Steve Bug: 'Wolne kawałki nigdy nie były tak popularne jak teraz’
Steve Bug to człowiek, który w niemieckiej scenie undergroundowej przebywa niemalże od samego jej początku. Prawie dwudziestoletni staż jako artysta i ponad dwie dekady imprezowania uczyniły z niego prawdziwą wyrocznię dla każdego klubowicza. Swoją historią podzielił się niedawno z portalem Resident Advisor – przetłumaczyliśmy dla Was fragmenty tego wywiadu. Jak to zwykle z wyroczniami bywa, prawi mądrze, a jego słowa bezbłędnie trafiają do każdego z nas… O radości z grania i farbowaniu włosów, Stefan Brügesch.
Opowiedz mi o dorastaniu w Bremie. Czy była tam jakakolwiek scena muzyczna?
Gdy zaczynałem imprezować, kluby grały wszystko. Komercyjną muzykę, ale być może wtedy nie znaliśmy lepszej. Potem przeszliśmy do miejscówek bardziej funkowych i z czarną muzyką. Ale dla mnie wielkim klubem był Hamburski Front, gdzie grywali kiedyś Klaus Stockhausen i później Boris Dlugosch. Po pierwszej nocy spędzonej tam, zacząłem grywać w domu, nagrywać kasety i inne rzeczy.
Klaus wydaje się być wzorem dla wielu niemieckich DJ-ów. Co było w jego graniu taką inspiracją?
Szczerze, nawet nie pamiętam tego w jaki sposób grał. Dla mnie chodziło tam bardzej o muzykę i fakt, że ta muzyka się nie zatrzymywała. Na wszystkich innych imprezach, na których bywałem wcześniej, puszczano jeden utwór. A potem się zatrzymywał. A potem kolejny kawałek. Może były jedno-utoworowe miksy, ale później na pewno przerywano, z powodu zmian tempa.
To też bardzo wyjątkowy klub. Front był, powiedziałbym, w dziewięćdziesięciu pięciu procentach gejowski. Byłem prawdopodobnie jednym z niewielu kolesi hetero poza Martinem Landsky, który również chodził wtedy do niego. Nie spotkaliśmy się jednak wtedy. Wielkim doświadczeniem był sposób, w który robili muzykę i światła – kompletnie inny od wszystkiego, co znałem wcześniej. Jakbyście bywali tylko w bardziej komercyjnych klubach, a potem nagle weszli do Berghain.
Była selekcja, prawda? Jak wchodziłeś do środka?
Nie wiem. Wydawali się mnie lubić. Tak naprawdę zawsze nosiliśmy szalone ubrania, więc po chwili zaczęli nas kojarzyć. Czasem przyjeżdżaliśmy z przypadkowymi ludźmi z Bremy i nie wchodzili, bo wyglądali zbyt normalnie. Byłem dość samolubny. Zostawiałem ich na zewnątrz. Musiałem wejść. Nie zrobił już tak teraz, ale wtedy byłem tak zakochany w muzyce, że naprawdę musiałem tam być.
Powiedziałeś że poszedłeś do domu i zacząłeś nagrywać dla siebie po pierwszym razie w Front. Ile czasu minęło zanim zagrałeś dla publiki?
Trzy albo cztery lata, ale zacząłem kupować płyty jeszcze zanim poszedłem do Front. Ludzie powiedzieli mi, że będzie tam muzyka house. Zacząłem więc szukać tych nagrań.
Byłeś wcześniej fryzjerem. Czy robiłeś to równolegle do DJ-ingu?
Tak. Odszedłem ostatecznie chyba po trzech latach grania. Robiłem to o jeden dzień w tygodniu krócej każdego roku. Pod koniec pracowałem tylko trzy dni. Każdego lata brałem kilka miesięcy przerwy, by polecieć imprezować na Ibizę i traciłem wszystkich klientów, bo przychodzili co miesiąc. Gdy wracałem, byli już u innych fryzjerów. Siedziałem na zapleczu, czekając aż ludzie przyjdą, więc robiłem farbowania albo nawet myłem głowy. Znudziło mnie siedzenie, jestem osobą, której nie przeszkadza praca szesnaście godzin na dobę, ale nie potrafię siedzieć nic nie robiąc i czuć się niepotrzebny albo niewykorzystany. Wkrótce później zadecydowałem się zamieszkać w Hamburgu.
Dlaczego wybrałeś Hamburg?
Miałem wybór między Hamburgiem a Berlinem. Wiedziałem że w Berlinie są dobre imprezy, ale wiedziałem również, że jest wielu DJ-ów, więc trudno będzie dostać regularną pracę.
Nawet wtedy było wielu DJ-ów?
Tak, już wtedy. To byli tylko Berlińczycy, ale wielu z nich było dobrych. Później dostałem również ofertę pracy, więc zadecydowałem, że lepszym wyborem będzie pojechać do Hamburga. Gdy przeprowadzałem się, kupiłem swój pierwszy sprzęt i od razu odkryłem, że praca w biurze i załatwianie bookingów innym DJ-om nie było naprawdę tym, co chcę robić, więc odszedłem z pracy po tym jak Tobias [Lampe, współzałożyciel Superstition Records] wziął ode mnie pierwsze moje kawałki. Zdecydowałem skoncentrować się bardziej na muzyce. Po chwili założyliśmy pierwszy wspólny label i stąd wszystko powoli potoczyło się do przodu.
Dlaczego ostatecznie wybrałeś wyprowadzić się do Berlina? Czy Hamburg był dla ciebie za mały?
Tak naprawdę spotkałem wtedy dziewczynę, a ona była z Chemnitz. Nie chciałem by przeprowadzała się do Hamburga, a ja nie chciałem wyjechać do Chemnitz. Sądzę, że lepiej jest zacząć w nowym miejscu, niż ktoś miałby przyjechać do twojego miasta, gdzie ty masz wszystkich swoich przyjaciół, a druga osoba nie ma nikogo. Zawsze jest to trochę skomplikowane. Oboje zakochani byliśmy w Berlinie i zdecydowaliśmy się tam spotkać.
Czytając inne wywiady i twój Twitter, wydaje się, że zagrałeś ostatnio kilka specjalnych imprez w Berlinie, w Watergate i w Londynie, gdzie występowałeś przez całą noc.
Zagrałem. W Watergate po chyba trzech godzinach nadal byłem poniżej 120 BPM, a parkiet nadal bawił się na całego. To było szalone.
Uśredniając, grasz ostatnimi czasy wolniej, czy też to tylko na specjalne okazje?
Okazje. Kocham takie rzeczy, ale czasem trudno je zagrać.
Dlaczego? Publiczność nie reaguje?
Nie, uważam że problemem jest to, iż brak póki co dobrego sposobu. Jeśli z beatu 4/4 w tempie 125 przechodzisz na 110 albo 115, brzmi to tak wolno… Wszyscy opuściliby parkiet; to prawie niemożliwe. Trzeba by powoli obniżać tempo i schodzić wolniej i wolniej, tak żeby ludzie nie zauważyli. Ale coraz więcej „kupuje” tylko takie wolne rzeczy. Zawsze były takie kawałki, ale nigdy nie miały takiej popularności jak teraz.
Co jest tego powodem?
Nie wiem, może po prostu dlatego, że wszyscy znudzeni są tym, co aktualnie wychodzi. Mimo to nie uważam, że to kiedykolwiek stanie się naprawdę wielką rzeczą, jak minimal czy perkusyjny house, bo nie sądzę, że działa to na masy. Na wielkich parkietach zawsze potrzeba więcej energii by ludzie się poruszali. Do mniejszych klubów i na mniejszy tłok jednak, sądzę że to całkiem interesująca, nowa część house’u i techno.
Jakie są twoje plany wydawnicze?
Mamy kompilację „8 Years Poker Flat”, robiłem miks dla Cocoon z okazji festiwalu Green & Blue i nowy singiel dla Ovum, który wydany zostanie w październiku. Josh [Wink] i ja zapraszaliśmy się nawzajem, by grać noce labelowe, więc pomyślałem, że to dobry koncept.
Jesteście przyjaciółmi już od jakiegoś czasu?
Tak, długiego czasu. To zabawne. Ludzie nie zauważają tego, ale po chwili, nagle jesteś częścią wszystkiego. I wydaje się to normalne. Zawsze myślałem, że gdy zacząłem tworzyć własną muzykę, że głupio było nie zacząć produkowania własnej muzyki wcześniej. Jeśli zacząłbym w ’88, to byłyby wtedy jakieś trzy lata tworzenia. Jestem w branży już od dłuższego czasu, ale na początku patrzyłem na innych ludzi z niej, którzy mnie otaczali.
Nie byłeś z początku po prostu przestraszony?
Nie, nie byłem. W pewnym sensie, byłem na scenie niemieckiej od początku. Uwielbiałem ją od początku, byłem jej częścią. Po prostu taką radość sprawiało mi przebywanie na parkiecie, że nie chciałem zostać DJ-em.