Muzyczne wspomnienie po Aaronie Carlu
Tydzień z Detroit w FTB powoli dobiega końca i niestety pechowo złożyło się, że zbiegł się on ze śmiercią jednego z bardziej uznanych artystów reprezentujących ten gatunek, Aarona-Carla Raglanda…
Smutno przekazywać takie informacje, temu panu jednak należy oddać cześć za jego wielki, choć stosunkowo późny w porównaniu z legendarnym Trio z Belleville, wkład w rozwój detroit techno.
Aaron Carl znany był przede wszystkim ze swojego markowego brzmienia, ochrzczonego mianem „wallshaker” – co w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle, co „wstrząsające murami”. Od 1996 roku jego twórczości konsekwentnie przyświecała idea nie bycia zaszufladkowanym do jednego gatunku – tworzył fuzje międzygatunkowe oraz skakał z produkcji na produkcję pomiędzy odłamami deep, soulful, a nawet electro.
Niedawno stwierdzono u niego chłoniaka płuc. Do ostatniej chwili informował wspierających go fanów wpisami na serwisach społecznościowych, z których ostatni kończył się słowami: „operacjo, nadchodzę!”
Świeczkom tudzież zniczom stanowcze i zdecydowane „raczej nie”. Spora część z nas dowiaduje się przecież o takich osobach dopiero wraz z notką o ich śmierci. Niech jego testament muzyczny, zwłaszcza utwór „If there is a heaven”, przemówi za siebie – z pewnością będzie to lepsze niż każde słowo…