James Zabiela o Yo!MTV Raps, niebezpiecznym Meksyku i przeludnionej Japonii
James Zabiela… Jeden z największych fachowców technicznych w branży DJ-skiej. Każdy, kto miał okazję choć raz usłyszeć go na żywo, wie, że nie ma chyba na świecie nikogo bardziej niepowtarzalnego niż ten długowłosy blondyn o znajomo brzmiącym nazwisku. Mixmag postanowił wypytać go o wiele rzeczy, od jego przeszłości, po teraźniejszość i najnowsze trendy DJ-ingu.
Jakie
było twoje życie w Southampton za młodu? Musiałeś dorastając
pracować w jakichś trudnych zawodach?
Zmywałem
w restauracji Beefeater, by zapłacić za swoją pierwszą wieżę
hi-fi, a potem pracowałem w sklepie z płytami, w którym płacono
mi w winylach. Byłem grafikiem i uczyłem się w college’u, miałem
więc trzy prace. Było to zabawne i ostatecznie opłaciło się.
Kiedy
nauczyłeś się skreczować?
Zwykłem
oglądać Yo!MTV Raps z Doctorem Dré [André ‘Doctor Dré’
Brownem, nie producentem Eminema]. Nie interesował mnie hip-hop, ale
byłem zafascynowany tym, co widziałem. Miałem pewnego przyjaciela
w szkole – pierwszego dzieciaka, który miał gramofony – do
którego chodziłem podczas przerw obiadowych i patrzyłem jak
miksuje na mikserze „Made To Fade” firmy Kam i jakichś
gramofonach Soundlab. Miał na imię Lee Mintram. Teraz tworzy jako
Futurecast, a Annie Mac cały czas gra jego kawałki. Jest
fenomenalnym skreczerem.
Czy
recesja uderzyła mocno w brytyjską scenę klubową?
Opierając
się na imprezach, na których ostatnio zagrałem, nie sądzę, że
tak. Stealth w Notthingam po imprezie Mixmaga było przepełnione;
zawsze gram w Sankeys i mają komplet i oczywiście The Warehouse
Project jest kompletnie wyprzedany za każdym razem. Uważam, że
scena elektroniczna jest w UK naprawdę zdrowa. Wielu z moich
przyjaciół jest kontrahentami i stracili pracę. Wychodzą więc
imprezować.
Jaka
jest najbardziej szalona impreza, na której grałeś?
Co
roku gram na Day Of The Dead w Meksyku, które jest ichnim Haloween.
To moja pielgrzymka. Tym razem zagrałem w Mexicali, które znajduje
się obok pustyni Arizona. Ośmiotysięczna publika była podzielona
– byli normalni imprezowicze oraz barierki dookoła, oddzielające
ich od dzieciaków poniżej 21 lat, którym nie można było podawać
alkoholu. Fajnie że promotorzy kultywują scenę. Deszcz nigdy tam
nie pada, ale gdy zagrałem ostatni kawałek, zaczęło kropić! To
było magiczne i byłem podniecony – ale potem zacząłem świrować,
gdy zdałem sobie sprawę, że mój sprzęt mógł zostać
zniszczony.
A
najstraszniejsza?
Proste.
Pojechałem grać do Monterrey w Meksyku, gdzie mają ostatnio
problemy z kartelami narkotykowymi, gangami i bandytami pojawiającymi
się z bronią na imprezach; jest tam dość ciemno i czasem porywani
są ludzie. Nie lubią być źle przedstawiani w mediach, więc
polują na reporterów. A przez to, że walczą o terytorium,
pojawiają się na imprezach i prześladują publikę. Ostrzegano
mnie, bym tam nie leciał, więc przenieśliśmy imprezę do lokalu
obok posterunku policji i biura burmistrza. Ale ludzie nie wierzą w
policję. Jak się okazało, zagrałem tylko jeden utwór, nim
ochrona nagle stwierdziła, że nie jest bezpiecznie i muszę wyjść.
Załadowano mnie do samochodu i odwieziono pędząc sto mil na
godzinę! Sasha i Tiësto odwołali po tym swoje imprezy. Paskudna
bzdura, ale chcę wrócić, gdy wszystko się uspokoi i wynagrodzić
to wszystkim. Meksyk to jedno z moich ulubionych miejsc do grania,
uogólniając ma niesamowicie zdrową scenę muzyki elektronicznej.
To ogromny kraj z wieloma świetnymi muzycznie miastami, a ludzie tam
są prawdziwymi entuzjastami!
Zdradź
nam twoje najważniejsze wspomnienie z festiwalu…
Drugie
Creamfields w Peru było niesamowite. Umiejscowione jest w wielkim
kamieniołomie i docierając tam, zobaczyć można w tle ruiny Majów.
Byłem tam przez tydzień, więc nagrałem cały ten zgiełk limy na
swoją płytę dla Renaissance. Ludzie wspinający się na autobusy –
takie powinno być Tokio, ale nie ma tam tego, bo ludzie są bardzo
spokojni.
Jaka
więc jest Japonia?
Jak
bycie w „Blade Runnerze” dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Jest bardzo gorączkowa i niesamowicie przeludniona, z tymi wielkimi
wieżowcami, a mimo to nadal niesamowicie spokojna, bo wszyscy są
zorganizowani. Wspaniałość Tokio była naprawdę dobrze uchwycona
w filmie „Między Słowami”. Są również narodem prawdziwych
kolekcjonerów, fanatyków na tym punkcie. Womb jest niesamowity,
oprócz tego jest jeszcze Ageha, który jest wypasiony i tak
zaciemniony, że nie można zobaczyć własnych rąk. Chodzi tam
wyłącznie o muzykę. I lasery!
Opowiedz
nam o swojej pracy dla firmy Pioneer…
Gdy
po raz pierwszy grałem w Womb, miałem ze sobą wszystkich
japońskich inżynierów Pioneera! Robiłem demo w Plaza siedem lat
temu i odtąd jesteśmy kumplami – teraz to inżynierowie
przyjeżdżają do mojego domu w Southampton, a ja byłem zobaczyć
ich labolatorium w Kawasaki. To wielka firma, więc zadziwiające
jest, że słuchają. Spisują wszystko i sporządzają obfite
notatki! Ale nie jestem przez nich sponsorowany, po prostu mieszam w
ich sprzęcie. Miałem CDJ-e 2000 w kwietniu zeszłego roku, gdy
jeszcze ledwie działały. Mogę pobawić się zabawkami przed
wszystkimi innymi!
Jaki
rodzaj muzyki wywołuje u ciebie myśl: „to po prostu śmieci”?
W
zeszły weekend we Włoszech musiałem grać po tym, jak ktoś zagrał
AC/DC. Gdybym był na imprezie, pomyślałbym, że fajnie byłoby
usłyszeć jak ktoś gra AC/DC, ale jako DJ to było dość
wyzywające. Jest wiele muzyki klubowej, która nadaje się do kosza,
bo tworzona jest na tę konkretną chwilę i starzeje się bardzo
szybko. Dokładniej? Nelly Furtado. Okropieństwo.
Jako
ktoś stojący na czele technologii DJ-skiej, czy dostrzegasz śmierć
tradycyjnego zestawu dwóch gramofonów i miksera?
Nie,
sądzę że nadal jest na to miejsce. Jestem oldschoolowym DJ-em z
całym tym nowym sprzętem i nadal lubię bitować. Używam Abletona,
ale to nie coś, czego chcę używać cały czas. Grałem z tego
całego Traktora przez dziesięć miesięcy, ale gdy wiesz, że możesz
sobie pomóc, gdy miks staje się słaby, uproszczenie sobie życia
staje się zbyt kuszące. To narzędzie mające na celu pomoc, a nie
odwalanie roboty za ciebie. Wydawało się to jak wymówka, by już
nie wypalać płyt.
Najlepszy
show, na którym ostatnio byłeś?
Depeche
Mode w O2. Nadal mam balon w przedpokoju. I Radiohead w Berlinie –
zagrali dziesięciominutową wersję „Idioteque” i cała
publiczność poczuła się jak w klubie.
Co
dalej?
Lada
chwila wskakuję do samolotu na kolejne terytorium rozdarte wojną:
Gruzję. Gdy powiedziałem o tym mamie, stwierdziła „Nie lecisz
tam!”. Nigdy mnie tam nie było, ale Audiofly i Funk D’Void zagrali
ostatnio w tym kraju i mówili, że było niesamowicie.
I
wreszcie, gdy patrzysz wstecz na swoją karierę, jak opisałbyś ją?
Gdy
zaczynałem, chodziło o dzielenie się muzyką. Nie znam nikogo, kto
nie nagrywał kaset dla znajomych – tak to się zaczęło. Teraz to
ogólnoświatowa, epicka podróż, zachwycające doświadczenie.