News

Wywiad z Johnem Digweedem

John Digweed w roku 2008 był bardzo zapracowany. Wyczerpujące tournee po całym świecie z Sashą, zmiksowanie genialnej kompilacji „Transitions 4” i kilka miesięcy później „Bedrock 10 – Past, Present, Future” stworzonej z myślą o 10 rocznicy jego wytwórni Bedrock. Oto wywiad udzielony DJ Magazine UK, w którym John opowiada między innymi o niezmordowanym Papie Svenie, znanym jako Sven Vath




Poza swoją własną marką, co w danym momencie najbardziej ekscytuje cię jeśli chodzi o muzyczna stronę życia?
– Mądrość producentów, kolesie tacy jak Kemistry i Oliver Hunt są świetni. Nowy singiel Timo Maasa jest również genialny, Cocoon w chwili obecnej wydaje rewelacyjne kawałki”. W marcu po raz pierwszy spotkałem Svena Vatha. Razem z nim, Chemical Brothers i innymi mieliśmy swoje tournee po Australii. Sven jest świetny, kocha spokój, a przy tym potrafi być naprawdę śmieszny. Muzycznie też bardzo przypadł mi do gustu, przede wszystkim gra z winyli.



Lubisz przyglądać się dj-om jak posługują się winylami?
– Jeśli jest coś, czego powinieneś się wstydzić jako DJ w erze sprzętu cyfrowego to to, że cała twoja kolekcja płytowa jest na… dysku twardym. Nadal, praktycznie co tydzień kupuję mnóstwo winyli. W klubach zazwyczaj nie gram z płyt, ale mimo tego mam pokaźną kolekcję utworów. W przeciwnym wypadku, wszystko co bym posiadał, to tona gigabajtów upchana w komputerze. Naprawdę nie ma się czym chwalić moi drodzy.




Ale Sven nadal zgłębia  sztukę grania na winylach?
– Oczywiście. Sven jest genialny. To spotkanie bardzo mnie natchnęło i dało do myślenia. Trzymając się z nim mogłem podziwiać jego styl, muzykę graną tylko z winyli, ale brzmiącą niesamowicie futurystycznie. On jest osobą , która ZAWSZE wychodzi ostatnia z imprezy, z after – party i after – after – party, a następnego dnia wygląda jak nowonarodzony.



W takim  razie jaki jest jego sekret?
– Jest po prostu sobą. Każdy, kto znajduje się w jego obecności od razu zaczyna się uśmiechać. Jest znany od lat, a jeszcze nie wypadł z tej gry. Kiedyś poszedłem na Cocoon night w Amnezji, krótko przed tym jak grałem na wieczorze Carla Cox’a w klubie Space / Ibiza i przyznam, że było rewelacyjnie. Grał świetną muzykę futurystyczną, a ludzie szaleli. Nie musiał wspierać się jakimiś topowymi kawałkami, żeby wypełnić parkiet po brzegi – on tam był, stał za deckami, z największym uśmiechem jaki kiedykolwiek widziałem – po prostu świetnie się bawił. Już więcej naprawdę nic nie potrzeba”.



Czy byłeś już w nowym klubie w Londynie czyli Matter?
– Tak. Keith Reilly, właściciel Fabric i Matter oprowadził mnie. To jest niesamowite. On jest zafascynowany klubowym światem, chce, aby wszystkie dekoracje i wnętrza były idealne, a ludzie czerpali z tego jak najwięcej.  W obecnych czasach trzeba podziwiać wkład włożony w wystrój pomieszczeń. Większość właścicieli spycha na dalszy plan nagłośnienie, jednak on najpierw planuje cały soundsystem, a do niego dorabia cale otoczenie. Fabric nieustannie działa od 9 lat i nadal jest najbardziej rozpoznawalnym miejscem klubowym w Londynie. On nie tylko wydaje mnóstwo pieniędzy w nich, ale również je remontuje. Jakoś w tym roku straciliśmy kilka klubów w Londynie. Trochę nam ich szkoda, ale z drugiej strony zawsze jest coś ponownie ekscytującego w tym klubowym życiu miasta. To dobrze wróży, że jest taka osoba, która jest przygotowana, aby stawić czoła rynkowi klubowemu i dostarczyć naprawdę futurystyczny klub muzyczny. Jak tylko ludzie wejdą do środka od razu doznają szoku, aż im kopary do ziemi opadną.




Czy masz zamiar na stałe zagościć ze swoimi Bedrock Nights właśnie tam?
– Oczywiście, że byśmy chcieli, ale najpierw trzeba się upewnić jak wyjdzie pierwsza taka impreza z cyklu. Jestem pewien, że znajdzie się wielu chętnych, którzy będą chcieli wskoczyć tam ze swoimi pomysłami na wieczór klubowy. Moim kluczem na utrzymanie się w czasach dzisiejszych na pewnym poziomie jest nie robienie zbyt wiele, po prostu tyle, aby utrzymać pewne rzeczy jako lekko ponadprzeciętne, można by rzec specjalne. Dlatego też wystarczy nam zorganizowanie zaledwie kilku Bedrock Nights w Londynie w ciągu całego roku. Traktujmy to raczej jako ‘event’, a nie imprezę cykliczną, żeby ludzie się nią nie przesycili.



Wraz z Nickiem Muir tworzycie w wytwórni Bedrock już spory kawał czasu, waszymi kruczkami są m.in. „Heaven Scent” i „What you dream of”. Czy nadszedł już czas na kolejny hit?
– To jest trochę dziwne ponieważ my nigdy nie współpracowaliśmy nad kawałkiem, który według nas miał się stać hitem. To nie w moim stylu, żeby zabierać się za coś bazując na myśli, że to musi być hit. To co tworzymy to po prostu rytmy połączone w jedną całość.


Gdzie nagrywacie?
– Nick mieszka w Luton i tam tez znajduje się studio i właśnie tam pracujemy. Jest rewelacyjnym muzykiem i producentem, a nasza współpraca rozpoczęła się już w 1991 roku.



Jakiego sprzętu używasz do miksowania?
– Używam CD-ków i miksera Xone 92. Używam Cycloops Sound Pro looping machine. Ostatnio grałem z Carlem Cox’em na Ibizie i on używał Traktor 3, zainspirowało mnie to więc nabyłem jego kopię, a teraz mam z tym same problemy i jeden wielki bałagan. W ten weekend grałem z Niciem Fanciulli i też pokazał mi jak na tym grać. Jakość dźwięku jest lepsza niż na Serato. Ma wbudowane efekty i możesz używać do 4 platform. Wygląda na całkiem przyzwoity mechanizm do gry. Tylko próbuje ogarnąć tą machinę. Nie mam zamiaru stanąć na scenie wcześniej nie sprawdzając wszystkich możliwości sprzętu. Wygląda to nieźle. Nadal masz możliwość używania winyla albo CD, a dla DJ-ów, którzy nadal chcą zgłębiać te rodzaje grania to naprawdę świetna opcja. To jest ta rzecz, która ostatnimi czasy wywarła na mnie największe wrażenie.



Co sądzisz o tzw. „mminimal backlash”, który jest teraz na topie?
– Nie sądzę, że istnieje w ogóle coś takiego jak backlash. Wierzę natomiast w to, że są ludzie, którzy zawsze szukają nowych dźwięków i rozumieją to, że jeśli wystarczająco nie pójdą naprzód to ich muzyka będzie oklepana. Wiele minimalowych kawałków jest dobrych, również znajdzie się tu jakaś rewelacyjna muzyka. Jedyne czego nie chcemy to w kółko słuchanie tego samego. Czego naprawdę się nie chce to tworzenie kawałków w taki sposób, aby przypasować się do danego gatunku muzyki bardziej niż tworzenie, aby zrobić krok naprzód i nie być zaszufladkowanym. W takim punkcie właśnie się znajdujemy. Wielu artystów stara się tworzyć tak, aby przypasować się do minimalowego formatu – robienie podstawowych rzeczy żeby brzmiało to tak, a nie inaczej bez jakiejkolwiek kreatywności i czucia. To nie pozwala na zrobienie kroku naprzód.




Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że coraz więcej melodii oraz wokali pojawia się w muzyce tanecznej?
– Słyszałeś o albumie Guy’a J’s? Tytułowy utwór ‘Esperanza’ jest grany przez Sashę od marca, kiedy to mieliśmy wspólną trasę. To tak jakby odpowiada na twoje pytanie, bo to jest to, co zrobił Guy – dodał trochę melodii i uczucia do utworów. Ja się z tym osobiście zgadzam, ludzie chcą  właśnie tego na dancefloorze. Chcą utworów, które charakteryzują się pięknymi fragmentami. Uważam, że granie kilku minimalowych kawałków jest ok., ale nie należy z tym przesadzać, żeby nie stało się to zbyt monotonne. To jest jak pieczenie ciasta – musisz dodać wszystkie składniki w odpowiednich proporcjach. Jeśli dodasz tylko jeden to z pewnością nie będzie smakowało.



Jako dawny rezydent Twilo, czy uważasz, że kultura klubowa Nowego Jorku odbije się od dna?
– To dość ciężkie pytanie, bo Twilo był czymś więcej niż tylko klubem. On był takim standardem dla wszystkich klubów na całym świecie. Ludzie z całego globu przybywali tam, żeby usłyszeć to nagłośnienie, zobaczyć światła, po prostu ogarnąć to miejsce myśląc: ‘Tak właśnie powinien wyglądać klub z prawdziwego zdarzenia. Od czasu jego zamknięcia nic nie zastąpiło tego miejsca. Fabric wykonał niezłą robotę w Anglii i jest takim światełkiem w tunelu. Ale z Twilo było coś takiego specjalnego, magicznego… Nie wiem czy to z powodu miejsca jakim jest Nowy Jork – ta przestrzeń, ten hałas, ale na pewno pozwolił udoskonalić wiele klubów na całym świecie.



Gdzie znajduje się najbardziej ekscytujące miejsce dla muzyki klubowej w chwili obecnej?
– Zawsze świetnie bawiłem się w Brazylii, Argentynie – w całej Ameryce Południowej. Ich imprezy są nieprawdopodobne. Japonia to kolejne takie miejsce, a także Europa Wschodnia – Rumunia i Bułgaria,  gdzie gram w ten weekend. Myślę, że przyczynia się do tego średnia wieku, tam klubowicze są młodsi. Ogólnie rzecz biorąc ludzie są mniej zmęczeni, a co za tym idzie mniej znużeni.



Mija właśnie 20 lat od narodzin acid house’u. Co robiłeś wtedy, w 1988 roku?
„Przez rok byłem asystentem menagera pubu w Londynie / Walthamston. Podczas tej pracy często chodziłem do Delirium w czwartki, a we wtorki do Waga. W 1987 roku oszalałem w Heaven. Następnie w 1988 roku wróciłem do Hastings i Brighton i zacząłem urządzać małe imprezki w okolicach Kent i Sussex. Wtedy przekonałem się, że chcę pracować w klubach, a swoje życie poświęcić muzyce. Nigdy nie cofnąłem się w dążeniu do obranego celu.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →