Amerykański sen koszmarem imprezowicza i organizatora?
Nie raz i nie dwa zdarzyło nam się pisać o dziwnościach amerykańskiego rynku klubowego – z naciskiem na Kalifornię – i nieustających nagonkach na tamtejsze nielegalne imprezy – w tym domówki. Oberwało się również organizatorom wielkich festiwali, którzy często odpowiadali za grzechy klubowiczów nieznających umiaru w używkach.
Jedną z ofiar takiego incydentu byli organizatorzy – jak już pewnie kiedyś wspominaliśmy – Electric Daisy Carnival, na którym, w skutek przedawkowania narkotyków, ściślej mówiąc, ecstasy, zmarła piętnastoletnia dziewczyna. Wystarczy wygooglować nazwę ów festiwalu, a naszym oczom ukażę się mnóstwo artykułów gazetowych namnażających tego typu przypadki zgonów wśród młodzieży.
Viva Las Vegas Parano!
Organizatorzy EDC wpadli na genialny w swej prostocie pomysł – zmęczeni walką z władzami San Francisco, zmieniają lokalizację imprezy, przenosząc ją do – będacego ostatnio na dużej dość, popularnościowej fali – Las Vegas. Jak się okazuje, nawet potencjalne zagrożenia spadkiem frekwencji związane z takim krokiem, nie były wystarczająco poważnym argumentem przeciw ciągnącej się w nieskończoność batalii z oficjelami miasta A i same władze Vegas pewnie bardziej przymykają oko na kwestie będące tam raczej codziennością, niż wielkim wydarzeniem.
I w ten oto sposób, tamtejsza scena lokalna powoli wymiera, a artykuł, który z założenia miał być tylko informacją, staje się przestrogą, ukazującą średnio optymistyczną wizję rozwoju imprez – zarówno tych mniejszych, jak i większych – gdy sprawy w swoje ręce biorą politycy, chcący uzyskać swoimi działaniami poparcie społeczeństwa. Wbrew pozorom sytuacja ta nie jest wcale tak odległa od naszych, polskich realiów, więc pozostaje tylko obgryzać paznokcie w nadziei, że ktoś na szczycie politycznej piramidy nie pomyśli, by za pomocą walki z „techno szatanem” spróbować wywindować procentowe paski do góry, utrudniając jednocześnie życie nam, grzecznym mniej lub bardziej klubowiczom.
Polskę od Ameryki ponoć dzieli ocean…
Pośrednio powracamy w tym momencie do legalizacji narkotyków i jej aspektu, nad którym być może jeszcze się nie zastanawialiście. Tak długo, jak używki będą podlegały wszelakim zakazom, to organizatorzy będą świecić oczami za głupotę – lub jak kto woli, niewiedzę – przedawkowujących, borykając się z czarnym PR-em, w przeciwieństwie do sytuacji, gdy za przesadę z zalegalizowanymi używkami odpowiadać będzie tylko i wyłącznie sam zażywający. A organizatorzy nie musieliby wysłuchiwać narzekań, głównie bezdzietnej części ludzkości, że „młodzi to na tych imprezach tylko ćpają” – umywaliby od „słabego trzepania na bramce” ręce…
W USA o tyle jest dobrze, że obowiązuje prawo stanowe. Co stanie się w Polsce, gdy po względnie udanej walce z dopalaczami, komuś przestaną pasować imprezy masowe? Choć od Stanów Zjednoczonych Ameryki dzieli nas ocean, a do Kalifornii i tak jeszcze przecież cały kontynent, strach się bać, jak bardzo blisko Polakom do tamtejszej radykalności w poglądach…