Wzmianki o polskim clubbingu w zagranicznej prasie należą do
rzadkości, by nie powiedzieć, że nie zdarzają się nigdy. Z
wielką radością powitaliśmy więc artykuł brytyjskiego The
Guardian, do którego podlinkowali zagraniczni koledzy z portalu
Resident Advisor. Pierwotnie chcieliśmy przytoczyć Wam jedynie
fragmenty, ale wobec integralności opowieści, poznajcie całą
historię jednej z imprez organizowanych przez ekipę FIASKO.
Pierwszy raz widzę polskiego promotora techno Chrisa Tabisza na
zewnątrz włoskiej restauracji w centrum Warszawy. Pali papierosa,
rozmawiając przez telefon i wyglądając na nieco zmartwionego. Jego
impreza ma się zacząć za dwie godziny, jeden z DJ-ów zdaje się
tkwić w pociągu gdzieś poza polską stolicą, słuchawki zniknęły,
a co więcej, dokucza strach, że nikt się nie pojawi, nawet pomimo
tego, że cena to marne dwa i pół Euro (dziesięć złotych).
„Nazywamy te imprezy Fiasko,” krzywi się. „I chyba jest ku
temu powód.”
Urodzony w Polsce, wykształcony w Anglii i mieszkający aktualnie
w Berlinie, Tabisz to człowiek z wizją Warszawy. Zmotywowany
podobną mieszanką idealizmu i komercyjnego pragmatyzmu, która
powołała do życia acid housową scenę w Wielkiej Brytanii prawie
dwadzieścia pięć lat temu, Tabisz myśli, że Warszawa mogłaby
być „nowym Berlinem”, uznanym na świecie centrum techno,
ściągającym wielkich DJ-ów i „techno turystów”. „Wszyscy
narzekają, że Berlin staje się zgentryfikowany, czynsze idą w
górę, lokale techno, takie jak Bar 25, równane są z ziemią by
zbudować jakieś gówniane kasyno. Warszawa ma tę niewiarygodną
okazję, być tym, czym Berlin był pięć lat temu. W Berlinie
techno jest szanowane i traktowane jako kultura, dostaje pieniądze z
Senatu i tak dalej. To tak naprawdę nie moja walka, ale, tak,
chciałbym wnieść tą samą wolność ludziom w Warszawie. W tym
przemyśle są miliony Euro.”
Trzeba powiedzieć, że nie jest to punkt widzenia dzielony przez
wszystkich w małej, ale rosnącej, warszawskiej scenie techno –
„Każdy, kto myśli, że Warszawa będzie nowym Berlinem, gada
bzdury,” wtrąca jeden z Polaków – a próby Tabisza w tym
kierunku spotkały się z mieszanym sukcesem. Jego pierwsza próba
zorganizowania imprezy była nieszczęśliwie zaplanowana na dzień
rozbicia się samolotu z prezydentem Polski, Lechem Kaczyńskim i
różnymi innymi osobistościami. „I Warszawę zamknięto na
tygodnie! Nie było w ten weekend imprez ani w weekend po tym, ani w
następny! W zasadzie żadnej wolności,” parsknął
niedowierzająco. „To niezbyt demokratyczne i libertariańskie, nie
pozwalać ludziom nie zainteresowanym rozwaleniem się rządu
kontynuować prowadzenia swoich interesów, wiesz?”
„Warszawa mogłaby być nowym Berlinem, gdyby tylko polski rząd
zainwestował więcej w scenę klubową”, kontynuuje. „Dać im
dotacje, wynajmować własność publiczną na festiwale na świeżym
powietrzu.” I jeśli policja byłaby mniej drakońska co do
stosowania krajowych, ostrych praw dotyczących narkotyków. I jeśli
mainstreamowa, polska publiczność mogłaby zrozumieć przyjemność
tańczenia całą noc w brudnym magazynie, która do tej pory wydaje
się być przez nich ominięta: „wiesz, narzekają, gdy toaleta
jest nieco zakurzona. Aspirują do czegoś bardziej szykownego i
czystego.” I jeśli ktoś uporządkowałby system transportu
publicznego, który jest, pod każdym względem, o wczesnych
godzinach raczej mrożącym krew w żyłach doświadczeniem.
Nikt jednak nie zaprzecza, że polska scena techno jest lepsza niż
była pięć lat temu, gdy, jako promotor i DJ, Michał Brzozowski
wykłada, „wszyscy byli dzieciakami indie, a kluby grały gównianą,
mainstreamową muzykę”. Poznaję go w studiu Roxy FM, gdzie w
sobotnie wieczory prowadzi nadawaną na cały kraj audycję techno.
„Teraz,” mówi, „scena zaczyna powoli się rozwijać.”
Częściowo może to wynikać z technologii i Internetu, które
tańszym niż kiedykolwiek uczyniły tworzenie i kupowanie muzyki. W
przeszłości, zaporowa cena winyli, nie mówiąc o sprzęcie DJ-skim
czy studyjnym, stawiała ja daleko poza zasięgiem średniego,
polskiego nastolatka. Teraz, mówi, że są świetni, lokalni DJ-e w
klubach, które promuje w Warszawie i kilku producentów zyskujących
międzynarodową rozpoznawalność: Marcin Czubala, który nagrywa
dla Mobilee, Jacek Sienkiewicz, zarządzający najbardziej znanym
warszawskim labelem techno, Recognition. Uważa, że może nawet być
brzmienie warszawskie, aczkolwiek by je odróżnić, mogą być
wymagane uszy świetnie dostosowane do techno: „DJ-e tutaj, zawsze
grali nieco głębiej. Nie robią tak naprawdę imprezowych hymnów.
Zawsze szukają swego rodzaju melancholijnego brzmienia.” Udało mu
się na swoje imprezy przyciągnąć mnóstwo modnych,
międzynarodowych artystów klubowych: nie tylko legendarne nazwiska
techno, jak Carl Craig, ale też Jamie XX, Simian Mobile Disco i
gwiazdy dubstepu Appleblima i Bengę. I tak samo jak chce wspierać
lokalne talenty, mówi, iż to jest sposób wykształcenia sceny. „Im
bardziej interesujących ludzi ściągnę na występy, tym więcej
inspiracji dojdzie do młodzieży.” Każdemu, kto potrzebuje
dalszych potwierdzeń, że akcje Warszawy rosną w oczach hipsterów,
rozważyć mogą, że magazyn Vice założył sklep w mieście.
„Ale,” mówi Brzozowski, „Vice czy nie, warszawska scena
techno staje naprzeciw wyzwań kulturalnych. Coś, co mogłoby
naprawdę uczynić Warszawę atrakcyjną dla techno turystów –
fakt, że wszystko tutaj jest tak tanie – jest częścią problemu.
Jeśli twoją miejscową publiczność stać na wydanie 9 zł na
wejście, trudno jest wyrównać pensje, których wymagają DJ-e o
wielkich nazwiskach. Poza tym jest jeszcze trudność przyciągnięcia,
tych, których nazywa „the normallos”, do klubów. „Nadal nie
jest tak częste, wyjść do klubu, by po prostu się wytańczyć,”
wzdycha. „Tu, w Polsce, wszyscy nadal myślą, że jeśli klub nie
jest „bling bling”, nie jest dobry.”
Problemem, według niego, może być kac z przeszłości
komunistycznej kraju. „W komunizmie, ludzie nie mieli wielu
własnych rzeczy. Politycy i żołnierze mieli wszystko, ale normalni
ludzie, którzy każdego dnia ciężko pracowali, nie mieli nic,
żadnych samochodów, własnych mieszkań. Więc w dzisiejszych
czasach mamy sytuację, w której młodzi ludzie bardziej
zainteresowani są posiadaniem rzeczy niż… przeżywaniem życia.
Wolą spłacać długi czy posiadać samochód, niż gdzieś wyjść.
To etap rozwoju społeczeństwa, ale postrzegam to jako powód, dla
którego ludzie nie są zainteresowani kulturą awangardową.
Chwytają telewizję i wielkie festiwale popowe, ale trudno jest
uczynić scenę undergroundową atrakcyjną dla „normallos”.”
Wyruszamy na imprezę Tabisza. Lokal, 1500m2, jest rzeczą, za
której znalezienie dałby się zabić londyński promotor: wijąca
się seria ciemnych, jaskiniowych pokoi, usytuowanych dookoła
centralnego placu, który był kiedyś drukarnią. Ściany zamalowane
są graffiti, włączając w to wersy z „I Know It’s Over”, The
Smiths’, niedaleko wejścia. „Jeśli jesteś taki śmieszny,
dlaczego jesteś dziś zdany na siebie?” głosi, co nie do końca
wydaje się zachętą do dzikiego, hedonistycznego zatracenia się.
Ale nawet wobec tego, klub jest zapełniony, publiczność jest
młoda, a muzyka – dzięki Marcinowi Czubali, wśród innych DJ–ów
– jest świetna i, tak jak zasugerował Brzozowski, głęboka,
dubbowa i nieco melancholijna.
O 5:30, akurat gdy lokalny duet techno ma zaczynać live act,
zapalają się światła, co ponownie powoduje, że Tabisz wygląda
na zmartwionego. „To jest Warszawa,” wzdycha. „Kompletnie nie
rozumieją koncepcji clubbingu po godzinach.”
Widzę go ponownie następnego dnia i wydaje się być w lepszym
nastroju. Pomimo nieoczekiwanego finału, noc była sukcesem: nie
zarobił pieniędzy, ale też nie stracił. Usłyszał o kolejnym,
potencjalnym lokalu: „jest kompletnie opuszczony, w fajnej,
centralnej lokalizacji, wygląda, jakby mógł poradzić sobie jako
klub.” I nawet wymyślił kolejny powód, dla którego Warszawa już
jest lepsza od Berlina. „W tej chwili, cały czas trzeba wpadać na
jakieś sztuczne gówna, żeby utrzymać zainteresowanie
Berlińczyków. W Polsce wystarczy, że znalazłeś ładny magazyn,
zagrałeś głośno dobre techno; to już nowinka. Lubię przychodzić
tu, robić coś nowego i słuchać, że możliwe, iż ludzie nigdy
nie byli tu na czymś takim.”
A taki oto komentarz od Fiasko ukazał się po publikacji
tekstu…
„Nasze transgraniczne wysiłki w Warszawie znalazły się
ostatnio w specjalnej serii New Europe w the Guardian. Kilka mylnych
cytatów i rzeczy wyrwanych z kontekstu, ale ogólnie ciekawy artykuł
opisujący niektóre aspekty różnic pomiędzy scenami Warszawy i
Berlina.”
|