News

Transmission w Pradze – relacja FTB.PL

Praga to jedno z piękniejszych miast Europy, które co roku przyciąga miliony turystów. Oprócz znajdujących się tam wspaniałych, urokliwych uliczek, mostów, czy gotyckich katedr, znajdziemy tam też coś, co swoją niezwykłą magią, rok rocznie przykuwa uwagę klubowiczów z całego świata. To właśnie tutaj, w stolicy Czech, organizowana jest jedna z najlepszych trancowych imprez na naszym globie. Mowa tutaj o Transmission, czyli flagowym evencie United Music. Gdy tylko pojawiły się pierwsze informacje odnośnie tegorocznej edycji, o wyjeździe z Polski na TM znów zrobiło się naprawdę głośno. Autokary zapełniały się w mgnieniu oka, a ci, którzy w zeszłym roku powiedzieli, że tam wrócą, nie rzucali słów na wiatr. Nie wiem jak wy, ale ja po raz kolejny, z wielką niecierpliwością czekałem na tą listopadową noc. Line up tegorocznej edycji znów okazał się strzałem w dziesiątkę, więc wyjazd do jednego z piękniejszych miast w Europie, był dla mnie tylko czystą formalnością. W ciągu roku często powracałem wspomnienia do wcześniejszych edycji tej właśnie imprezy. O evencie, który zostaje w pamięci klubowicza na zawsze, mówi się: idealny… Czy kolejny raz z rzędu, takie właśnie było Transmission?

Już po raz czwarty przekonałem się, że hala, w której już od czterech lat organizowane jest TM to naprawdę idealny obiekt na tego typu imprezy. Podświetlona nocą, wygląda jak prawdziwy kolos, w dzień zaś jest wspaniałą ozdobą Praskiego miasta. O2 Arena, to zdecydowanie jedno z tych miejsc, do którego wraca się z wielką przyjemnością, bo każdy klubowicz może poczuć się tam jak w domu. Zachwyt nad organizacją tego eventu, nie jest bezpodstawny. Klimatyzowana i regularnie sprzątana hala, w której punktów gastronomicznych jest naprawdę mnóstwo. Zjeść możemy nie tylko ciepły posiłek, ale także różnego rodzaju czekoladowe przysmaki, na lodach kończąc. Każdy znajdzie coś dla siebie. Do wyboru mamy wszelkiego rodzaju drinki; zarówno zimne, jak i gorące napoje, a przede wszystkim zwraca uwagę zupełny brak kolejek. Kolejna oznaka tego, że dla organizatorów dobro klubowicza liczy się najbardziej. Do wejścia na imprezę to mam tutaj małe zastrzeżenia i dostrzegam błąd ze strony organizatorów. Wpuszczać na event, na równi ze startem występu pierwszej gwiazdy, nie jest chyba dobrym rozwiązaniem. Fakt, faktem, dzięki elektronicznym bramkom i kołowrotkom, wchodzi się naprawdę szybko, ale zdenerwowanie na twarzach niektórych osób, zbyt długo oczekujących na otwarcie było nad wyraz widoczne.

Po wejściu do środka udaliśmy się wraz ze znajomymi na główny parkiet, by ocenić tegoroczną oprawę i nowatorskie pomysły ekipy z UM. Nad DJ-ką znalazły się dwa wielkie diodowe ekrany. Sześć mniejszych wisiało na bokach głównego parkietu. Nad klubowiczami zawisły cztery stelaże z zamontowaną pirotechniką, zaś na głównej scenie znalazły się maszyny do wyrzucania ognia oraz kilka podestów dla tancerek. Jeśli chodzi o motyw przewodni, to ani na scenie, ani na hali nie pojawiły się żadne dodatkowe elementy ukazujące nam miasto przyszłości. W akcji zobaczyć mogliśmy niespełna czterdzieści stroboskopów, i ogromną ilość ruchomych, kolorowych głów, które nie sposób zliczyć. Nie zabrakło wytwornic dymu i maszyn do wyrzucania konfetti. Porównując tą edycję z poprzednimi, mimo, że oprawa nie była nadzwyczajna, widok głównej sceny i tak powodował uśmiech na twarzy każdego z nas. Imprezę napędzał jeden z najmocniejszych, najlepszych i najdroższych systemów nagłaśniających. Funktion One, sprowadzone przez firmę Audio Plus to prawdziwa bomba, jeśli chodzi o halowe nagłośnienie. Czysty dźwięk i głęboki, mocny bas, to podstawa dobrej zabawy przez całą noc. Choć przez trzy pierwsze występy tamtejszej nocy znaleźli się jeszcze narzekający na małą głośność, po porannym wyjściu z hali, wszyscy mówili, że momentami było za głośno i każdemu z nas towarzyszył pisk w uszach. Jest to chyba jedyna impreza, na której nie muszę obawiać się o nic. Nagłośnienie, oprawa i organizacja stoją tam na najwyższym poziomie. A porównując ją do naszych rodzimych produkcji, wiem, że takich cudów, wciąż próżno szukać na imprezach w naszym kraju.

Zabawę rozpoczęliśmy od końcówki występu Boom Jinxa. Bawiła się zaledwie garstka osób, ale idealny dobór kawałków, które posłużyły za rozgrzewkę publiki przed głównymi gwiazdami nocy sprawił, iż chyba nikt nie żałował czasu spędzonego na parkiecie o względnie wczesnej porze. W wyłapanych przez as utworach znalazł się magiczny wokal z kawałka Matta Darrey’a, „See The Sun”. Po Norwegu przyszedł czas na Australijczyka, Jaytecha. Na tym secie udaliśmy się na meeting przy pucharach. Zrobiliśmy trochę wspólnych zdjęć, pokrzyczeliśmy i wymieniliśmy zdania odnośnie tegorocznej oprawy. Polacy znów spotkali się tam w naprawdę pokaźnym gronie, a Czesi po raz kolejni zaskoczeni byli jak dużo naszych rodaków przyjeżdża do nich na Transmission. Zainteresowanie rośnie z roku na rok, a tym razem było nas zdecydowanie więcej niż w latach ubiegłych, z czego oczywiście bardzo się cieszymy. Na parkiet wskoczyliśmy pod koniec występu Jaytecha i od razu zaczęliśmy skakać przy housowych numerach, które serwował. Z myślą o głównym intrze, które miało lada chwila nadejść, udaliśmy się na trybuny, wiedząc, że oprawa zasługuje by podziwiać ją z samej góry. To, co stało się o godzinie dwudziestej drugiej przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Znów wielkie odliczanie, znów uderzenie wszystkich laserów, zimne ognie i rakiety lecące w naszą stronę. Osobiście czułem się, jakby zaraz miała zacząć się wojna. Coś niesamowitego i naprawdę nie do opisania!

Jeśli chodzi o zbudowanie klimatu i rozpoczęcie imprezy, moim zdaniem nawet holenderskie ID&T może pozazdrościć Czechom prawdopodobnie jednych z najlepszych wstępów na naszym globie. Na ekranach pojawił się napis: „Everything and anything is possible”. Przyszło mi na myśl, że dziś rzeczywiście będziemy świadkami wspaniałej podróży do przyszłości i że tutaj wszystko jest możliwe, bo Transmission to naprawdę 'rakietowy’ event! Andy Moor wszedł jako pierwszy spośród głównych gwiazd wieczoru i jak na niego przystało zaczął z grubej rury. Już na sam początek kawałek Ashley Wallbridge „Rhytm”. Skakaliśmy od samego początku czekając, na to, co Andy wrzuci nam tego wieczoru. Kolejno pojawił się mash-up „Good Dream” z wokalem „Faces”, a potem „She Moves” samego Moora i kolejny mash-up, „The Right Escape”. Czy to nie te same utwory, które Andy zagrał na wrocławskim Asocie? Nie mylicie się. Mnóstwo kawałków z jego sobotniego występu pokryło się z tymi, które zaprezentował u nas, ale mimo tego, jego set rozbujał wszystkich w hali. Bawiliśmy się w najlepsze, słuchając kolejno wokali „These Shoulders” Julie Thompson czy „Calling” Audrey Gallagher. Poleciało także „More Than You Know” trójki braci Flash Brothers. Na tej produkcji ekipa z Vision Impossible odpaliła wszystkie lasery. Łącznie dwanaście, w tym cztery multikolorowe, rozszczepione były na przestrzeni całej hali. Trudno to opisać, ale wiem, że dzięki takim widokom, uśmiech nie znikał z naszych twarzy nawet na chwilę. Reakcja publiczność na wstawkę „Lethal Industry” z kawałka Tiesto przyprawiła nas o dreszcze. Oklaski i okrzyki to dla artysty chyba najlepsze podziękowanie. W końcówce poleciało także niewydane jak dotąd „Yeke Yeke”, które swego czasu katowałem, słuchając przez kilka dni, a także, po raz drugi dzisiejszego wieczoru, „See The Sun”. Set Moora, był dla mnie wymarzonym początkiem imprezy i zawierał najlepsze kawałki, jakie mógłby chcieć usłyszeć prawdziwy fan jego brzmień.

Po trzecim secie wystartowało kolejne intro – Future Tokio. Na scenę wskoczył Markus Schulz, który trzy lata temu został rezydentem czeskiego Transmission. O postaci Schulza mówi się naprawdę dużo, i jest on z pewnością jednym z najchętniej słuchanych artystów trancowych na naszym globie. Wiedziałem że znów pokaże na co go stać. Jego sety zawsze równają się z dobrą zabawą od samego początku do końca. Na pierwszy ogień poszedł oficjalny hymn tegorocznej edycji, „Future Cities”. Potem znów pojawił się wokal z kawałka Yuri Kane w mash-upie „The Right Escape”. Wyłapaliśmy też „Perception”, czy „Surreal”, perełki z płyty Markusa. Obydwie zagrane w mash-upach samego Schulza. Zaczarowane „Found a Way” poderwało wszystkich do zabawy i był to z pewnością jeden z lepszych, skoczniejszych kawałków, jakie usłyszeliśmy w tym secie. Energetyczny trance przeplatany z przyjemnymi wokalami to idealna recepta na dobrą zabawę. Końcówka seta zdecydowanie należała do panów z Vision Impossible. Zapewne nie tylko my staliśmy jak zaczarowani oglądając laserową magię. Nie zdziwił mnie tutaj widok ludzi trzymających się za głowę podczas laserowego show. Obecni w Pradze skłonni pewnie będą przyznać mi rację, że takie właśnie momenty sprawiają, iż Transmission wciąż pozostaje niepokonanym eventem pod względem oprawy. Tuż przed końcem występu pojawił się kawałek duetu Cosmic Gate, „The Drums” w autorskim remiksie od samego Markusa, a także potężny, techowy „Kernkraft 400”. Na samo zakończenie Markus trzymał w ręce plakat, co oczywiście odebraliśmy jako zaproszenie na kolejną imprezę z jego udziałem, która odbędzie się dwunastego lutego w Praskim klubie Sasazu.

Tuż po pierwszej za sterami pojawił się długo wyczekiwany przez wszystkich Sander van Doorn. Kolejne intro o nazwie Future Moscow zatrzęsło całą praską halą. Tutaj oprócz laserów ujrzeć mogliśmy wszelkiego rodzaju wybuchy i lecące spod samego sufitu zimne ognie. Sander zaczął zdecydowanie mocniej niż pozostali artyści tej nocy. Z początku karmił nas tech-trancowymi kawałkami, których niestety nie potrafiliśmy rozszyfrować. Zaczarował nas dopiero swoim autorskim „Hymn 2.0” i puszczonym po raz drugi dzisiejszej nocy, tanecznym „Found a Way”. Co jeszcze dostaliśmy od Holendra? Tiësto – „C-mon”, na którym znów oglądać mogliśmy rozszczepienie wszystkich laserów, a także swój niszczący, sierpniowy release „Daddyrock”, który pobudził wszystkich do zabawy. Holender nie dawał nikomu odpocząć nawet na chwilę. Z jego autorskich tracków nie zabrakło też „Daisy” a z wokali, pojawiło się „Find Yourself”. Gdzieś pod koniec zaskakującym momentem dla wielu, było z pewnością „Adagio for Strings” w wersji Andrew Bennetta, przy której zdecydowanie odpływaliśmy w nieosiągalne przez nas normalnie rejony. Czy można chcieć czegoś więcej?

Przedostatnim artystą tej nocy, był nikt inny jak Simon Patterson. Zanim rozpoczął swój występ zobaczyć mogliśmy intro Future Rio De Janeiro. Tutaj na pochwałę zasługuje wspaniały dobór wizualizacji i kolorów. O ile wcześniejszych występ miał w sobie mnóstwo czerwonego oświetlenia, tak tutaj przez większą część występu przeplatany był motyw Brazylii, kojarzący się z kolorami żółto-zielonymi. Muzycznie, początek był spokojny i melodyjny: „Global Code” od Grega Downey’a, a następnie mocne „Forbidden City”. Kolejny niebanalny dobór tracków, taki, by nie znudzić nikogo oczekującego dobrej zabawy. Osobiśćie, najbardziej czekałem na jego wspaniałe, ponadczasowe „US”, które zaledwie po sekundzie było już moje. Radości i euforii opisywać nie będę, choć miny niektórych patrzących na mnie były co najmniej dziwne ;). Simon bawił się doskonale, a ja wzruszyłem się i skakałem jak zwariowany. Miałem ochotę oddać Simonowi swoje serce, w podziękowaniu za tę, za każdym razem coraz bardziej miażdżącą mnie, produkcję. Po tym utworze poleciała „Latika” – mieliśmy dwie trancowe perełki z rzędu. Poza tym usłyszałem swoje ulubione ostatnimi czasy „Nothing Else Matters” w remiksie Aly&Fila, które dobiło mnie po całości. Niesamowity set!

Jako ostatni tej nocy wystąpili panowie z W&W, rozpoczynając swój występ intrem Future Las Vegas. Zaczęli od swojej autorskiej „Aren’y”, czarując publikę już od pierwszych minut swojego występu. Holenderski duet zawsze zaskakuje przede wszystkim tym, że grają mnóstwo niewydanych wcześniej produkcji. Z tych znanych wyłapaliśmy „Stranger to Stability” w remiksie Lena Faki i jedną z ich najlepszych perełek, czyli „Main Stage”. Nie zabrakło oczywiście magicznego „Emo Dist” w remixie Wezza Devalla. Co za energia! Prawdziwym zaskoczeniem dla wszystkich okazał się jednak niezniszczalny klasyk „Exploration of Space” w odświeżonej wersji z tego roku. Jak zwykle panowie Wardt i Willem pozytywnie zaskoczyli, dobijając wszystkich na sam koniec, sami również świetnie się bawiąc. Gdzieś pod zdjęciami na czeskich portalach przeczyliśmy później, że ich zdaniem to właśnie oni zagrali najlepiej.

Trudno skupić się na wszystkim i objąć całość pokrótce w słowa, podsumowując najlepszy czeski event. Organizacja znów stała na najwyższym poziomie, nie licząc małego incydentu przy szatni, nie było żadnych błędów ani problemów od strony technicznej. Ludzie jak zwykle byli bardzo pozytywnie nastawieni i przyjęli nas z otwartymi ramionami. Nagłośnienie miażdżyło, a oprawa i wizualizację dopasowane były w zależności od miast, jakie przypadały na występ poszczególnych DJ-ów. Lasery i pirotechnika na każdym kroku powalała na kolana. To właśnie dzięki wszystkim tym detalom, dla jednych bardziej, dla innych mniej znaczących, impreza ta za każdym razem jest czymś niezwykłym i – z pewnością nie tylko dla mnie – czymś na długo niezapomnianym. Pod względem oprawy, tegoroczna edycja była zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych. Jeśli zaś chodzi o muzykę, zdaję sobie sprawę, że nie powinno wychwalać się wszystkich setów, ale tam naprawdę każdy zagrał na przysłowiowego maksa! Andy już na samym początku imprezy wysoko postawił poprzeczkę, którą później trudno było przeskoczyć. Po kolei zaczynając od Markusa, a na duecie W&W kończąc, każdy starał się zagrać najlepiej i, o dziwo, wszystkim się to udało. W mojej opinii, to właśnie Andy wykręcił najlepszego seta tej nocy.

Transmission to dla miłośnika trance’u najlepsza impreza, jaką można sobie wymarzyć. Tam naprawdę nie brakuje niczego i ze smutkiem stwierdzam, że w Polsce ze świecą szukać tak perfekcyjnej imprezy. Nasz kolega, Igor Warzocha, gdzieś w październikowym artykule stwierdził, że z muzyką trance dzieje się coś niedobrego, że trancowa „apokalipsa” wisi w powietrzu [notabene po obejrzeniu filmiku od jednego z Czechów… – przyp. ja 🙂 ]. Tak, to po części prawda, ale to, że trance wciąż przyciąga mnóstwo fanów i jest najchętniej słuchanym gatunkiem muzyki klubowej wcale się nie zmienia, a najlepiej obserwować to możemy właśnie na Transmission. Ja dzięki imprezie tej wiem, że trance w mojej pamięci, nigdy nie zginie. Każdy musi chociaż raz tam pojechać! I z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa, napiszę, że jeśli pojedziecie, na pewno nie będziecie żałować, bo to, co się tam dzieje, jest zabójstwem dla oczu, uszu ale też zarazem prawdziwy raj dla duszy.

P.s United Music wciąż niepokonani!



Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →