’Idealny set może zdarzyć się raz na pięć lat’ – Pete Tong w wywiadzie dla Euphorii
W przypadku tego pana wstęp można sobie zupełnie podarować, wszyscy o nim słyszeli mniej lub więcej, każdy zna jego nazwisko. W tym roku Pete Tong po dwóch latach wraca do Kołobrzegu na Sunrise Festival, a w ostatnią środę w Euphorii mieliście okazję posłuchać co ciekawego ma do powiedzenia ten weteran brytyjskiego clubbingu. A do powiedzenia ma bardzo, bardzo dużo! Zapraszamy do dyskusji.
Swoją audycję z klubowymi nowościami prowadzisz już od wielu lat. Jak ci się podobają brzmienia, które nadsyłane są w tej chwili, w 2010 roku?
– Jestem pod wielkim wrażeniem rozpiętości stylistycznej. Mamy w tej chwili w świecie muzyki elektronicznej naprawdę szeroki wachlarz gatunków. To naprawdę przytłaczające, jeśli chcesz być na czasie z wszystkim. To bardzo kreatywne czasy. Wszystko zależy od ciebie, w jaki sposób będziesz nawigował pomiędzy tym wszystkim. Pamiętam, gdy zaczynałem, 20 czy 30 lat temu, ludzie też nagrywali muzykę, ale wtedy trzeba było wydać płytę i to było całkiem trudne zadanie. Każdego czekała poważna walka – trzeba było się zapożyczyć, wynająć studio…
Całkiem jak w przypadku zespołów rockowych…
– Tak, potem trzeba było starać się o podpisanie kontraktu, potem czekać aż wytwórnia wytłoczy płytę, potem na jej premierę… Dopiero po tym całym procesie kawałek muzyki trafiał do takich ludzi, jak ja i dopiero miał szansę zostać dostrzeżony. Teraz wszystko jest na głowie, to wszystko jest niepotrzebne. Możesz stworzyć kawałek i udostępnić go online tego samego dnia i zacząć robić inne rzeczy, które przybliżą cię do celu. Z kolei ludzie tacy jak ja mają dużo więcej roboty, jeśli chcą być na bieżąco ze sceną. Muzykę tworzy dziś o milion więcej ludzi. Wszystko wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś, ale jest tak samo ekscytujące. Jest parę rzeczy, których mi brakuje – jak winyli, okładek, graficznej kreatywności w tym wszystkim. Tych długich godzin, które spędzałem w sklepach muzycznych, przeglądając płyty i rozmawiając z ludźmi. Teraz podoba mi się prędkość tego wszystkiego, co się dzieje. No i zjawisko już nie dotyczy paru sklepów z płytami, ale całego świata. Codziennie sprawdzamy co się dzieje na całym świecie, do głosu doszło wiele innych krajów, słowem – wciąż dużo radości, ale na kompletnie innych zasadach.
Czego szukasz w nadsyłanych kawałkach? Jaka jest twoja definicja dobrego kawałka?
– Na pewno liczy się moje subiektywne pierwsze wrażenie. Muszę stwierdzić w duchu „to mi się podoba”. Jest coś takiego w kawałku, że mi pasuje i koniec. Sprawdzam też, co inni ludzie myślą o danym utworze, którzy didżeje go grają. Komunikuję się z innymi artystami, a także z fanami muzyki, żeby być na bieżąco z tym, co ich kręci. Cały system informacyjny krąży gdzieś dookoła mnie, nie mogę przegapić niczego ważnego. Podstawa to jednak posłuchanie danego tracka, to pierwsze wrażenie, o którym mówiłem. Poza tym lubię, gdy z danym numerem czy zwłaszcza artystą wiąże się jakaś historia. Ktoś ciekawy mógł zrobić swój pierwszy numer, może jeszcze nie jest doskonały, ale jest w tym wszystkim coś wyjątkowego, i wtedy lubię obserwować uważnie karierę tego kogoś. Fajnie jest widzieć, jak człowiek się rozwija, wspierać ich kolejne rzeczy, choć świetny track czy album może im się zdarzyć za dopiero dwa czy trzy lata. Jak widzisz bywa bardzo różnie, ale najkrótszą odpowiedzią byłoby – tu po prostu decyduje mój gust. To nie jest tak, że wstaję rano i decyduję, że dziś będę słuchał numerów techno…
Skoro wspomniałeś o techno – czy ogromna popularność technicznych brzmień powoduje, że w ostatnich sezonach dostajesz więcej rzeczy zabarwionych techno?
– Oczywiście słyszę, jak muzyka ewoluuje, choć chyba tak nie jest jak mówisz, choć domyślam się dlaczego tak mogłeś przypuszczać. Na pewno można powiedzieć, że około 2006 roku mieliśmy do czynienia z rewolucją jeśli chodzi o techno. A właściwie house wtedy stał się bardziej minimalistyczny i ludzie zaczęli na niego mówić techno. Przy okazji didżeje techno zaczęli grać dużo wolniejsze nagrania. Cokolwiek się wtedy stało, ja również się zaraziłem takimi klimatami. Na pewno wcześniej we wczesnych latach 90. nie miałem z techno nic wspólnego – wtedy, gdy techno to była raczej muza na 145 bpm. To mnie nie interesowało, ale kilka lat temu świat zalała muzyka z imprez DC10 na Ibizie, jak również z Niemiec i Włoch. Teraz śmieje się w rozmowach z Richie Hawtinem czy Svenem Vathem, że dziś techno to pewne podejście, a niekoniecznie sama muzyka. Podejście do tworzenia jest tu specyficzne, ale królami techno są teraz ludzie, którzy tak naprawdę grają house.
Tak, zwłaszcza Sven…
– To jest house, ale stworzony według podejścia techno. Z tego chociażby powodu nie ma sensu zbyt poważnie traktować nazw artystów i gatunków, co dziś zbyt często się spotyka u ludzi.
Myślisz, że dzisiejsza muzyka taneczna jest głębsza i mroczniejsza niż kiedyś? W Polsce często wiąże się z tym spadek frekwencji w klubach…
– Trudno powiedzieć, tyle tego jest! Mamy tyle gatunków muzycznych. Dawno temu, gdy na listach rządzili Frankie Knuckles czy David Morales, Richie Hawtin i Josh Wink również istnieli i robili swoje.
Ale chyba nie byli tak popularni jak teraz, dziś są megagwiazdami…
– Tak, owszem, są megagwiazdami, ale takimi też są David Guetta czy Axwell, którzy grają i tworzą bardziej komercyjnie, z większą liczbą wokali… Zawsze są dwa lub trzy style, które są w danym momencie popularne.
U nas Guetty już nie postrzega się jako artysty klubowego, tylko jako czysty pop, kogoś, kto się sprzedał.
– Wiesz, on już może nie grać na imprezach przez następne 30 lat i nie będzie narzekał (śmiech). Każdy na swój sposób stara się być popularny, jemu po prostu udało się zrobić ten ważny w tym kontekście krok czyli przedostać się do radia. Z drugiej strony muszę być szczery – David to mój dobry przyjaciel w tej chwili, pamiętaj, że jest didżejem od 20 lat. I trzeba mu przyznać, że najbardziej z wszystkich przebił się do radia i podbił USA. Jednak jest didżejem od wielu lat, każdy ewoluuje sobie na swój sposób. Sam wcześniej wspominałeś, że w Polsce ludzie tęsknią za bardziej melodyjnymi rzeczami…
Tak, ale chyba nie chodzi im o hity Guetty…
– OK., ale masz też popularnych Szwedów. Albo inne rzeczy z Francji, filtrowane disco house’y…Jest tego trochę na rynku.
Grasz od tyyylu lat, wciąż cię to ekscytuje? I po jakie klimaty sięgasz teraz najczęściej?
– To, co dzieje się w mojej audycji, dobrze odzwierciedla brzmienia, po które sięgam w setach. Myślę, że w tej chwili to jest zbieżne bardziej, niż kiedykolwiek w przeszłości. Zaczynam od kilku wokali jako rozgrzewka, w klubie rzadziej zdarzają się takie rzeczy. Myślę, że najwięcej jest tak zwanego nowego techno – wszystko w housowej prędkości 126 bpm. Generalnie jestem wciąż bardzo podekscytowany, wciąż uwielbiam grać w klubach. Mocno to kocham. Poza tym to za każdym razem jest dla mnie duże wyzwanie. To jak surfing, poszukujesz doskonałej fali. Pewnego dnia ci się udaje, a potem czekasz pięć lat na następną. Jak w didżejingu – nadchodzi noc, kiedy grasz perfekcyjnego seta, w perfekcyjnej kolejności, z perfekcyjnym tłumem. To jak narkotyk – chcesz tego znowu. Ale może ci się to nie udać przez następny tydzień, albo miesiąc albo rok, może dwa lata… Ciągle dążysz do tego, by znowu to poczuć. Oczywiście w porównaniu do przeszłości, teraz więcej jest podróżowania. To może być trochę męczące, ciągle krążysz między lotniskami, rozbierasz się do kontroli i tak dalej. Sam aspekt imprezowy pewnie już mnie tak nie kręci jak kiedyś, ale wciąż uwielbiam to uczucie, że udało mi się rozgrzać ludzi i dać im dobrą imprezę. To bardzo przyjemne, i w dodatku za każdym razem spore wyzwanie. Ciągle też mam wrażenie, że cały czas się uczę, po tych wszystkich latach! Uczę się technologii, uczę się grania, to ciągły proces.
Zakładając, że skończyła się kolejna dekada, co jest najważniejszym jej zjawiskiem?
– Hmmmmmmmm, myślę, że techno, ale użyte w cudzysłowiu. Myślę, że nic nie przebije faktu, że w 2010 roku didżeje typu Luciano, Sven, Loco Dice czy Richie Hawtin są tak wielcy. Ten fakt powinien powodować uśmiech na wszystkich Waszych twarzach. To oznacza bowiem, że prawdziwy duch acid house’u z 1988 roku wciąż żyje i ma się dobrze. Ci panowie nie grają komercyjnej muzyki, To dowód na to, że środowisko muzyki tanecznej jest jak najbardziej zdrowe. O to właśnie chodzi. Jeśli kiedyś napiszę książkę, skupię się na tym, że wciąż najważniejszą rzeczą w tym wszystkim jest Impreza. Jeśli uda ci się zrobić właściwą imprezę, z własciwą mieszanką ludzi, w idealnym miejscu, na perfekcyjnym nagłośnieniu, z doskonałymi światłami, o idealnej porze dnia lub nocy… Jeśli wszystkie te składniki są na swoich miejscach, wtedy ta scena, której jesteś świadkiem, jest najbardziej niesamowitym obrazem młodzieżowej kultury, jaki można sobie wyobrazić. Nadal uważam to za coś fenomenalnego. Jakby nic poza tą imprezą na świecie nie istniało. Czyli mamy rok 2010, David Guetta zapełnia stadiony na 60 tysięcy ludzi i spowodować, że ten niesamowity tłum będzie śpiewał każdy kawałek. Co również jest niesamowite, choć nie każdy musi być fanem jego muzyki. Jeśli jednak patrzysz na ewolucję świata didżejów, nie możesz tego nie zauważyć, to historia ogromnego sukcesu w obrębie tej kultury. A z drugiej strony masz poniedziałkowe imprezy Cocoon na Ibizie, czy wszystkie inne świetne imprezy techno na świecie, które mają się całkiem dobrze. Wszystko jest na miejscu. Ten organizm żyje i jest w świetnej kondycji. Muzyka to jak krew, która napędza wszystko, ale czasem nie jest istotne, jak wyglądają poszczególne kawałki, a raczej sposób, w jaki zostały połączone, jak z nich wszystkich powstały kolejne niesamowite minuty i godziny imprezy. Doskonały DJ potrafi stworzyć doskonałą atmosferę, w tym kontekście wszelkie nazwy gatunków mogą polecieć za okno. Nazwy typu electroclash czy inne… Każdy gatunek wziął swoją nazwę od jednego fantastycznego tracka, który podbił świat. Wiele lat temu podpisywałem kontrakt z Felixem Da Housecatem, pamiętam, że nikt nie rozumiał jego pierwszego albumu. On tak naprawdę sam stworzył nowy muzyczny gatunek, trzeba mu to oddać po latach.
Rozmawiał: Marcin Żyski, wywiad z ostatniej Euphorii.