Nitrous Oxide i „Dreamcatcher” – my już słyszeliśmy!
Znudzeni dodawaniem kolejnych, niewiele wnoszących fragmentów udostępnianych przez Anjunabeats, przedstawiamy Wam jedyną na świecie, pełną zapowiedź debiutanckiego albumu Nitrous Oxide!
Wreszcie możemy powiedzieć, że mamy materiał w stu procentach ekskluzywny – płytę dostaliśmy z rąk samego Krzysztofa z poleceniem wystawienia jakiejś dobrej recenzji. Nie sugerując się wcale jego podpowiedzią, zabraliśmy się do odsłuchu.
Nie przesadzimy wcale, nazywając tę premierę polskim wydarzeniem numer jeden w tym roku. Nawet sam wielki ASOT 450 nie powinien przyćmić nam świetnego albumu, który otwiera typowy kawałek chill-outowy: atmosferyczny, przesycony dźwiękami pianina, trzyminutowy breakdown, do którego miejmy nadzieję kiedyś powstanie cały aranż.
Chwilę po nim, klasycznie – „North Pole” w nowej wersji. Pisaliście już, że nie jest to petarda, którą znamy sprzed czterech lat. Macie trochę racji. Jest to całkowicie inny, nowy, znacznie bardziej dojrzały utwór. Zamiast standardowego upliftera na 138, słyszymy stonowany, wolniejszy, ale zarazem dużo ciekawszy aranżacyjnie i brzmieniowo kawałek. Trzeba usłyszeć – przekonacie się do niego sami.
Jeśli brakowało Wam petardy – elektryczny „Mirror′s Edge” zrekompensuje spokojny początek płyty. Zarówno o nim, jak i o „Follow You”, mieliśmy już okazję pisać wcześniej. Dodamy zatem tylko, że pełne wersje tych kawałków nie zawiodą Was, a tajemniczy breakdown pierwszego z nich, którego odsłuchu zabrakło poprzednim razem jest utrzymany zdecydowanie w „nitrousowych” klimatach.
Kolejny chill-out i kolejny raz motywem przewodnim pianino – „Muriwai”, a zaraz po nim typowo trancowy „Blurry Motion” i upliftingowy „Downforce” o plumkającym breakdownie. Drugi z utworów wokalnych, „Come Into My World”, od razu skojarzył się nam ze starą wersją „North Pole”. Podobny groove i brzmienia instrumentów wychwycić możemy praktycznie natychmiast. Oczywiście okraszona wokalem piękna melodia jest zupełnie inna – nie ma mowy o jakimkolwiek pójściu na łatwiznę…
Pozytywny breakdown tytułowego „Dreamcatchera” momentalnie odrywa nas od rozmarzonych wokali… By zaraz potem powrócić z nimi w połamanym (!)„Far Away”. Od takiej strony jeszcze Krzysztofa nie znaliśmy! A szkoda – utwór pozostawia bardzo pozytywne wrażenie, wcale nie spowodowane tym, że różni się od reszty materiału zawartego na albumie. Ostatni nawalający kawałek to „Endorphine”. Po nim już tylko typowo „anjunowa” „Supra” i chill-outowa wersja „Amnesii”.
Pisząc ostatnio spory artykuł, który przeczytacie w najbliższym DJ Magu, wysłuchaliśmy wielu produkcji Nitrousa. Mając więc dobry przegląd jego twórczości, stwierdzamy śmiało, że album spodoba się jego dotychczasowym fanom. Jeśli do tej pory nie lubiliście jego stylu, krążek ten prawdopodobnie nie przyczyni do nagłego zakochania się w obfitującym w pianino i plumkające melodie brzmieniu Krzysztofa Prętkiewicza. Z całym sercem jednak polecamy zapoznanie się z nim i zachęcamy do odetchnięcia z ulgą, ze słowami „polski trance ma się dobrze”.
Pamiętajcie, że album ukaże się już dwunastego kwietnia nakładem ProLogic Music. !!