Carl Cox: 'Będę występował z wokalistami, trębaczami i perkusistami’
Dosłownie i w przenośni gigantyczny Carl Cox grał niedawno na naszej rodzimej edycji festiwalu Global Gathering i ma za sobą dość pracowity rok. Co słychać u legendy brytyjskiego techno?
Jak do tej pory minął ci rok 2010?
Cudownie, zaczynając od mojej przerwy w Australii trwającej aż do marca, a potem przechodząc do jednej z największych imprez roku, którym było Ultrafest w Miami. Znów mieliśmy ogromny sukces w piątkową i sobotnią noc – ten festiwal jest po prostu fenomenalny. Mamy tam wielu fanów, którzy lubią to, co robimy na arenie Carla Coksa i cenią bookowanych przez nas DJ-ów. Wydarzenie to naprawdę wiedzie prym nad wszystkimi imprezami, które robiłem do tej pory.
Co do muzyki, cały ten czas byłem poza domem, mogłem więc zestawić swój repertuar, a potem zagrać go ludziom i pokazać moje brzmienie, zabawiając wszystkich z pomocą klimatu, w którym aktualnie siedzę. Do tej pory rok ten był bardzo pozytywny muzycznie, eventowo i klubowo.
Widzieliśmy coś nazwanego Carl Cox pizza. Skąd to się wzięło?
Gdy poleciałem do Australii w czerwcu, poszedłem do radia Kiss FM, a ich siedziba znajduje się w jednym budynku z pizzerią, a mają tam naprawdę niesamowitego, włoskiego szefa kuchni, chwalącego się swoją pizzą. Chcieli więc spytać kilku DJ-ów, jaka jest ich ulubiona pizza. Powiedziałem „musiałaby to być Super Śniadaniowa pizza Carla Coksa (pomidor, ser, parówki, grzyby, powoli opiekana wieprzowina, jajka i świeża prosciutto). Do dziś jest najlepiej sprzedającą się pizzą, nieustannie od jakichś czterech miesięcy. Musiałem też upiec pierwszą. Dali mi wszystkie składniki, a ja po prostu wyrzuciłem je na bazę pizzy. Sprzedaje ją smak, a teraz dodatkowo podpisana jest też moim nazwiskiem.
Co nowego w tym roku w świecie Carla Coksa?
W tej chwili właśnie skończyłem mój nowy album „All Roads Lead to the Dance Floor”, nad którym pracowałem od dwóch lat. W tym roku udało mnie się go skończyć. Grałem wiele muzyki zawartej na nim, bez mówienia ludziom co to jest, albo czyje to jest. Przetestowałem więc wiele zrobionych przeze mnie utworów, bo uważam, że powinno się oceniać je po ich rzeczywistej wartości, a nie myśląc „to jest nowy utwór Carla Coksa więc powinieneś tańczyć.” Nikt nie musi tak robić; nagranie musi być dobre. Więc chodzi teraz o rozpoznawanie czym jest muzyka Carla Coksa i w związku z tym będziemy organizować występy na żywo zbudowane wokół niektórych wydawnictw z albumu i wokół artystów wykorzystanych na albumie. Mamy wokalistów, trębaczy i perkusistów. Będę więc robił albumowy show Carla Coksa z elementami live-acta, oparty na ludziach, których użyłem patrząc na ich talent. Dla mnie jest bardziej niż zwykłym studyjnym albumem – może być odegrany live i to właśnie zamierzamy z nim zrobić.
Pierwszy taki show będzie miał miejsce na festiwalu Stereophonics w Melbourne i będzie to jedyny, który tam zrobimy – wszyscy artyści i tak stamtąd pochodzą, a pokaże to ludziom, co możemy zrobić, gdy zbierzemy nasze umysły razem. To pożera czas, bo zawsze biegam wkoło niedostępny dla nikogo, zmieniając założenia i robiąc jak najwięcej by przygotować się na następny rok – mimo to, warto.
Wychodzi mnóstwo nowej muzyki na moim labelu Intec Digital, który również przywróciliśmy w tym roku do życia. Mamy mnóstwo masę świeżych artystów i wydawnictw, które wspieram w 110%. Album także wyjdzie w ramach Intec Records.
Przechodząc teraz do Ibizy, dochodzą słuchy, że „The Revolution Continues” ma za sobą naprawdę dobry rok, a ledwie kilka tygodni temu przekroczyłeś tamtejsze rekordy publiczności. Sądzisz że z takim rozpędem możesz w tym roku zrobić to znów?
Wszystko zawsze ma swoje szczyty i doliny, a przez ostatni rok był to dołek polegający wyłącznie na tym, że ludzie po prostu nie mieli pieniędzy do wydania. Turystyka jako całość ucierpiała – ludzie nie chcieli latać, woleli spędzać swoje wakacje w domach. Ibiza w pewnym stopniu również to odczuła. Mimo to nadal mieliśmy udane wtorkowe noce w Space, bo zacisnęliśmy pasa i trzymaliśmy się tego, co wychodzi nam najlepiej – dawania jakości za pieniądze. W tym roku – ponieważ zrobiliśmy to w zeszłym sezonie, dając ludziom dobrązabawę – wrócili z pieniędzmi i nadal bardzo wierzą w naszą markę. Space również wydał swoje fundusze dobrze, na klub i nagłośnienie. Stał się teraz naprawdę fajnym miejscem. To świetny lokal, a staje się coraz lepszy. Miał fenomenalną imprezę na otwarcie i będzie miał też dobre zamknięcie. Moja własna impreza zamykająca cykl będzie miała miejsce dwudziestego pierwszego września, chociaż sam klub zostanie zamknięty później.
Jeśli chodzi o muzykę tego lata, co było na topie na Ibizie?
Cóż, brzmienie housowe było w tym roku bardzo znaczące. Pianino, unoszące harmonie i dobre linie basowe w kawałkach typu funky/disco, muzyce, która czyni cię szczęśliwym. Podczas gdy dwa lub trzy lata temu to głębokie brzmienie minimalowe gwarantowało ludziom dobrą imprezę, ale było nieco zbyt inteligentne jak na swoje przeznaczenie. Ibiza zawsze była miejscem, które miało powodować, że czujesz się dobrze i biorąc to pod uwagę, wielu DJ-ów zadecydowało, że w ostateczności muzyka, którą lubią ludzie to stary, dobry, starej daty house. Więc każdy, kto robi teraz taką muzykę, chwyta esencję tego, o co chodzi w Ibizie. Tak, macie całą swoją komercyjną muzykę klubową, i tak, macie swoje Ibiza Rock, i brzmienie w stylu Reclaim the Dance Floor, w tym samym czasie na wyspie dominuje muzyka house z metrum 4/4, niezależnie od tego jak ją gracie.
Naprawdę mamy szczęście mieć ludzi takich jak: LTJ Bukem, Roni Size i Andy C, grających ich Drum’n’Bass publice, która zwykle słucha house’u i ekscytujących parkiet również swoim brzmieniem. Bardzo cieszę się, że mogę utrzymać element D’n’B na wyspie, bo gatunek ten uważam za bardzo postępowy i futurystyczny. To fenomen absolutnie zamiatający parkietami i fajne połączenie z zespołami takimi jak Pendulum. Chcemy by ludzie byli tak otwarci jak to tylko możliwe i nie pozostawali w jednym beacie.
Powiedziałeś „niezależnie jak ją gracie” odnosząc się do muzyki, a jest teraz znacznie więcej metod do wykorzystania w występach jeśli chodzi o sprzęt i oprogramowanie. Czego używasz teraz grając swoje sety?
Rozdrabniam dźwięk i zmieniam go, próbując dowiedzieć się co naprawdę pasuje do muzyki Carla Coksa. Gdy używałem gramofonów, chodziło tylko o zbitowanie wszystkich płyt, miksowanie, czucie ich i mocne wybrzmienie na nagłośnieniu. Gdy używasz komputera, wszystko jest zsynchronizowane i traci się esencję miksowania. Uprościłem więc wszystko – używam dwóch odtwarzaczy CD, które kontroluję przez laptopa z Traktorem, a to pozwala mi wybierać spośród milionów utworów z mojej kolekcji i grać tak długo jak chcę. Można po prostu mieć na dysku równowartość dwóch tygodni muzyki – kocham ten pomysł – oraz pociąć i pozmieniać wszystko tak bardzo jak się tylko chce.
Lubię myśleć, że jeśli pozostawić wszystko ładne i proste, twój DJ-ing da sobie radę na rynku, ale gdy masz DJ-ów biorących ze sobą dwa lub trzy laptopy, mnóstwo kontrolerów i wszędzie wsadzają efekty, traci się po prostu utwór, traci się nagranie samo w sobie. Gdy tylko zapętlasz i zapętlasz, to właśnie tak brzmi. Dla mnie ważne jest, że gram kawałek, przy którym ludzie mówią „Ach!! Ach, to ten!” Rozpoznają, że to właśnie ten, bo tak stworzył go artysta. Chcieli, by ludzie czuli się dobrze dzięki ich utworowi, a ja chcę, by ludzie to słyszeli. Ale jeśli wrzucasz mnóstwo echa, opóźnień i używasz bitcrushera, mijasz się z celem. Sprowadza się to do punktu, w który myślę „czy robię po prostu loopy… by DJ-e mogli wszystko zapętlać?” Haha!! To zabawne, jak daleko się to posunęło, ale jest to kreatywne, a ja całkowicie popieram kreatywność. I’m crying out from the old skool i czasów, gdy kupowałem płytę chcąc, by ludzie usłyszeli dany utwór, a nie minutę jednego, później minutę innego – to mnie doprowadza do szału. Jestem koneserem więc pewnie by doprowadzało.
Mimo to, czy sądzisz, że sety mash-upowe mają swoje miejsce?
Tak. Niektórzy ludzie po prostu nie chcą zbytnio rozmyślać nad muzyką, więc jeśli słyszą linię basową czy wokal, który znają, wtedy jest to dla nich ekscytujące. Niektórych DJ-ów ponosi jednak i w przeciągu pięciu minut grają całego swojego seta. Mogę grać przez osiem godzin – robiłem to już kiedyś – ale z DJ-ami mash-upowymi po godzinie czy półtorej jest koniec. Jeśli widzisz to kilka razy jednej nocy, drugi raz z pewnością pomyślisz „czy to ta sama noc?” Ma to swoje miejsce, ale nowi wybijający się DJ-e nie znają tak naprawdę wielu DJ-ów starej szkoły, którzy grywali kiedyś dwunastogodzinne sety.
Nadal grasz z winyli?
Nie, niestety nie. Ostatni raz, gdy grałem z winyli był jakieś trzy lata temu na Bestival, gdy poproszono mnie o zagranie oldschoolowego seta, a ja nie miałem jeszcze wtedy żadnych klasyków zgranych do postaci cyfrowej, więc po prostu wróciłem do grania z gramofonów. To było niewiarygodne, bo mogłem cofnąć się te wszystkie lata wstecz i robić niektóre sztuczki, które robiłem kiedyś. Czułem się jednak trochę jak Grandmaster Flash. Zawsze patrzę w przyszłość DJ-ingu bardziej niż na to, czym był dawniej.
Wywiad przeprowadzony przez DontStayIn