News

Solarstone – 'Touchstone’ – recenzja FTB.pl

„Rain Stars Eternal” uznano za powód do tego, by Solarstone’a nazwać obrońcą trance’u minionej epoki. Wobec jego dorobku bez wątpienia nie można było przejść obojętnie – setki tysięcy sprzedanych singli robiły wrażenie. Nawet pamiętając o tym, że nikt wtedy nawet nie myślał płacić za mp3. Mimo to album w wielu miejscach rozmijał się z elementami stylistyki, które leżą u podstaw sukcesu Richa Mowatta i przypominałyby wprost o trancowej euforii końca minionego wieku. To właśnie dlatego nutę „The Calling” czy „Seven Cities” dostrzegłem tylko w kilku nagraniach, a przede wszystkim – w kapitalnym „Spectrum”.



Miało być jednak o „Touchstone”. No więc tak jak nie mogłem się przekonać do „Rain Stars Eternal”, tak drugi album trafił do mnie niemalże natychmiast. Nie oznacza to, że Solarstone nagle desperacko sięgnął do korzeni, siląc się na undergroundową próbę na miarę zeszłorocznej płyty Union Jack. Wręcz przeciwnie – wyraźnie zaznaczył, że doskonale zdaje sobie sprawę z obowiązujących tendencji w muzyce trance. Partie wokalne – szczególnie te męskie, które przecież stały się nierozerwalnym składnikiem stylu duetu w okresie zmierzchu epic trance’u – niezmiennie odgrywają zasadniczą rolę. Ich nieobecność w tej konwencji dziś praktycznie skazywałaby album na komercyjny niebyt, o czym przekonał pośrednio przywołany wyżej album „Pylon Pigs”. Warto podkreślić, że charakter utworów opartych na fragmentach śpiewanych nijak ma się do piosenkowych struktur, jakie proponuje obecnie zdecydowana większość wykonawców związanych z tym nurtem. Solarstone nie pompuje sztucznej egzaltacji, nie rzuca się na rozciągliwe breakdowny ani nie angażuje jednej z losowo wybranych wokalistek, której rozpoznawalny głos gwarantowałby splendor bigroomu. Promujący album singiel „Electric Love” w sferze instrumentalnej przenosi więc pełną charakterystykę brzmienia autora, wolną od zabiegów podyktowanych wspomnianymi ambicjami. Zresztą poparcie Johna ‘00’ Fleminga, który przygotował remix tego nagrania, choć – jak podkreślał w jednym wydaniu Global Trance Grooves – nie przepada za wokalami w muzyce trancowej, jest nader wymowne.

Mimo to pewnie nie pisałbym o „Touchstone”, gdyby nie nagrania stricte instrumentalne. Te przypominają bowiem o nieuchronnie odchodzącej starej szkole trance’u, pełnej dynamiki i nienachalnych wciągających melodii. W tym kontekście symbolicznego wymiaru nabiera utwór tytułowy, który nie tylko przez ogarniający nostalgiczny ton, ale także przez bezpośrednie odwołanie do gitarowych motywów „Seven Cities” i „Solarcoaster” kreśli obraz utraconego okresu. Kolejną stylistyczną klamrę można dostrzec w „Zeitgeist”. Numer, który Mowatt nagrał wspólnie z Orkideą, chwilami nawiązuje do „Blue Fear” Armina, jednak w dalszej części stanowi już wypadkową ich charakterów muzycznych. Żywa sekcja perkusyjna i zrywny bassline to wyraźny wpływ Hakanena, z kolei Solarstone tchnął w nagranie tę dozę nieuchwytności, lekkości. Orkidea wystąpił na albumie również jako współautor „Slowmotion” w zmodyfikowanej – względem zeszłorocznej kompilacji „Electronic Architecture” – singlowej wersji „French Renaissance Mix”. Współpraca muzyków jest przy tym czymś naturalnym, obaj reprezentują to samo pokolenie i dzielą tę samą wizję współczesnej muzyki trance.



Nieregularny bit w „Ultraviolet” mógłby być jednym z wielu elementów potwierdzających opisującą album regułę „60% prog/trance, 15% electronica, 15% breaks, 10% ambient”, jednak w rzeczywistości przekonuje, że jest to płyta w pełni trancowa. Nie zmienią tego połamane partie w „Twisted Wings”, prog rockowe czy acidowe – w „The Last Defeat (Part Two)”. „Touchstone” przenika bowiem duch nurtu dominującego na albumie, a autor znalazł kompromis uwzględniający zarówno twarde prawa współczesnego rynku muzyki trance, jak i oczekiwania słuchaczy sięgających pamięcią daleko poza „Rain Stars Eternal”. Jednocześnie nie brzmi jak utwór kompromisowy – gdy mowa o poziomie artystycznym. Oczywiście zasadne będą zarzuty dotyczące wykonania niektórych partii wokalnych czy samych tekstów, jednak w przypadku tej właśnie konwencji prostota bijąca z porannego The best way to make your dream come true is to wake up wydaje się być rozwiązaniem szczerym i unikającym przerysowania formy. Drugi album Solarstone’a jest bowiem dziełem zdecydowanie bardziej spójnym. Właściwie akcentuje budowę odpowiedniego klimatu poprzez przywrócenie łagodnych kilkusekundowych przejść pomiędzy kolejnymi pozycjami, które sprawdziły się na uznanych longplayach Chicane. I to właśnie między innymi dlatego, pomimo kilku niedociągnięć, „Touchstone” stanowi przedłużenie wysokich lotów miksu „Electronic Architecture”.

Specjalna strona poświęcona płycie: www.solarstonetouchstone.com




Solarstone – „Touchstone”
Premiera: 28 czerwca 2010
Wytwórnia: Solaris

01 Is There Anyone Out There (Vocals: Bill McGruddy)
02 Ultraviolet (Featuring Haris C)
03 Night Signals (Vocals: Julie Scott)
04 Touchstone
05 Electric Love (Vocals: Bill McGruddy)
06 Intravenous
07 Twisted Wing (Vocals: Julie Scott)
08 Slowmotion (Featuring Orkidea)
09 The Best Way to Make Your Dreams Come True is to Wake Up (Vocals: Richard Mowatt)
10 Zeitgeist (Featuring Orkidea)
11 The Last Defeat Pt 2 (Vocals: Lucia Holm)
12 There’s a Universe (Vocals: Bill McGruddy & Richard Mowatt)




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →