Gareth Emery i jego 'Sound of Garuda’ – recenzja FTB
Gwałtowny skok popularności w muzyce rozrywkowej zazwyczaj nie idzie w parze z wiernością muzycznym korzeniom. Czy znany z ciętych uwag i komentarzy Gareth Emery zdołał znaleźć te pamiętne 5% trancowych utworów, które delikatnie mówiąc, nie krążą wokół schematów zmęczonej płyty? Debiutancki album zapowiadał już ponad rok temu. Od tamtego czasu zdążył otworzyć własny label Garuda i wskoczyć do pierwszej dziesiątki DJ Maga. „The Sound of Garuda” to jeszcze jedna zasłona dymna, ponieważ na przekór tytułowi Emery niezupełnie prezentuje aktualną wizytówkę wytwórni. Ze względu na szczupły dorobek Garudy druga kompilacja w karierze tego brytyjskiego didżeja powinna zostać zapisana jako utwór charakteryzujący jego indywidualny styl oraz ewentualny plan rozwoju wydawniczej platformy. Wyrażone życzenia są jak najbardziej uchwytne, ponieważ wydatną część pierwszej płyty stanowią nagrania dotąd nieopublikowane, co każe podejrzewać, że ukażą się właśnie w Garudzie. Drugi dysk dopełnił dwutorowego tonu kompilacji, przypominając autorskie podsumowanie ubiegłego roku. A właściwie dwóch lat: „Elektra” wydana została bowiem w połowie 2008. Na „The Sound of Garuda” Emery wykorzystał praktycznie kompletny arsenał technicznych rozwiązań trancowego didżeja. To przy okazji uzmysławia, jak ubogi jest ów wachlarz, gdy zestawiony z zeszłorocznymi dokonaniami w szerokim świecie klubowej elektroniki. Zamiast licytować się z innymi liczbą ekskluzywnych nagrań, które od pewnego czasu są głównym czynnikiem utrzymującym rynek kompilacji przy życiu, muzyk skupił się na właściwym osadzeniu klimatu. Nie poruszał się w wąsko zakreślonym spektrum tematycznym, a mimo to flow nie opuścił miksu nawet na moment. I tak, typując hity na rok 2010, didżej zdołał zmieścić w bliskim sąsiedztwie nastrojowe intro Ashleya Wallbridge’a i Belteka, analogowego Wippenberga, a także Pulsera – melodyjnego jak zawsze i techowego jak nigdy. Tak też zasygnalizował przejście w kierunku nagrań o zwielokrotnionej motoryce, znów nader różnorodnych. Reinkarnacja „Meet Her at the Love Parade”, czyli „Ninety” Sandera van Doorna, dutch trancowy projekt Bena Golda, a na koniec sekwencja brzmień, z którymi Gold jest kojarzony w pierwszej linii – UK trance od Forbesa, Activy i Downeya. Mało tego, nie zabrakło przestrzeni dla nowego singla Emery’ego – „I Will Be the Same”, który nie tylko ze względu na angaż tej samej wokalistki może powtórzyć sukces „Not Enough Time”. Przyjęta koncepcja nie pozwalała autorowi na pełną dowolność przy wyborze nagrań do drugiej części kompilacji. Mimo tego poza niekwestionowanymi hitami ostatnich dwunastu miesięcy, takich jak „Bliksem”, „Ramsterdam” czy „Nothing at All”, w stawce znalazły się mniej znane nagrania Roberta Buriana i Genixa. W tej postaci „The Sound of Garuda” ukazane zostało jako kompromis łączący cechy kompilacji konsumenckiej oraz miksu wydanego z myślą o fanach na bieżąco śledzących wydarzenia na scenie, co zresztą w obecnych czasach jest mniej wymagające niż kiedykolwiek. Gareth Emery jednocześnie zdystansował się od autopromocji, która dotyka większość najnowszych kompilacji trancowych. Bez oporów sięgnął po pozycje z przeróżnych wytwórni, dzięki czemu zaznaczył wszystkie oblicza współczesnego mainstream trance’u. Nie jest to może poziom tak wysoki, jak ten zarysowany przez niego w znanej wypowiedzi, ale zarazem wystarczający, by oczekiwać, że rozwijająca się w tym kierunku Garuda dołoży koniecznego kolorytu w środowisku. Lista utworów: CD 2: 2009 W Polsce „The Sound of Garuda” miało premierę 11 stycznia. Dystrybutorem kompilacji jest ProLogic Music. |