. Warto także nadmienić, że w sobotę gościliśmy na Global Gathering przedstawicieli Q-Dance, którzy byli zachwyceni imprezą, a w szczególności sceną Hardstyle.
Dzięki za wywiad. Czy chcielibyście na koniec powiedzieć coś Klubowiczom?
Dziękujemy wszystkim, którzy pojawili się na Global Gathering i jeszcze raz przepraszamy za wszelkie niedociągnięcia. Zrobimy wszystko, żeby je poprawić, by Wasz pobyt na Torze Poznań był bardziej komfortowy. Dziękujemy również za wszystkie komentarze. Zawsze liczymy się z Waszymi opiniami, które mobilizują nas do jeszcze lepszej pracy. Prosimy jedynie o to, by krytyka była racjonalna i konstruktywna. Pamiętajcie także o tym, że nie na wszystkie czynniki mamy wpływ.
Jeżeli macie dodatkowe pytania oraz uwagi, zapraszamy już w najbliższą środę do audycji MSM On Air w radiu RMI FM o godzinie 21:00. W miarę możliwości postaramy się udzielić na nie odpowiedzi.
Na zakończenie chcielibyśmy tylko powiedzieć, że mimo wszystko uważamy zakończoną pierwszą polską edycję GG za bardzo udaną.
Dziękujemy
MSM EVENTS TEAM
PS. Wszystkie osoby, które zakupiły bilety LUX, a nie otrzymały gadżetów prosimy o kontakt e-mailowy na adres: [email protected].
Tekst: Marcin Piątyszek, Foto: Hubert Marciniak, MSM Events