’A Live Documentary’ Kalkbrennera – recenzja FTB
Paul Kalkbrenner. Te dwa słowa – czasem nawet i samo drugie z
nich – wśród wielu ludzi wywołują ciarki na plecach. Ale
pierwszy raz chyba mamy tu w wypadku muzyka doznania związane nie z
jego twórczością, a z filmem, który po wielu latach w muzycznym
podziemiu, uczynił z niego niemalże celebrytę, człowieka
rozpoznawalnego w całym clubbingowym i nie tylko światku, łączącego
fanów całkowicie odmiennych stylów muzycznych.
To fakt: od premiery słynnego „Berlin Calling”, niemiecki
producent dotarł w odległe dla siebie zakątki świata muzycznego,
które z techno – a już na pewno nie z jego niemiecką odmianą –
nie mają nic wspólnego. Jaki jest kolejny, naturalny tok myślenia,
gdy film odnosi sukces? Kontynuacja. Kalkbrenner postanowił, na
własną rękę tym razem, wspierając się reżyserem znanym z BC, zająć się produkcją czegoś całkowicie
innego – może i jest to w pewnym sensie kontynuacja poprzedniego
filmu, ale trzeba by się w tym wypadku pokusić o nadinterpretację.
Ickarusowi, którego poznaliśmy w „Berlin Calling”
prawdopodobnie nie jest wcale daleko do Paula. Artysta jednak nie
podążył ścieżką, która z punktu widzenia sprzedaży wydaje się
najlepsza i nie występuje dziś na scenie jako swoje filmowe alter
ego, a nawet wręcz przeciwnie – porzucił je w poszukiwaniu
dalszego rozwoju marki, którą stanowi jego własne nazwisko.
I tak oto powstał dokument, z którym DVD wpadło niedawno w
nasze ręce. Płyta „A live documentary” wypełniona jest dwiema
godzinami materiału, z którego około siedemdziesiąt minut stanowi
dziesięć utworów, opatrzonych filmami wideo zarejestrowanymi
podczas imprez, na których wystąpił Kalkbrenner. Jako że nie ma
tutaj tak naprawdę o czym mówić – wideoklipy zmontowane są w
sposób nienaganny, a muzyki Niemca polecać chyba nie trzeba,
tracklistę znajdziecie pod artykułem – podczas gdy dodatki znajdujące się na przepastnym, dwuwarstwowym „diwidiku”, z definicji pozostawię dodatkową niespodzianką dla tych, którzy na płytę się jednak zdecydują, przejdę do drugiej, bardziej kontrowersyjnej części krążka,
czyli dokumentu właściwego.
Niestety po raz kolejny muszę zwrócić uwagę to, że tak
naprawdę jest to dość nachalny sposób promocji własnej osoby,
nie mający w zasadzie wiele wspólnego z formą wiarygodnego
dokumentu realizowanego przez osoby trzecie. Osobiście odniosłem
wrażenie, jakby w niektórych momentach dosłownie powiedziano
ludziom, o czym mają mówić do kamery, a sam Kalkbrenner ma w
głowie tylko to, jak dobrze wypaść przed kamerą, a nie to, by
cokolwiek ciekawego nam pokazać. Wywiady wydają się drętwe,
teksty banalne, a całość reżyserowana. Cóż, w końcu Paul –
wbrew pozorom – nie jest w tym początkującym i jeszcze przed
karierą muzyczną pracował jako redaktor telewizyjny, a aktorskie
gesty na scenie nie są mu obce. Dlatego też, choć całość ogląda się przyjemnie, to zarejestrowany podczas ubiegłorocznego tournee materiał, z dalszej perspektywy patrząc, niczym nie wyróżnia się ponad pięciominutową konwersację z którymkolwiek z polskich DJ-ów.
Wydawać by się mogło, że pozostaje tylko wystawić „filmowi”
słabą notę. Zastanawiając się nad tym, trzeba jednak dobrze
przemyśleć, jaka jest grupa docelowa, do której skierowano ów
film. Analiza niby zbędna, a jednak rzuca całkowicie inne światło
na krążek. Otóż, panie i panowie, DVD skierowane jest nie do Was
– do fanów muzyki elektronicznej, takiej czy innej – lecz do
ludzi, którym spodobał się „Berlin Calling”. Tych wszystkich
przypadkowych, dzięki którym Kalkbrenner zapełnia hale na
imprezach typu „Paul only”. Choć czasem znają oni tylko jego
muzykę, a tego całego „techno” to tak do końca może i nie
lubią, znają Icarusa i może będą chcieli dowiedzieć się czegoś
więcej o jego odpowiedniku w świecie rzeczywistym. Dla nich rzeczy
takie jak „on zajmuje się muzyką, ja wykonuję telefony”,
„zabalowałem długo poprzedniej nocy, wstałem późno, ale nie
mogłem się wyspać, bo musiałem być na całej organizowanej przez
siebie imprezie” i „nie zdążyłem na samolot, więc poświęciłem
prawie całą gażę, na wynajęcie prywatnego odrzutowca, bo tam
byli moi fani”, mogą być ciekawe, fajne i interesujące, ale czy
ludziom, którzy śledzą choć w najmniejszym stopniu rynek muzyki
klubowej, którykolwiek z tekstów padających w filmie wyda się
naprawdę odkrywczy? Gdy doliczyć do tego fakt, iż nie interesując
się przesadnie postacią Kalkbrennera, nie dowiedziałem się o nim
tak naprawdę nic, nie dlatego, że czegoś nie wiedziałem, ale
dlatego, że po prostu niewiele zawartych w nim było konkretów.
Niemniej jednak uważam, że Paul, wydając „A live
documentary”, pozytywnie przykłada się do rozwoju i propagacji
kultury klubowej w innych środowiskach. Takich przedstawicieli w
świecie muzyki elektronicznej ostatnimi czasy zdecydowanie brak –
częściej jesteśmy świadkami upowszechniania się negatywnej
opinii. Jeśli dokument ten, podobnie jak „Berlin Calling”,
wyjdzie gdzieś poza płyty DVD i trafi do telewizji, odetchnę z
radością, że reprezentuje nas człowiek, któremu daleko do
stereotypowych zachowań, z którymi kojarzy się od wieków
środowisko, w którym się obracamy. A przynajmniej na takiego się
przed ekranem kreuje.
Dziesięć kawałków z dziewięciu imprez:
02. Paul Kalkbrenner – Dockyard
03. Paul Kalkbrenner – Aaron
04. Paul Kalkbrenner – Square 1
05. Paul Kalkbrenner – Zulu
06. Paul Kalkbrenner – Since 77
07. Moby – Wait For Me (Paul Kalkbrenner Remix)
08. Paul Kalkbrenner – Gigahertz
09. 2raumwohung – Wir Werden Sehen (Paul Kalkbrenner Remix)
10. Paul & Fritz Kalkbrenner – Sky And Sand (zmiksowane nagrania z całego świata)
- Dlaczego usypiający? Cóż – musiałem oglądać go „na dwa razy”.
- Jak wypada w porównaniu z „Berlin Calling”? Nie ma sensu porównywać obu filmów, są przecież całkiem odmienne w założeniach.
- SHM vs PK? Zdecydowanie lepiej wypada mimo wszystko Szwedzka Mafia. Nie tyle nawet lepiej się toto ogląda, ale też panowie sprawiają wrażenie ciekawiej mówić i pokazywać rzeczy, których moglibyśmy się nie domyślić.