Wywiad

’Nie ma już takich hitów, jak Firestarter czy Insomnia’ – Moguai w wywiadzie dla Euphorii

Moguai’a nie trzeba nikomu przedstawiać – od 'zawsze’ pojawia się w line-upach Mayday, ma na koncie wiele niezapomnianych produkcji, a w ostatnim czasie znów jest na fali dzięki współpracy z labelami Tocadisco i Deadmau5. Oto przed Wami wywiad, jakiego można było posłuchać w ostatnią środę w audycji „Euphoria” w Radiu Planeta Poznań.

W Polsce jesteś mocno kojarzony z imprezami Mayday. Byłem na kilku i słyszałem twoje sety i mam wrażenie, że sporo się u ciebie zmieniło przez te lata. W zeszłym roku sięgnąłeś nawet po tribalowo-electro-housowe rzeczy spod ręki Laidback Luke’a czy nawet Szwedzkiej Mafii. W dodatku twój remix dla Royksopp brzmi trochę jak ich produkcje. To nowe oblicze Moguai?

– Znam dobrze chłopaków ze Szwedzkiej Mafii, zwłaszcza Sebastiana Ingrosso, z którym zrobiliśmy razem kawałek „Sitting on Chrome”. Doceniam to, co robią i jak produkują muzykę. A także to, co grają w swoich setach. To bardzo funkcjonalna muzyka, świetnie się sprawdza na parkiecie. Zwykle są to rzeczy o większym potencjale komercyjnym, niż moje. Faktycznie remiksy, które zrobiłem dla Royksopp czy Moby’ego są pełne mocy jak ich nagrania, mają troszeczkę z tego parkietowego żądła, ale wydaje mi się, że to wciąż jest muzyka Moguai. Przynajmniej według mnie. Ma w sobie pewną surowość, trochę vintage’owe brzmienie, trochę punkowe. To jednak komplement dla mnie, jeśli porównujesz do nich, bo panowie ze Szwedzkiej Mafii robią świetną robotę.

Bardziej z Moguai’em jako takim kojarzy mi się ostatnia twoja produkcja „The Trip”, która wyróżnia się na tle innych właśnie nieco breakowym klimatem, może nawet ze starymi produkcjami Westbama…

– To prawda, wszystko się zgadza. Tak to jest, kiedy się gra w klubach w każdy weekend, a przy okazji jest się producentem. A ja jestem producentem z krwi i kości, nie jestem jednym z tych, co idą do studia i mówią do innego gościa „zrób mi kawałek w takim a takim stylu”. Robię więc wszystko na swój sposób, często z pomocą innych, ale musi to mieć mój znak rozpoznawczy. Kiedy produkujesz od 10 czy 15 lat, to normalne, że próbujesz chodzić różnymi drogami. OK, może nie jestem Madonną, która zmienia swoje oblicze z każdym albumem, ale z podobnych powodów spiknąłem się z Deadmau5 i wydałem dwie EPki w jego labelu. Jeżeli porównasz te kawałki do chociażby „U Know Y” czy „Kick Out The Jams” albo „Sitting on Chrome”, to coś kompletnie innego. Ale jednocześnie to również część mnie.

Muszę się zatrzymać przy twoim zdaniu o wchodzeniu do studia i mówieniu „zrób mi kawałek w takim a takim stylu”. Dużo się o tym mówi ostatnio, myślisz, że to duży problem w świecie muzyki elektronicznej?

– Tak myślę. W ogóle mamy inne czasy, łatwo jest wypuścić kawałek. Jeżeli chodzi o mnie, tu nie chodzi tylko o wydanie kolejnego kawałka. To jak pewien komunikat, pokazanie gdzie jestem w danym momencie, jak się w tej chwili czuję i tak dalej. Muzyka musi mieć duszę. Większość młodych producentów myśli inaczej, na zasadzie: „OK, wiemy jak się używa Abletona, możemy więc wziąć sobie loopa z ostatniego numeru Laidback Luke’a, bo jest fragment bez wokalu czy innych charakterystycznych dźwięków. Możemy więc to sobie zsamplować i połączyć z motywem dajmy na to Erica Prydza”. Wszystko jest pomieszane, ale jednocześnie jak dla mnie to nie jest prawdziwe! To jest ogromny problem, który m.in. jest powodem dzisiejszej sytuacji, w której nie mamy już ogólnoświatowych, klubowych hitów. Jak 5,6 czy 7 lat temu, jeżeli pamiętasz…

Pamiętam :- )

– Wtedy każdego roku było kilka ogromnych hitów, w niektórych latach nawet po 10 sztuk. A teraz mamy tylko Davida Guettę, który robi komercyjną muzykę taneczną czy „komercyjne techno”, mamy Fedde Le Granda z jednym czy dwoma hitami, i to wszystko. Pod tym względem jest stagnacja, nie pojawiają się dobre i jednocześnie chwytliwe kawałki. Spada jakość i poziom uniwersalności numerów. To nie jest dobre dla świata muzyki tanecznej.

Mówisz, że to spadek poziomu? A może wynika to z tego, że producenci nie oglądają się na chwytliwość czy komercyjność i wolą tworzyć głębsze rzeczy specjalnie na parkiety?

–  Przymiotnik „komercyjny” nie ma nic wspólnego z pojęciem dobry czy niedobry, undergroundowy czy nie. Moim zdaniem dobra muza to dobra muza, bez kategoryzowania na komercyjne czy nie. Weź za przykład „Unfinished Sympathy” Massive Attack – dobra muza, jednocześnie potężny hit na całym świecie. Albo „Firestarter” The Prodigy – ogromny hit, a muzyka przecież undergroundowa. Nr 1 na amerykańskiej liście pop! Albo „Insomnia” Faithless – kolejny potężny przebój. Żaden z nich nie ma nic wspólnego ze sprzedaniem się czy tanią muzyką.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →