Soundtropolis 2008 – relacja FTB.pl
Impreza na Zamku? Zakorkowane, pięciotysięczne miasteczko Podzamcze, koło Ogrodzieńca. A w tym wszystkim jeden z ważniejszych punktów na imprezowej mapie południowej Polski? Tak. Tak. Tak.
W tym roku Sountropolis odbyło się po raz piąty, przy czym każda kolejna impreza miała być tą ostatnią. Bierze się to rzecz jasna z miejsca, które jest pod opieką mecenasów sztuki i konserwatorów zabytków. Dlatego też scena nie może być za duża, by moc dźwięku nie działała negatywnie na mury, którym i tak wróży się coraz mniej dobrego. Kilka miesięcy temu pojawiły się plotki na temat niestabilności zabytku, ale widocznie niewiele było w nich prawdy, skoro udało się po raz kolejny stworzyć tak niezwykłą atmosferę. Tutaj uśmiech samoistnie ciśnie się na usta…
Jeśli byliście od samego początku, gdy jeszcze dokańczano montaż sceny (godzinę przed pierwszym setem- organizatorzy mają mocne nerwy), na terenie imprezy pojawiła się… PARA MŁODA. Ludzie w totalnym ścisku drepczą do wejścia na imprezę, a w środku już śpiewają: sto lat! Niesamowita historia, robić zdjęcia ślubne w takim dniu. Czyżby miejscowi nie zadbali o promocję imprezy? A może zakochani żyli w swoim świecie? W każdym razie, nowożeńcy, wpadajcie częściej na imprezy. Kto wie czy ci wspomniani nie urządzili sobie tam potańcówki. Weselicho przy muzyce techno, hej! A skoro tak swojsko się zaczęło, to przytoczę jeszcze jedno.
Parkowanie, czyli jak zezwolić i zarobić…
Za kilkoma drzewami, kilkoma uliczkami stało kilka domów. Gospodarz każdego z uśmiechem i otwartymi ramionami zapraszał na swoją posesję. Tej nocy pracowali wszyscy. Babcie, ciotki i tatkowie. Wszyscy upychali samochody na potęgę! I chwała im za to, bo inaczej ludziska stawialiby je w szczerym polu, a i ono do kogoś pewnie należy…
Soundtropolis nie tylko łączy rodziny, w chęci zarobienia na tej imprezie, ale również samego uczestnictwa. Przykład: ojciec, mama i córka. Stoję obok nich i słyszę:
Ojciec: Muzyka rozrywa głowę, ale dziewczyny tu ładne, zostajemy!
Mama: Gdzieś ty nas wziął!
Córka (ok. 12 lat): Mamo, ja chcę do domu!
To nie jest, wbrew pozorom, impreza dla każdego. To nie koncert życzeń, lecz święto najbardziej poważanych dźwięków na południu Polski. Techno. Ekipa Mayday Polska zgotowała line-up, który zebrał fanów różnych odcieni muzyki elektronicznej. Głównie rozbijał się on o techniczne brzmienia, ale nie tylko. Trzeba pamiętać, że mało który event może pochwalić się jednorodnością. Zresztą, nie ma w tym większego sensu.
Impreza masowa, za którą należy uznać i tą, powinna mimo wszystko rozszerzać horyzonty. Toteż w programie poza sceną techno, pojawił się duet. Przypomina on shotguna, który jest jak wiadomo bardzo niebezpieczną zabawką. To Alex MORPH oraz Woody van Eyden, którzy przez swojego seta „back to back”, udowodnili naprawdę sporo publiczności. Przede wszystkim to, że potrafią rozgrzewać ludzi. Zagrali jako czwarty punkt programu, o 23.
Po minimalowych poprzednikach, o których nieco później, musieli zebrać ludzi pod swoimi skrzydłami. I chwała im za to, że im się to udało! Zrobiło się bardzo gorąco, mieli wspaniały kontakt z klubowiczami. Być może właśnie dlatego zagrali tak wiele wręcz popowych utworów. Kto o zdrowych zmysłach gra „Apologize” Timbalanda. Zlitujcie się! To była gruba przesada. Oczywiście to tylko jeden z przykładów. Wystarczy wymieć chociażby sztosy Armina van Buurena czy Paula van Dyka… Mało wyszukany repertuar. Tylko czy gdyby zagrali mniej przewidywalnie, czy ludzie tak tłumnie zebraliby się przy nich? Dlatego ten, jak ich nazwałem, shotgun ma bardzo niebezpieczne pociski. Kiedy już oberwiesz od nich podwójną energią, wszystko ci jedno, co dzieje się dookoła. Ta energia po prostu powala i rozrywa od środka. To po prostu dwóch szczerych i otwartych gości, którzy wiedzą co mają robić. Liczy się dla nich efekt, a nie środki. Brutalna prawda o trancowym punkcie imprezy. Oczywiście bardzo wielu osobom podobali się, nic w tym dziwnego. Jednak w waszych komentarzach pojawiły się i takie głosy: „jak dla mnie Woody z Alexem pomylili imprezy. Zrobili wiejską potupajkę z Soundtropolis”- żali się Bananadj.
Trudno się dziwić rozgoryczeniu, mimo pojawiających się rok rocznie takich punktów w line-upie, nie trzeba się z tym godzić. Zwłaszcza w takim wykonaniu. W poprzednich edycjach trancowy punkt był lepiej zapełniony. Pozostała część była już zdecydowanie bardziej techniczna. Wspomnieć tu bardzo techniczny, ale urozmaicony set Polaka na dużej scenie, DJ Pekin. Pseudonim bardzo na czasie… jednak tym razem nikt specjalnie nie protestował przeciwko niemu. Zamiast tego dało się słyszeć, nawet na nagranych przez was filmach z imprezy, głosy zachwytu. Nic dziwnego, po bardzo minimalowym secie rodaków Bewere & Speaker pokazał, że jego udział na dużej scenie jest nieprzypadkowy. Zresztą Polacy mieli swój udział również na drugiej scenie. Jeśli oczywiście udało wam się wdrapać po kilkudziesięciu schodach na dziedziniec (ja zaliczyłem jedną glebę przez zapatrzenie się na płeć piękną- nie żałuję). Chłopaki grali bardzo minimalnie i kulturalnie. Zwłaszcza Tmk i Aspen zebrali dobre recenzje w waszych komentarzach.
Wracamy na scenę główną. Dla jednych był jednym z większych rozczarowań tamtej nocy. Niektórzy żartowali, że gdyby zapętlił swojego seta, większość nawet by tego nie zauważyła. Nudził, smęcił i zniechęcał- komu tak słodziliście? Moritz Piske. Jak na imprezę masową zagrał rzeczywiście bardzo skondensowanego seta. Wiele się w nim nie działo, ale nie taki miał zamysł. To przecież impreza techno. Nie można wymagać grania na życzenie, to nie ta fala. Tutaj nie zawsze gra się płytko i dla efektu podniesionych rąk. Tu króluje wizja artystyczna, która zwłaszcza przed 22. mogła odstraszyć. Trzeba jednak docenić technikę jegomościa i to, że grał ku atmosferze. Zaryzykował, w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej duetu. I za to doczekał się: „Jedynie biedny Moritz Piske próbował wybić się na tle tej bandy komercyjnych pawianów i puścił parę fajnych kawałków”- stwierdził 1ToMeK1. Ja tam pawianów nie widziałem, wręcz przeciwnie, sądząc po dwóch uroczych blondynkach u boku Niemca i Holendra.
Zresztą znacznie bardziej przykuwał uwagę set tego, który uchodzi za Papieża Techno. Westbam pojawił się przed rozgrzaną „back to back” publicznością i zrobił to, co do niego należało. A skoro ma się 43 lata i masę uznanej dyskografii… Dlatego nie dziwi wcale „Beatbox Rocker”, tym bardziej „Agharta” czy wreszcie „United States Of Love”. Zaprezentował również swój ostatni numer, który został hymnem tegorocznej parady miłości. Stworzył go na bazie „Rollin’”, amerykańskiej grupy Limp Bizkit. Jak sam przyznał, nie wynika to z tego, że jara go ta muzyka, ale że podpasowała mu do jego wizji. Nie tworzy muzyki w oparciu o coś, on wykorzystuje wokale, by podtrzymać własny styl. Zagrał bardzo urozmaiconego seta. Zaczął bardzo pumpin-housowo, co wprawiło publikę w prawdziwy szał. I nie miało znaczenia to, że akurat stało się na wzniesieniu, które poprawiało komfortu tańczenia. Pewnie nie od razu dało się zauważyć te nierówności… chyba, że ktoś wywinął orła. Potem to już więkość zerkała pod nogi. Tymczasem na scenie nieśmiertelny Westbam dzielił i rządził. Udowodnił niedowiarkom, że wciąż jest na bieżąco z dzisiejszą sceną elektroniczną. Nie sięga do niej bezpośrednio, ale nie przechodzi obojętnie. To bardzo świadomy i doświadczony producent, który tak łatwo nie da się usunąć w cień.
Tym bardziej ten, który zmienił go za deckami. Chris Liebing, właściciel CL Records przy okazji Soundtropolis zaprezentował kilka nowych produkcji, których możemy się spodziewać w dystrybucji w przyszłym roku. Ten bardzo ciekawy producent okazał się bardzo czujnym obserwatorem. Podkreślał w rozmowie, że dla niego bardzo ważny jest udział publiczności w muzycznym święcie. Dlatego narzekał na to, że scena jest tak daleko od ludzi, przez co nie mógł się z nimi do końca połączyć. Na szczęście wystarczyła muzyka, która okazała się tym, czego przed nim nikt nie prezentował. Jego unikalny styl, mocna stopa i schranzowy charakter (niezwykle wyważony), sprawiły że człowiek odpływał w inne wymiary. Chris Liebing potrafi wywołać takie emocje, jakie towarzyszyły tłumowi przez cały czas trwania jego seta. Tego oczekiwaliśmy, dla niego właśnie tłumniej niż zwykle zebrali się ludzie pod Zamkiem. A on nie zawiódł. Wiadomo czego można się po nim spodziewać i miło przekonać się przy tym, że przyjeżdża do Polski ktoś, kto rzeczywiście nie ulega pokusom taniej sprzedaży. To gość, który zdecydowanie obśmiewa jumpstyle czy tani electro-house. Przekonali się wszyscy ci, którzy na niego czekali, że jest ciekawy producent, który minimal z techniczym dźwiękiem. Z drugiej strony mamy gościa, który potrafi zagrać mocniej niż zwykle, do czego przyznał się w rozmowie po swoim secie.
Po energetycznym secie Niemca z Frankfurtu, Niemiec z egipskimi korzeniami Brian Sanhaji. Zagrał krótkiego, lecz bardzo treściwego seta. Miałem okazję obserwować go ze sceny i trzeba przyznać, że to co robił było dopięte na ostatni guzik. Wszystko miał pod pełną kontrolą, czując grę każdym zmysłem. Przekonał nas tym, że nie trzeba szaleć jak ktoś z grupą adhd, by wywołać krzyki tłumu. I o ile Chris zagrał w swoim stylu i znanym nam poziomie, to Brian pokazał coś więcej. Najciekawsze, że nie grał dla siebie. Nie wymachiwał rękoma jak opętany, żeby zwrócić na siebie uwagę, robił to muzyką. Robił coś zupełnie odwrotnego… zerkał na reakcje publiczności, ale tak ukradkiem, nie odrywając uwagi od stołu. Widać było, że dobrze się czuje wśród polskiej publiczności, a i ona pokazała, że ceni takich ludzi jak on. Na dowód tego, jeden z waszych komentarzy: „szkoda, że grał tak krótko”.
Robiło się coraz zimniej i nie wszyscy wytrzymali do końca. A warto było! Niemal każda impreza ma mocny koniec, to ogólnie przyjęte. Taka wisieńka na torcie, specjał dla wytrwałych gości. Tym razem specjałem okazała się para Pet Duo. Mocne charaktery, mocna muzyka. Bez zaskoczeń, przecież wiadmo czego można się po nich spodziewać. Schranz na wysokim poziomie. Solidny akcent na koniec solidnej imprezy. Nie brakowało dobrego nagłośnienia, scena może nie powalała, ale i tak wszyscy przyjechali tu dla muzyki.
Z drugiej strony warto podkreślić dobre ustawienie świateł i laserów. Często polskie imprezy cechuje zbyt duża ilość świecidełek, tutaj mieliśmy rozsądne wyważenie. Czekamy na kolejną, choć (jak co roku) pojawiają się głosy, że i ta była ostatnią. A może to tylko chwyt marketingowy…
(Tekst: Przemek Bollin)