Green Velvet: Chrześcijanin może być klubowiczem, jeśli nie ulega złu
Green Velvet od zawsze był swoistym fenomenem jeśli chodzi o przekonania. Czegokolwiek by nie powiedzieć o muzyce klubowej, łączenie jej z jakąkolwiek religią, wydaje się lekką paranoją. Niektórzy zapewne pamiętają film „techno ucieczka”, oczerniający muzykę „techno”, przyrównujący ją do formy opętania przez szatana. Mimo wszystko jestem znacznie bliższy takiego pojmowania sprawy, znając ją jednak z bliska ( w przeciwieństwie do autorów tego pseudo dokumentu), niż idei „chrześcijańskiej muzyki elektronicznej”, którą szerzy np. Justice – oni zrobili najlepszy interes swojego życia, podpinając się pod religijność. Przerażające.
Nieco inaczej daje to po sobie odczuć GV. Twierdzi że Chrześcijanin może być fanem muzyki klubowej tak długo, jak nie ulega złu którego otoczka gdzieś tam wisi nad elektroniką… Jego najnowszy singiel nie odbiega wcale od proponowanej przez niego ideologii. W tekście usłyszeć możemy jak to powstrzymywanie się od ulegania pokusom może uczynić człowieka lepszym. W Polsce na takie tematy debatują członkowie organizacji „ogólnokościelnych” w ramach ustalania programu wychowania do życia w rodzinie, będąc prawdopodobnie totalnie obok tematu. Dobrze czasem zobaczyć, że można połączyć z pozoru sprzeczne rzeczy – edukację, religię i zabawę. U nas, niestety, panuje Arka Noego, która nie dociera do młodzieży, ani dorosłych…
Artyści szczycą się działalnością charytatywną. Mówią o tym jacy są dobrzy, „czyści” i idealni, ale nie wnoszą tego do swojej muzyki. Green Velvet jest człowiekiem o tyle ciekawym, że potrafi napisać utwór „dla kogoś”. Twierdzi, że pisze z Bogiem w sercu; że tworzy muzykę z zamysłem pomocy komuś. Banał? A może kropla kręgosłupa moralnego w morzu klubowej rozpusty? Pozostawiam wam do osądu. W akompaniamencie – Everybody Wants, które, o dziwo, wcale nie brzmi tak pozytywnie jak zapewnia autor!