Ostatni wywiad Faithless dla polskich mediów
Od ostatniej środy wiemy, że Faithless już nie istnieje. Nie będzie kolejnych albumów, jak również kolejnych wywiadów. W związku z tym wydarzeniem postanowiliśmy przedstawić Wam w całości ostatni wywiad, którego wokalista Faithless przy okazji promocji ostatniego albumu udzielił polskim mediom, a konkretnie polskiej edycji DJ Magazine. Wywiad z ostatniego numeru Maga na wakacje 2010. Kto jeszcze nie miał okazji, polecamy.
Marcin Żyski: Rozmawiając z tobą mam wrażenie obcowania z legendą, ikoną. Stąd moje pierwsze pytanie – czy zdążyłeś już przywyknąć do takiego traktowania?
Maxi Jazz: Nie. Na pewno już przestało mnie to zaskakiwać, ale nigdy się do tego nie przyzwyczaiłem. Nigdy, przenigdy w życiu nie myślałem o sobie jako osobie ponadprzeciętnej czy niezwykłej. Więc gdy ludzie w mojej obecności zaczynają być podekscytowani, ciągle jest to dla mnie pewnego rodzaju szokiem.
15 lat nie starczyło?
Nie, wciąż do tego nie przywykłem.
Czy ta wielka światowa kariera zmieniła cię jako człowieka?
Absolutnie. Przede wszystkim miałem możliwość podróżowania i nieustannego poznawania ludzi. To jak sądzę rzadki przywilej. To z całą pewnością mnie zmieniło, stałem się świadomy wielu rzeczy. To ukształtowało mój charakter bardziej, niż jeśli bym wciąż bywał jedynie w południowym Londynie. Pod tym względem więc jak najbardziej odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak. Ale z drugiej strony moje wartości nie uległy zmianie – tu wszystko jest tak, jak było przed rozpoczęciem kariery. Nawet jeśli teraz wyrażam siebie inaczej niż kiedyś. To niekoniecznie wynika z faktu, że jestem popularny, raczej z tego, że przybywa mi lat i zmienia się perspektywa.
Kiedy w takim razie te wartości się u ciebie ukształtowały?
Moja mama zawsze mi powtarzała: „Jeśli sam się nie zatrzymasz, nikt inny cię nie zatrzyma”. Wierzę w to, że jeśli nad czymś pracujesz, pracujesz i jeszcze raz pracujesz, w końcu osiągniesz swój cel. Trzeba męczyć temat i męczyć go i męczyć, minie sześć lat, minie siedem lat, osiem… Wtedy zaczynasz się zastanawiać, twoja wiara jest wystawiona na próbę. Tak to już z tym życiem, co zapewne wiesz z własnego doświadczenia. Nie wystarczy coś zrobić, trzeba to robić przez 10 lat. I poświęcić na to całą swoją energię. Dopiero wtedy zacznie się coś dziać. To nie jest łatwizna. Tak to już jest z tymi kwestiami. Nie ma bardziej prawdziwego powiedzenia niż „łatwo przyszło, łatwo poszło”. Coś solidnego możesz zbudować tylko wtedy, jeśli wcześniej będziesz długo na to pracował. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz pracować dużo ciężej, niż ci się zdaje.
Z tego wynika, że trzeba być niezwykle cierpliwym…
Tak jest. I przy okazji bardzo zdeterminowanym.
Tak, bycie cierpliwym popłaca we wszystkich dziedzinach życia…
Dokładnie tak. Osobiście nie jestem zbyt cierpliwy, ale za to bardzo zdeterminowany. Nadrabiam więc brak cierpliwości ogromną determinacją na zasadzie: „Mam gdzieś jak długo to potrwa, i tak to osiągnę. Zanim umrę, na pewno mi się to uda”. Jeśli uda cię osiągnąć taki stopień determinacji, pewnego rodzaju cierpliwość przychodzi razem z tym. Jeśli twoja determinacja nie będzie odpowiednio duża, łatwo będzie cię wytrącić z twojego kursu. Ale jeśli powiesz sam sobie – tego chcę, do tego dążę i koniec, i wytrwasz w swoim postanowieniu – dostaniesz to, co pragniesz.
Czy po tylu latach nadal masz taką determinację?
Tak. Przykładowo – nasz ostatni singel „Not Going Home” to teoretycznie zwykła piosenka o wyjściu do klubu i spędzaniu miło czasu, tak przynajmniej wydaje się na pierwszy rzut oka. Jednak przesłaniem tego tekstu jest właśnie determinacja. Mówimy tu o młodych ludziach, ale dotyczy to wszystkich, w każdym wieku. To, co cię spotyka na przestrzeni lat, w dużym stopniu zależy od twojej motywacji. Kwestia determinacji w starszym wieku jest równie ważna jak w przypadku młodzieży. W kawałku „Not Going Home” słyszysz następujące słowa: „To jeszcze nie koniec. Nie pójdę do domu, dopóki nie będę mógł ze sobą zabrać ciebie”. Tu nie chodzi o zwykłe proszenie kogoś o coś, a właśnie o zobrazowanie pewnej determinacji. To najbardziej potężna ludzka siła. Zdeterminowanemu człowiekowi lepiej nie wchodzić w drogę. Nasza piosenka pozornie więc traktuje o luźnych sprawach, ale w istocie chodzi tu o coś poważnego. Jeśli wychodzisz w piątkowy wieczór i nie jesteś zdeterminowany, by dobrze się bawić, to będzie gówniany wieczór. Ci, co myślą „Ale dziś będę się doskonale bawił, bez względu na wszystko”, bawią się najlepiej. Czyż nie mam racji?
Tak, podoba mi się to zdanie o zabieraniu dobrej zabawy ze sobą do klubu…
Absolutnie.
Czy po tylu latach Faithless to wciąż jest dla ciebie czasochłonne zajęcie czy raczej niezobowiązujące hobby, raz na jakiś czas i bez głębszego znaczenia?
Mamy przerwy, ale wiesz – po pierwsze dużo jeździmy w trasy. A po drugie – co do głębszego znaczenia – zawsze staram się pisać teksty, które są bardzo ważne dla mnie i takie, które ewnetualnie mają również znaczenie dla świata, takie, które być może ludzie chcą usłyszeć. Wyrażanie samego siebie to coś innego, niż zarabianie pieniędzy w dużej firmie. Jeśli to jest właśnie twoje zajęcie, i istnieją ludzie na to czekający, nie może ci się trafić nic lepszego. Jeśli ktoś pracuje w ten sposób i czuje się znudzony, prawdopodobnie jest blisko śmierci…
Kolejne kawałki na płycie są odpowiednio o kontroli w związku damsko-męskim i o kontrolowaniu własnego życia. Myślisz, że mamy dziś z tym problem?
To chyba oczywiste, prawda? Ludzie w XXI wieku nie mają lekko… Zdarzył nam się największy finansowy kryzys w historii. Teraz mówią, że wychodzimy z recesji, ale tylko dlatego, że firmy takie jak BMW dostały pomoc i znów dobrze sobie radzą. Dla zwykłego człowieka pracującego nie będzie poprawy przez najbliższe 10 lat. Mimo że niczym w tym nie zawinił, będzie musiał za to płacić. Jeśli jeszcze komuś mało, mamy konflikt izraelsko-palestyński, całą masę innych fundamentalistów, ludzi tracących pracę na całym świecie, skandal pedofilski w kościele… Jeżeli ktoś naprawdę nie widzi tego bałaganu na świecie, musi więcej wychodzić z domu.
Nie widzisz żadnych pozytywów „zachodniego świata”?
Mówię o negatywach z pozytywnym przesłaniem. Jeśli siedzę w ciemnym pokoju, raczej spróbuję zapalić światło niż będę narzekał, że w pokoju jest ciemno. Jako artysta zamierzam mówić ludziom o rzeczach, które ich dotyczą i im uwierają. Nie wszyscy tak robią, ale ja nie zamierzam przestać.
Teksty traktujące o ważnych sprawach kiedyś były domeną muzyki rockowej, ale mam wrażenie, że rock zgubił gdzieś po drodze tę swoją wartość…
Zgadzam się z tym.
O popie w tym kontekście również możemy zapomnieć, czy więc muzyka elektroniczna twoim zdaniem jest dobrym miejscem na rozpowszechnianie wartościowych tekstów?
To wehikuł, z którego korzystamy, bo tak się składa, że w międzyczasie staliśmy się popularni. Gdybyśmy byli zespołem reggae, wtedy moich tekstów słuchałbyś w otoczeniu takiej muzyki. Każdy wehikuł jest dobry, jeśli z jego pomocą uda ci się powiedzieć ludziom, że są o wiele lepsi, niż im się wydaje. Mój jest akurat taki, nie ma to znaczenia. Jestem muzykiem, tworzę muzykę i staram się przekazywać prawdę najlepiej jak umiem. Wszystko dookoła jest mniej ważne.
Czy w latach 90., kiedy zaczynałeś zabawę z Faithless, było lepiej na świecie?
Wiesz, dla mnie każdy następny dzień jest lepszy od poprzedniego. Uważam życie za coś cudownego. Kocham żyć, życie jest wspaniałe. Nie każdy jednak się ze mną zgodzi i to między innymi powód sytuacji, jaką mamy na świecie. Osobiście nie mogę życiu nic zarzucić – jest niesamowite. Mam problemy, jak każdy inny, nie licząc finansowych – nie muszę się jak kiedyś martwić o rachunek za gaz, co traktuję jak błogosławieństwo. Z drugiej strony jestem istotą ludzką, czasem miewam depresję, rzucają mnie dziewczyny i tak dalej. Jeśli zaś chodzi o świat – na pewno zmienił się po 11 września 2001. Stał się mrocznym i niebezpiecznym miejscem. Wcześniej też nie było lekko, ale teraz jest gorzej. To moment, kiedy ludzie powinni zdać sobie sprawę z ich własnej, indywidualnej siły i zdolności do zmian. Najpierw własnego świata, potem może reszty. Jednym z powodów złej sytuacji jest fakt, że czujemy się bezsilni w związku z tym, że kontrola jest w rękach rządów i dużego biznesu, a my jesteśmy tylko marionetkami. To wcale nie jest cała prawda, ale póki w to wierzymy, jesteśmy na straconej pozycji.
Skoro jesteśmy przy latach 90. – czujecie jakieś powiązanie z innymi gwiazdami elektroniki, które zaczynały w tamtych czasach i wciąż nieźle sobie radzą: The Prodigy, Underworld… Znacie się?
Z The Prodigy byliśmy kilka razy w trasie. Jeśli chodzi o Leftfield i Underworld, nie znamy tych gości. Wiesz, ja wywodzę się z hip-hopu i nie jestem aż tak wkręcony w świat muzyki tanecznej. Najbardziej kocham hip-hop i reggae. Nie chodzę do klubów, chyba że tam występuję. Interesują mnie tylko miejsca, gdzie muzyka jest różnorodna, gdzie znajdziesz hip-hop, reggae, trochę house’u, inne rzeczy. W takich warunkach się wychowywałem. Nie daję rady, gdy słyszę od didżeja, że będzie grał tylko house. A jeszcze gorzej, gdy zamierza grać tylko jeden, określony rodzaj house’u. Nie potrafię sobie wyobrazić czegoś bardziej nudnego. Nie zapominam, że Faitless to muzyka klubowa, ale na pewno nie taka nudna. Jest żywa, pełna wibracji i emocji. Takie rzeczy lubię najbardziej, nieważne z jakiego gatunku. Nie czuję, żeby Faithless było częścią jakiejś tanecznej czy housowej sceny – nie wiedziałbym jak nas ustawić obok innych…
Czyli można uznać, że jesteś bardziej sobą, gdy stoisz na scenie niż gdy siedzisz w studiu?
Generalnie tak. Nie jestem zły w studiu, ale ożywam podczas występów.
Co czujesz, gdy masz przed sobą 60 tysięcy ludzi, którzy cię kochają?
O tym się nie myśli aż do momentu, gdy koncert się zakończy. Gdy stoję na scenie, myślę o tym, co muzycznie zdarzy się za chwilę. Czy będzie to mocny kawałek czy delikatny, czy mam spokojnie stać czy może pobiec w kierunku rogu sceny, czy mam pobudzać ludzi do aplauzu, czy podbiec do perkusisty i stanąć przy nim… O tym myślę. Podczas grania nagle czujesz na przykład, że ekscytacja publiczności w skali 1-10 wynosi 6. Starasz się więc, żeby była na 10, a najgorszym wypadku, żeby nie spadła poniżej 4. Nieustannie myślisz o tym, co się właśnie dzieje i jak to poprawić. Patrzę, jak ludzie krzyczą, ale właściwie tego nie widzę. Najbardziej przyjemny moment jest więc na samym końcu, gdy wiesz, że dałeś z siebie wszystko i ludzie to docenili.
A ciebie co ostatnio najbardziej ekscytuje?
Oczywiście to, że jedziemy w trasę, jest bardzo ekscytujące. Poza tym czuję, że ludzie z całego świata są coraz bliżej siebie. Widzę też negatywy portali społecznościowych, ale myślę, że to dobre, że ludzie z różnych zakątków planety łączą się w grupy, dyskutują ze sobą. Tak powstają ruchy społeczne. To wielki potencjał – ludzie porozumiewają się poza mediami. W Wielkiej Brytanii już nikt poniżej 25. roku życia nie kupuje gazet. Wszystko jest w sieci, wszystko jest interaktywne. To mocno ekscytujące, że w dzisiejszych czasach ludzie wciąż potrafią się ze sobą komunikować.
A my ciągle słyszymy, że ludzie nie żyją już w realnym świecie, tylko na Facebooku…
Wszystko ma swoje wady, no i zawsze na świecie jakiś procent ludzi ma naturę skłonną do uzależnień. Jeśli masz taką właśnie naturę, będziesz przeginał z każdą rzeczą, którą polubisz. Nie możemy delegalizować alkoholu, bo ktoś się od niego uzależnił – wrócilbyśmy do XIX wieku. Nie można winić Facebooka za to, że ktoś decyduje się siedzieć w nim 24 godziny na dobę, rujnując sobie przy tym życie. Jeżeli ktoś ma takie skłonności, i tak będzie to robił – czy Facebook będzie istniał czy nie.
Na koniec pytanie o twój buddyzm. Nie czujesz się rozczarowany, że po beatnikach w latach 50. i hipisach w kolejnej dekadzie, zainteresowanie tą filozofią spadło i nie rozwinęła ona skrzydeł tak, jak można by oczekiwać?
Jestem niewątpliwie rozczarowany. Gdy dorastałem w latach 70., wisiało w powietrzu coś takiego, że młodzież myślała w kategoriach „Generation Next”, wierzyliśmy, że można coś zmienić na lepsze. Jednak to się nie udało – nie zrobiliśmy tego, oj nie. Jestem bardzo mocno rozczarowany, że ta filozofia, uczucie czy wibracja nie przedostała się do lat 80. i dalej. Teraz za to płacimy. Pocieszam się jednak, że istoty ludzkie mają taką cechę, że potrafią walić głowami w ścianę, póki nie przyjdzie ktoś, kto załatwi im kilka ważnych dla nich spraw. Po prostu jeszcze nie doszliśmy do tego momentu, jednak on nadchodzi. To, co jest teraz, nie może dłużej trwać.