Szef polskiego Mayday: druga część rozmowy o kulisach organizowania eventów
W poprzednim odcinku Jerzy Kupczak aka Kuba opowiadał, jak to padł mu klub, został bez niczego i postanowił odezwać się do organizatorów Mayday z propozycją stworzenia polskiej edycji; jak to szefostwo Low Spirit stwierdziło, że mieli już kilka takich propozycji i nigdy dotąd nawet nie brali ich pod uwagę, ale „dlaczego nie?”. Było też o pierwszej edycji, podczas której klubowicze mieli bilety na poszczególne miejsca w konkretnych sektorach Spodka…
Czy podczas drugiej edycji również były bilety na konkretnie miejsca?
– W drugim roku udało mi się przeforsować podział na płytę i na sektory, bez przydzielania do miejsc. Od trzeciej edycji już było normalnie – włodarze Spodka zdążyli się zorientować, że przyjeżdża tu wspaniała publiczność, która przyjeżdża się bawić, a nie siedzieć, że to żaden koncert, otrzymałem pozwolenie – które funkcjonuje do dzisiaj – by wewnątrz obiektu można było się poruszać bez przeszkód.
Czy Spodek od początku był dla ciebie jedyną opcją, czy myślałeś też o innych miejscach?
– Tylko i wyłącznie Spodek. To był od początku mój cel. Można powiedzieć, że fascynowałem się Spodkiem i myślałem tylko o nim. Dodatkowym argumentem był fakt, że kiedyś można tam było podwieszać różne elementy, od trzech lat niestety nie można już tego robić, ale myślę, że wybrnęliśmy z tej sytuacji i nawet wyszło to na dobre.
Spodek dużym obiektem jest, rozumiem, że od początku wierzyłeś w sukces polskiego Mayday?
– Byłem pewny, że Spodek uda nam się wypełnić, ale myślałem, że to się uda już za pierwszym razem. Niestety rzeczywistość okazała się brutalna… Ciężko pracowaliśmy kolejne trzy lata, żeby wreszcie wypełnić obiekt po brzegi. Była to wielka wewnętrzna satysfakcja, która zresztą trwa do dziś. Wtedy były zupełnie inne czasy, teraz też nie jest lekko, a jednak ciągle udaje nam się wypełnić Spodek. Mało tego – druga scena na lodowisku też jest wypełniona, w tym roku otwieramy trzecią scenę Ballroom. Będzie więc Mainroom, Showroom i Ballroom. Mało tego – już teraz mogę zapowiedzieć, że w przyszłym roku będzie czwarta scena! I co najważniejsze: cena biletu w przyszłym roku nie ulegnie zmianie!
No proszę, już macie plany nawet na przyszły rok… Wracając do pierwszej edycji – co z niej zapamiętałeś najbardziej? Pewnie pierwszą edycję pamiętasz najmocniej…
– Z pierwszej edycji najbardziej pamiętam moment, kiedy ze Spodka wyjeżdżałem z bardzo pustą kieszenią… Wiesz, każdy prowadzi działalność, żeby mieć jakieś zyski, mnie jako organizatora Mayday można przecież porównać do producenta czegoś, firmy, która jest zakładana po to, żeby zarabiać. Gdy zostanę kiedyś milionerem, wtedy mogę robić rzeczy tylko dla przyjemności, ale póki co chciałbym mieć dochody.
To jaka była wtedy frekwencja?
– Spodziewaliśmy się dziewięciu tysięcy osób, a były niecałe trzy tysiące…
Rozumiem, a zdarzyły się jakieś techniczne problemy?
– Nie, do dnia dzisiejszego staramy się czuwać nad tym najlepiej, jak potrafimy. Wiesz, moim zdaniem nie ma czegoś takiego, jak zupełnie perfekcyjnie przygotowana impreza, po prostu nie da się przewidzieć wszystkiego, zwłaszcza, gdy masz do czynienia z tyloma tysiącami ludzi. Z mojego punktu widzenia najgorsza była bodaj piąta edycja. Podeszliśmy do niej bardzo rutynowo, a właściwie podszedłem – bo moja firma jest firmą jednoosobową i sam ją prowadzę (od 3 lat wraz z moją ukochaną żoną). Moje rutynowe podejście mało by się nie skończyło jakąś katastrofą. Podczas przygotowań co chwilę okazywało sie, że „ten nic nie wie, tamten wie za mało albo nie tak, jak trzeba”… To była dla mnie wielka nauczka, przestrzegam wszystkich organizatorów imprez i nie tylko – rutyna gubi! Teraz wiem, że to największe niebezpieczeństwo przy organizacji imprez.
Ale coś się stało konkretnego?
– Nie, wszystko się ostatecznie dobrze skończyło, ale sama organizacja była horrorem – dotarło wtedy do mnie, że nie można wszystkich rzeczy powielać, bezmyślnie zabierać się do organizacji w ten sam sposób, jak rok wcześniej… Gdy zaczynałem Mayday Polska, nie było konkurencji, można powiedzieć, że Mayday jest pionierem dużych halowych imprez w Polsce, wręcz imprezą, na której wzorują się inni. Na szczęście znalazła się wierna publiczność, dla której to co roku jest wielkie święto. Oni mogą cały rok nie wychodzić z domu, ale na Mayday przyjadą. Fajnie, że teraz tych imprez jest dużo, klient ma prawo wyboru i namawiam do jeżdżenia na wszystkie! Wbrew narzekaniom wielu w sieci, każdy z organizatorów robi wszystko, żeby event wypadł jak najlepiej. W tym miejscu chciałbym zaapelować do wszystkich uczestników, żeby byli bardziej powściągliwi przed krytycznymi ocenami agencji, zarówno ja, jak i wszyscy pozostali na pewno robią co mogą, żeby robić dobre imprezy. Czasem coś nie wychodzi, jak mówiłem wcześniej naprawdę nie da się wszystkiego przewidzieć, a koniec końców nasza praca bywa niedoceniania, organizatorzy są mieszani z błotem, moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie. To nam nie pomaga. Potrzebujemy Waszego wsparcia jak ryba wody. Bez Was nie byłoby imprez, które organizujemy.
No tak – gdy zaczynałeś Mayday, nie było jeszcze zjawiska szczegółowego komentowania imprezy przez internautów…
– Nie było. Było coś przeciwnego – ludzie się świetnie bawili i nawet, gdy coś się stało nie tak, wszyscy stali murem za organizatorem. Aczkolwiek mam ten komfort, że fani Mayday to miłośnicy tej imprezy i nawet, gdy zdarzą się niedociągnięcia, wybaczają nam albo przekazują swoje uwagi bardzo kulturalnie. To wspaniała publiczność.
A jak do całego przedsięwzięcia podchodziło miasto Katowice? Wiemy, że podejście do takich imprez jest bardzo różne – wtedy było lepiej pod tym względem czy gorzej? Nikt nie protestował?
– Nie, zawsze mieliśmy pełne poparcie władz. Nasza współpraca od samego początku układa się bardzo dobrze, wręcz wzorowo. Obie strony pracują na to, żeby Mayday był dobrze postrzegany, zwłaszcza w mediach.
No właśnie – jak sobie radzisz z tym, że media po każdej imprezie piszą tylko o liczbie zatrzymanych z narkotykami?
– Echchch (krótka przerwa i zmiana tonu głosu na przygnębiony), no niestety. Czytam te artykuły po wszelkich klubowych imprezach i właściwie to ciągle ta sama formułka, tylko zmienia się mniej lub bardziej liczba aresztowanych. Ciągle piszą to samo. Media nam nie pomagają – to tak naprawdę wina dziennikarzy, konkretnych osób. Ktoś to pisze, ktoś to przekazuje, ktoś to akceptuje. Niestety ciągle postrzegają ten gatunek muzyki jako „narkotyki i zło konieczne lub niekoniecznie”. Jak wspomniałeś wcześniej piszą tylko i wyłącznie o tym, że przed imprezą zorganizowano akcje, zatrzymano tyle a tyle osób i tak dalej. Nikt nie napisze, że zatrzymano tylko kilkanaście osób, a łącznie na imprezie bawiło się wiele tysięcy ludzi, którzy bawili się bezpiecznie, którzy bawili się fantastycznie, wspaniale, że organizator spisał się na medal, zadbał o drogi ewakuacyjne i inne szczegóły od A do Z. Niedawno była rocznica Grunwaldu i co było? Ludzie wyjeżdżali stamtąd po siedem, osiem godzin, mało brakowało, a doszłoby tam do tragedii. Wspomniano tylko, że były małe problemy organizacyjne. W przypadku naszych imprez nikt nie wspomina o aspektach organizacyjnych. To odzwierciedla podejście mediów do nas, do naszej pracy, do naszych imprez.
Na Zachodzie jest trochę inaczej…
– No właśnie – całe szeroko pojęte „techno” w Europie to wręcz motor napędowy całej rozrywki – potężny biznes kręci się wokół didżejów, imprez, klubów, festiwali. Ludzie kupują mp3 czy płyty, wydają niemałe pieniądze na bilety na eventy, czytają o tym w gazetach – jednym słowem media pielęgnują to zjawisko, a nie starają się niszczyć swoimi stronniczymi artykułami. Tam media piszą, że to jest dobre, że to jedna z gałęzi świata kultury i rozrywki, a u nas się pisze, że to jest złe.
Na koniec drugiej części naszej rozmowy powiedz jeszcze kilka słów o Soundtropolis, kolejna edycja zbliża się wielkimi krokami. Co nas czekają za niespodzianki w tym roku?
– Żadnych niespodzianek nie będzie. Chcę, aby było standardowo, czyli fajna muza, dużo ludzi, dobra zabawa i………bezdeszczowa pogoda. Serdecznie wszystkich zapraszam. Wiele osób mówi, że panuje tam niesamowita atmosfera – atmosfera, której nie ma żadna inna impreza.
CIĄG DALSZY NASTĄPI!