Każdy maniak głębokich brzmień wie, co oznacza nazwa Wolf+Lamb. To: świetny label, słynny na cały świat cykl nowojorskich imprez, oraz duet DJ-sko-producencki składający się z Zeva Eisenberga i Gadi Mizrahiego.
Mało kto słyszał jednak o kilkuletniej już chorobie pierwszego z dwójki panów, który zmaga się z nowotworem znajdującym się gdzieś w jego plecach. Tym razem nie będzie o muzyce. Zev od razu postanowił pokierować wywiad udzielony magazynowi 3rdward w stronę raka, konwencjonalnych metod leczenia i… tego jak wielką są bzdurą. Czy ma rację? Tego do końca nie wiemy – możecie być za to pewni, że przed Wami jedna z bardziej inspirujących lektur na ten temat.
Nigdy
tak naprawdę nie mówiłem o mojej prawdziwej chorobie ani jej
leczeniu, czy też nie leczeniu. Nie chodzi o to, jak alternatywnie
leczyć raka, ale o to, jak mało ci pieprzeni „eksperci” wiedzą
o czymkolwiek.
Zacznijmy
więc od tego. Opowiedz mi o Memorial Sloan-Kettering.
Cóż,
MSK jest liderem przemysłu, „najlepsze leczenie raka na świecie”. Są
naprawdę zaawansowani technologicznie. Opaski na rękę z kodami
kreskowymi, zawsze podwójne sprawdzanie dawek. Są na szczycie
swojej branży. Albo sprawiają na tobie takie wrażenie. Zacząłem tam
chemioterapię w styczniu, dwa lata temu. I wtedy wszystko się
załamało. Poszedłem na chemię pierwszego dnia i dali mi małe
pudełko z lunchem: Colę, jabłko, wafelek waniliowy i tortillę z
wołowiną.
Zaczekaj
– nie wiem nic o raku, ale to nie pasuje!
[Śmiejąc
się] Tak, zjadłem jabłko i odłożyłem resztę na bok. Zacząłem
widzieć, że na wierzchu miejsce to stworzyło niesamowitą iluzję
kompetencji, ale pod spodem kryje się wiele problemów. Wracam do
domu i wklepuję „cukier” i „rak”. Trzy miliony stron w stylu
„rak jest anaerobem, komórki odżywiają się glukozą,” „gdy
masz raka, powinieneś być na ekstremalnie rygorystycznej diecie
bezcukrowej.” Pytałem moich onkologów, pięciu z nich, „czy
jest cokolwiek, co mogę zrobić, by nie mieć tego znów” i
powiedziano mi, że nie ma nic takiego.
Ale
tydzień mijał i w piątek pielęgniarki miały dla wszystkich
donuty Dunkin’ – i to była poradnia onkologiczna MSK. Wciągnęło mnie. Nie
wierzyłem, że miałem raka trzy lata i nie rozumiem nawet co to jest.
Zaczynam czytać i czytać, i nie mogę przestać. Można znaleźć
to bardzo łatwo; to jest rak, tak się rozwija, tym się żywi, nie
dawaj mu tego. Zdałem sobie sprawę, że coś było nie tak. Chodzi
mi o to, że we własnej literaturze mieli coś takiego jak „jeśli
masz wybór między jabłkiem a ciastkiem jabłkowym, wybierz
ciastko, bo ma więcej kalorii, a ich właśnie potrzebujesz” – ten
rodzaj porady jest całkowicie głupi. Nie. Potrzebujesz jabłka gdy
jesteś chory. Nie potrzebujesz pierdzielonego ciastka. Powoli
odsuwałem się od tego i wszystko zaczęło się wyjaśniać.
Więc
jadąc na ostateczne spotkanie przed zaplanowaniem drugiej rundy
chemii, zadzwoniłem do mojego ojca i powiedziałem: „chyba
zatrzymam całą tę pieprzoną rzecz.” Jego odpowiedzią było:
„znalazłeś coś innego, co możesz zrobić?” Odparłem: „nie,
ale znajdę. Mam trochę książek”. „Ufam ci,” odpowiedział.
Zadzwoniłem więc do szpitala i oznajmiłem: „odwołajcie moje
spotkania.” Pielęgniarka zastanawiała się „co masz na myśli,
„odwołajcie”?” „Odwołajcie je wszystkie.” Zawróciłem
samochód, mając ten ścisk w dołku – „cóż, jesteś teraz
zdany na siebie.”
Wow!
Musisz powiedzieć więcej o tej chwili – jakie to było uczucie?
To
po prostu tryb survivalowy, nie czułem nic. Wszystkie moje myśli
dedykowane były planowaniu następnego kroku. Nie ma miejsca na
rozczulanie się.
Jaki
był dzień pierwszy po „odwołajcie spotkania”? Co zrobiłeś?
Dzień
pierwszy – wycieczka do Whole Foods, by zobaczyć co mieli i
robienie wielkich zamówień w sieci tego, czego im brakowało. Dzień
drugi i trzeci to przychodzące paczki: wielkie pudło z Amazon.
Tabletki, pudła różnych rzeczy. Między tym interwencje od moich przyjaciół.
Wszyscy z nich byli przeciwko.
Kto
więc cię wspierał?
Tylko
mój ojciec. On był jedyny, który miał to w sobie.
Więc
wszyscy twoi przyjaciele pojawiają się z tabletkami i Angiostopem z chińskimi napisami, mówiąc „Nie! Zev! ”
Tak!
Dokładnie. Myśleli jakby: „wiemy, że wypadają ci włosy i
czujesz się przez to niekomfortowo, masz nudności, ale musisz przez
to przebrnąć” i „rak cię zabiję, więc musisz go zabić!”
Wszystkie te banały. Wszyscy się nakręcają – tak samo jak
przypuszczalnie zrobiłbym ja, będąc w ich sytuacji.
Co
więc mówiłeś?
Najgorszą
częścią było, że tak naprawdę nie miałem planu, więc nie
mogłem nawet odpowiedzieć. „Musisz wrócić do szpitala,”
mówili. Po prostu mówiłem „nie, nie muszę, bo oni nie wiedzą o
czym mówią.” Odpowiadali: „tak, ale kto dokładnie wie, o czym mówi?!?”
Ale było za późno. Zaznaczyłem już swój kurs – rozpracowanie
tego na własną rękę. I nadal byłem po kolana w tej głupiej
chemii, bo efekty jej działania jeszcze nie zeszły. Nie wiedziałem co się
dzieje. Po prostu czytałem, czytałem i czytałem. Dowiaduję się,
że nie tylko są alternatywne metody leczenia raka, ale są też, że
są ich setki, wiele stosowanych przez dziesiątki tysięcy osób na
całym świecie z różnymi sukcesami – trzeba więc znaleźć ten,
który działa na ciebie. Wtedy tak naprawdę zacząłem płakać.
Wszystkie te informacje były przez cały czas tylko o książkę ode
mnie, ale nie myślisz o tym, dopóki nie przyparty jesteś do muru.
Zacząłem więc składać ten plan do kupy. Zdecydowałem, że jedna
z tych kuracji zacznie działać. Spisałem swój Top 10 i
zacząłem ten schemat, tę mieszankę dziesięciu różnych
alternatywnych terapii.
To
jak menu, które w pewnym sensie musisz sam poskładać?
Tak,
dokładnie. Przeszedłem przez wiele różnych etapów. Brałem
chińskie tabletki od jednego kolesia. Kierowałem się pewnym
niemieckim lekarzem, którego przepis jest bardzo surowy: bez
suplementów. Jeśli potrzebujesz czegoś, dowiadujesz się, które
jedzenie to ma i jesz go dużo. Nie izolujesz niczego, nie jesz
żadnych hodowanych witamin, wszystko musi być w naturalnej formie.
Chodzi o to, że w tej chwili jestem głównie weganinem, poza sednem
tego, czyli mieszaniem siarkowych białek, jak na przykład biały ser, lub jogurt z
olejem lniany. Poszedłem wreszcie do nowego onkologa, by to
sprawdzić. Nie mogłem wrócić do poprzedniego, bo zadzwonił do
mnie po tym jak wszystko odwołałem: „więc o co chodzi w tym, że
nie będziesz robił chemii?” Odpowiedziałem, że „nie czuję,
jakby moje ciało mogło sobie dać z tym teraz radę.” „Cóż,
umrzesz” – stwierdził.
Niemożliwe!
Nie powiedział tak! Mogą ci tak powiedzieć?
Powiedział.
Mogą mówić co chcą. Ale znalazłem innego onkologa, by zrobił mi
test. Musiałem naściemniać mu, że nie wiedziałem co robię, i że
wrócę zrobić chemię, ale chciałem tylko zobaczyć, na jakim
etapie jestem. Więc on daje mi te wszystkie testy, a ja – jak
tylko dostaję wyniki – mówię „na razie.” I nie wracałem.
Jakie
były wyniki? Aż tak dobre?
Zaczęły się polepszać. Oczywiście od razu powiedział „miałeś jedną
rundę chemii. To dlatego.” „Tak, to wcale nie dwa miesiące
pieprzonego picia samego soku i innego tego badziewia. Nie, na pewno
nic z tym nie zrobię. To była jedna chemia i ciastko jabłkowe,
które zjadłem dwa miesiące temu…”, powiedziałem śmiejąc
się. Głównie chodzi o to, że po pięciu minutach rozmowy z nim,
widziałem wyraźnie granice jego wiedzy, bo wtedy wiedziałem
znacznie więcej niż on, poza tradycyjną chemioterapią i operacją.
Moje pierwsze spotkanie z niekomepetencją, podczas którego mogłem
pomyśleć: „ok. Teraz wiem. I teraz wiem, że ty nie wiesz.”
Wtedy mogłem wreszcie poczuć się wystarczająco komfortowo, by
powiedzieć, „jesteś niekompetentny.” Ostatecznie miał w sobie
godność, by wycofać się i powiedzieć, „wiesz co, nie wiem nic
o tych rzeczach.” Następną myślą było: „jak do cholery
możesz o tym nie wiedzieć? Jesteś pieprzonym onkologiem! Proste informacje o tym jak lepiej się odżywiać i zmniejszyć szansę na
nawrót choroby. Jak mogłeś nie przeczytać żadnej z książek,
które ja właśnie przeczytałem? Jakim cudem nie masz kopii tego i
tamtego? Jesteś niepoważny? Ludzie przychodzą do ciebie z własnymi
jajami w rękach. Jak możesz nie mieć o tym pojęcia?” I to była
moja ostatnia wizyta u onkologa – jakieś półtora roku temu.
Ostatecznie
skończyło się zastosowaniem rzeczy zwanej „The Budwig Protocol”,
od imienia cudownej Johanny Budwig, która go wymyśliła.
Dowiedziałem się, że jest sporo ponad osiem tysięcy ludzi na
całym świecie, będących na takiej kuracji. Leczą każdego raka,
którego można sobie wyobrazić, plus cukrzycę i choroby serca. Jest
tak efektywna w leczeniu ciała, że działa z wieloma
zwyrodnieniami. Są ludzie z jaskrą, chorobami oczu, zapaleniem
stawów, nie ma znaczenia. Metoda jest dziełem jednej kobiety – już nie
żyje, więc to swoisty podążający za nią kult. Coś jak grupa wymiany poglądów, bo
nikt naprawdę nic nie wie. Wszyscy wypróbowują ten sposób i mają nadzieję,
że jego działanie będzie jak najlepsze.
Ale
to ta sama rzecz, którą reprezentuje świat medyczny – myślenie
grupowe.
Dokładnie.
To samo, tylko że dieta wyciągnęła mnie z czucia się jak
kompletne gówno, do polepszenia w dwa tygodnie. Moje zdrowie
polepszało się i polepszało. Sądzę, że jestem teraz w lepszym
położeniu, niż kiedykolwiek byłem w całym moim życiu. Jestem
zdrowszy, mam więcej energii. To teraz moje efekty uboczne leczenia, a moje wyniki cały czas polepszały się i polepszały. Technicznie rzecz biorąc, używając
zachodnich standardów medycznych, jestem w stanie remisji od roku.
Nie tylko to działa, ale też zadziałało szybciej od chemii. Miałem
tomografię cztery miesiące temu, by zobaczyć, czy coś dzieje się w
moich plecach przez guza. Zmniejszył się o połowę i wypełnił
płynem. Poszedłem zobaczyć sympatycznego doktora, od którego
biorę skierowania na testy krwi – tego który zawsze walczy ze mną
bym wrócił na chemię – pokazałem mu kopię zdjęcia i spytałem:
„o co ci chodzi? Wracam tu, jestem coraz zdrowszy. Co więcej
musisz zobaczyć?” Powiedział: „nawet jeśli to zniknęło,
nadal powiedziałbym ci, byś poszedł na chemię. Tak byłem
uczony.” Więc tego poszli się uczyć w szkole. I to nakręca cały
biznes rakowy.
Jaka jest największa przestroga ze ścieżki, którą obrałeś?
Że
każda rzecz dotycząca raka w tym kraju jest wywrócona do góry
nogami. W medycynie zachodniej jest wiele sprzecznych informacji,
więc, w pewnym sensie, pójście do lekarza na leczenie jest jak
rzut kostką – wszystko zależy od tego, co doktor przeczytał danego dnia. Niestety, taka jest rzeczywistość, więc musisz podążać za
połączeniem tego, co mówi ci własny instynkt, twoja inteligencja
i liczyć na szansę, bo może to, co robisz nie będzie dobrym
wyborem. Ale przynajmniej to ty rzucasz kostką. Jedyną nadzieją
jest to, że im bardziej naturalnie się traktujesz, tym mniej jest
sprzeczności. Nie możesz przechytrzyć swojego ciała. Skończcie z
tym. Skończcie z tymi wspaniałymi sztuczkami. Musicie po prostu
wrócić do natury, natury, natury.
Kiedy
zrobisz sobie kolejne testy?
W
przyszłym miesiącu albo za dwa, ale nie martwię się nimi. To
gówno jest tak nieprzewidywalne, że może wrócić bez ostrzeżenia
– ale przynajmniej moja jakość życia jest fenomenalna. Znów jest ekscytujące, nie przelewają przeze mnie litrów krwi, nie
mam nudności podczas śniadania i nie muszę być na łasce
niekompetentnych lekarzy. Czuję, jakbym miał nad tym władzę.
Wszystko, co mogę zrobić, to pozostać tak lojalny temu, co robię każdego dnia. Poczuć się komfortowo. Potem zrobić to znów.
Wywiad przeprowadzono dla magazynu 3rdward.
|