Dzień z życia Ericka Morillo
Co kolumbijski maestro zrobił z klubowiczami podczas Electrocity
wiedzą najlepiej oni sami – nadal pamiętamy jego świetnego,
wypełnionego housowymi sztosami seta. Impreza w Lubiążu była jego
drugą tamtego dnia – najpierw zaliczył festiwal Loveland w
Amsterdamie.
I choć latynoamerykański gwiazdor był pod wrażeniem
holenderskiej imprezy, nie spodziewał się chyba tego, co spotka go
w klasztorze Cystersów. Ba, był tak zaskoczony otoczka festiwalu,
że nie wiedział do czego w ogóle porównać wrażenia, których
doznał w Lubiążu.
„Wow, wow, wow, to było absolutnie niesamowite! Pierwszy raz
gram na Electrocity i to miejsce chyba nazywa się Wrocław, czy
jakoś tak. Gdy dojechaliśmy na miejsce, duuuuużo czasu zajęło mi
dostanie się na moją scenę. Przeszliśmy przez tyle różnych
scen… Wydawało mi się że jestem w jakiejś szarej strefie! Teraz
jesteśmy w tym szalonym zamku. Może to kościół, a może zamek –
nie jestem pewien – znajdujemy się w strefie VIP.”
Erick opowiada o nadspodziewanie dla niego wielkiej ilości
„prywatnych” fanów obecnych na parkiecie podczas jego seta, i o
tym jak fantastycznie grało mu się na Electrocity. Zobaczcie
zresztą sami – oficjalny afterfilm Ericka Morillo w załącznikach. Teraz chyba już wszyscy wiemy, dlaczego Kolumbijczyk tak bardzo kocha swoje życie, co zresztą cały czas powtarza…