Bas może zabić
Nastała moda na muzykę opierającą się na mocnym basowym brzmieniu trafiającym prosto do żołądka (i nie tylko). Zastanawialiście się kiedyś, na ile to jest szkodliwe? Okazuje się, że wcale nie mniej niż ogromne głośności.
Na własnym ciele przekonał się o tym pewien student z UK. Dziewiętnastolatek, bawiący się na otrzęsinach studenckich, powiedział tylko do znajomej stojącej obok „bas mi szkodzi” i skomentować, że jego serce bije szybko i dziwnie. Chwile później padł. W jego ciele nie stwierdzono ani używek, ani wrodzonej wady serca. Lekarz po dwóch godzinach reanimacji stwierdził zgon z przyczyn naturalnych (!), lub na siłę: „syndromem nagłej śmierci spowodowanej arytmią serca” (dosłownie, „sudden arrythmic death syndrome” – SADS). Teoretycznie może to spotkać każdego z nas w każdej chwili, nie trzeba mieć do takich chorób predyspozycji.
Nie była to żadna wielka impreza dubstepowa czy drum&bassowa, gdzie bas faktycznie „kopie”. Stopery to jedno, ale co poradzić na wibracje? Pozostaje chyba tylko publiczna demonstracja w obronie zdrowia! Kluby na dość małych przestrzeniach nagłaśniane są często liniówkami – sprzętem typowo przeznaczonym na otwarte przestrzenie (jak ostatnio choćby na Black Point Night w Eskulapie), taka moda… Głośno i dobrze gra. Ciśnienie i drgania wytwarzane przez nie w połączeniu z przesadą w ilości subwooferów najwyraźniej może zabić… Co wcale nie przeszkadza nam w narzekaniu na słabe nagłośnienie czy małą ilość niskich tonów. Jeśli ktoś nie zwróci na to uwagi, wkrótce takie problemy na parkietach mogą stać się codziennością. Oby już nigdy nie kończyły się aż tak tragicznie.