Płyta tygodnia: Jacek Sienkiewicz
Kolejny już autorski album w dorobku naszego krajowego reprezentanta w światowej elicie. Odkąd Marcin Czubala przerzucił się na muzykę house, fani muzyki technicznej jeszcze mocniej wyczekiwali tego krążka. Czy będą zadowoleni?
Naszym zdaniem tak. Choć oczywiście trzeba tu od razu wspomnieć, że to materiał dla tej grupy melomanów, którzy od albumów oczekują czegoś więcej, aniżeli 10 parkietowych killerów. W tym przypadku dostajemy dużo więcej. Właściwie jedyny numer, po który bez wahania może sięgnąć każdy techniczny DJ, to „Fear”. Solidna stopa uzbrojona w kąsający i jednostajny hook tworzą wspólnie wciągającą i jednocześnie skoczną propozycję na imprezę. Do zagrania w klubie nadadzą się też znane z wydanej tydzień temu epki numery „Sing It” i „On The Road Again”. Potrzebna jednak nader wyrobiona publika, nieobawiająca się dźwiękowych zaskoczeń.
Już podczas słuchania wyżej wspomnianych numerów do głowy przychodzi słowo „progresywny”, które to w kontekście reszty materiału pojawia się jeszcze częściej. Weźmy taki „Departure 11”, chyba najmocniej kojarzący się z twórczością Jamesa Holdena – przestrzenny syntezator wciąga nas jak w czarną dziurę, do tego glitche i trzaski, niepokojące pocięte wokale i wiele innych mikrodźwięków. Bliżej setów Digweeda niż Hawtina. Elektroniczne dzieło przez duże „D”. Jeszcze głębiej i jeszcze bardziej progresywnie jest przy okazji „Arrival 12”. Tu już nie mamy miarowego beatu, tu słowo „progresywny” bardziej odnosi się do elektroniki w ogóle. Może nawet rocka, czy raczej post-rocka? Podobnych rzeczy szukajcie na płytach Radiohead, Tortoise czy Trans AM.
Co jeszcze znajdziecie na „On The Road”? „Prenegrating” snuje się trochę bez składu i celu, pozostaje nam wybitnie oryginalny werbel… Nieco podobnie jest z „Telegram”, w którym jeden może dostrzec ciekawy eksperymentalny, melancholijny kawałek, a drugi może skwitować jako „niedorobiony, narkotyczny track, zrozumiały tylko dla samego twórcy”. Zostaje jeszcze „Lost and Found”, kolejny ukłon w stronę Holdena, ale też świata IDM, miło bulgoczący, ale niewiele ponad to. Bełkot czy przejaw geniuszu i bezkompromisowości? Niech będzie, że trzy wspomniane przed chwilą numery nie są dla mnie dostatecznie zrozumiałe.
Bez względu na wszystko to największe krajowe wydarzenie roku 2011 jak dotąd. A dla mnie osobiście co najmniej połowa tego materiału to wysokie muzyczne loty. Dodatkowy plus dla Jacka za trzymanie się swojego stylu i nieustanne wzbogacanie go o nowe muzyczne terytoria, bynajmniej nie upraszczające jego muzyki. Muzyki, o której można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie, że nie jest ciekawa.