Słów kilka o Rodolfo Wehbbie
Gdy mamy wymienić jakiegoś muzyka elektronicznego pochodzącego z Brazylii, do głowy przychodzi nam kilka nazwisk. Jednym z najjaśniejszych punktów w konstelacji tamtejszych gwiazd jest Rodolfo Wehbba, uznany na całym świecie przez klubowiczów i kolegów po fachu. W zeszłym roku miała miejsce premiera jego debiutanckiego albumu „Full Circle”, z którego kawałki długo gościły na klubowych parkietach o tech-housowym zabarwieniu, ostatecznie przedstawiając go nam jako światowej klasy producenta. To wiemy o jego muzyce i wydawnictwach, ale co słyszeliśmy o nim samym?
Cześć Wehbba, dzięki za rozmowę z Beatportal. Jest teraz zima
w Brazylii, czy to oznacza, że będziesz zmierzał ku północy na
tamtejszy sezon festiwalowy, czy zostaniesz w kraju?
Mogę ci powiedzieć, że Brazylia ledwo co ma porę zimową, ale
rzeczy nieco tu zwalniają, więc możliwe, że spędzę tego lata
kilka miesięcy w Europie. Wszystko jednakże zależy od mojego
harmonogramu – ostatnio przeprowadziłem się z powrotem do
Brazylii – mieszkałem przez prawie cztery lata w Czechach – więc
ostatnio cieszę się z przebywania tutaj tak dużo jak mogę.
Jesteś naprawdę obrotny! Z tego co widzę, zanim zacząłeś
grać, byłeś dentystą, nauczycielem angielskiego, zawodnikiem Jiu
Jitsu; jak i gdzie odkryłeś muzykę elektorniczną – było to w
Brazylii czy Australii?
Zakochałem się w muzyce elektronicznej, gdy spędziłem kilka
miesięcy mieszkając w Australii jakieś czternaście lat temu, ale
dopiero kiedy wróciłem zacząłem kupować płyty. Wszystko
zdarzyło się jakby w tym samym czasie, jako, że były to wszystko
zajęcia niepełnoetatowe, poza byciem dentystą. Ale bycie
samozatrudnionym ma swoje zalety, więc mogłem zaaranżować swój
rozkład czasu w praktyce dentystycznej według rozkładu DJ-skiego i
moich wczesnych sesji studyjnych. Wtedy wszystko było dla mnie nowe,
więc kilka lat zajęło mi zdanie sobie sprawy, że jedyną rzeczą,
którą powinienem robić, jest zajmowanie się muzyką. Zawsze
szalałem na punkcie brzmień muzyki house, ale w pewnym momencie
wkręciłem się w techno w niezdrowy sposób, coś jak uzależnienie
– ale, całe szczęście przez lata udało mi się zbalansować
wszystko znacznie lepiej. Mogę powiedzieć, że wróciłem do swoich
„korzeni”, ale nie pozbyłem się jeszcze całkowicie „nałogu”.
Jak przeskoczyłeś z bycia klubowiczem do stania się
DJ-em/producentem? Miałeś jakąś pomoc przy nauce, czy uczyłeś
się sam?
Miałem kiedyś mikser, na którym nagrywałem próby mojego
zespołu, gdy byłem nastolatkiem, a potem zacząłem kupować własne
płyty. Zacząłem używać tego miksera na domówkach z
przyjaciółmi, miksując dwa DiscMany i w ostateczności gramofony,
ale nie takie profesjonalne, po prostu jakieś stare od dziadka. Po
chwili zdecydowałem się zasięgnąć pomocy, jako że nie miałem
dość pieniędzy, by kupić sobie parę gramofonów i mikser, więc
przyjaciel polecił mi szkołę, gdzie mogłem ćwiczyć na takim
sprzęcie. Gdy poczułem się gotów, zacząłem więcej wychodzić i
rozdawać zmiksowane płyty, aż ostatecznie dostałem miejsce, jako
nieoficjalny rezydent w popularnym w tamtym czasie pubie/klubie w Sao
Paulo, zwanym Botechno.
Od tamtej pory, wszystko wydawało się płynąć z prądem, a
produkowanie było moim kolejnym celem. Nie było to wtedy – jakieś
dziewięć czy dziesięć lat temu – tak popularne, być producentem
w Brazylii; było ich wtedy niewielu, biorąc pod uwagę rozmiar
naszego kraju. Jako, że miałem wiedzę na temat pracy studyjnej, z
przeszłości jako muzyk, zadecydowałem odkrywać nowe technologie.
Cały koncept cyfrowej stacji roboczej rozwijał się, a ja
wskoczyłem prosto na tę łódź i nigdy nie oglądałem się
wstecz. Spośród kilku aktywnych w tym czasie producentów,
wzorowałem się tak naprawdę tylko na jednym lub dwóch, jak Renato
Cohen i może Xerxes (XRS Land). Nie znałem ich wtedy osobiście,
więc musiałem szukać informacji gdzieś indziej i nauczyłem się
głównie dzięki metodzie prób i błędów. Cieszę się dziś, że
nigdy nie uczyłem się wszystkiego, co wiem, od kogoś innego, bo to
uczyniło mnie tym, kim jestem; chociaż więcej czasu zabrało mi
osiągnięcie muzycznej dojrzałości.
Jaka była scena Sao Paulo gdy zaczynałeś? W których klubach
grałeś i jakie typy muzyki? Jaka była publiczność?
Scena Sao Paulo naprawdę się wtedy rozwijała; czuję, że to
była najlepsza era naszej sceny. Było mnóstwo niesamowitych klubów
grających świetne imprezy elektroniczne przez cały tydzień i
właśnie zaczynały się odbywać wielkie festiwale. Tak jak
mówiłem, zaczynałem grając muzykę house w pewnego rodzaju pubie
zwanym Botechno, a nawet w tak małym miejscu, które w ogóle nie
wyglądało jak klub, można było spędzić długi wieczór z
poważną muzyką klubową i niesamowitym klimatem. W pewnej chwili
nawet zamykali drzwi, żeby mogło być głośniej, a wiele ludzi po
prostu tam zostawało i nie zaprzątało sobie głowy wychodzeniu po
tym do klubu.
Jeśli jednak wybrało się wyjść, głównymi klubami były
Lov.e, Manga Rosa, U-Turn, Club, A Loca, Overnight i kilka innych, do
których nie chodziłem. Imprezy zwykły trwać do weekendowych
poranków i nie było rzadkością, że piątkowa impreza w Manga
Rosa przedłużała się do sobotniego południa. Muzyka również
była bardzo interesująca: można było usłyszeć house, techno i
trance tego samego wieczora i po prostu to wydawało się w porządku,
wszyscy byli otwarci, może nawet trochę naiwni. Było również
wiele imprez drum’n’bassowych, które teraz niestety w zasadzie w
Brazylii nie istnieją.
Było też tak na imprezach na świeżym powietrzu i uwielbiałem
to, było znacznie więcej zabawy. Nie mogę powiedzieć, że nie
czułbym się tak teraz, ale tamte czasy wydawały mi się w pewnym
sensie magiczne. Publiczność była dzika, chętna nowej muzyki i
słuchali też tego, do czego przyzwyczaili ich ulubieni DJ-e, a
kiedy to robili, pokazywali swoją wdzięczność, wierzcie mi. Nie
sądzę, że widziałem ostatnio coś takiego gdzieś na świecie,
nieważne jak niesamowita byłaby publika. To było naprawdę
wyjątkowe. Większość dużych nazwisk, które wtedy tu grała,
poręczy wam za to.
Jaka jest więc scena w Sao Paulo dziś?
Sao Paulo przeszło przez trudne czasy, muzycznie mówiąc, przez
ostatnich pięć lat. Wyprowadziłem się stamtąd po prostu dlatego,
że nie mogłem wytrzymać z tym, jak rzeczy rozwijały się gdy
wyjeżdżałem. Były to wczesne lata tego szaleństwa
electro-housowego, które zawładnęło całym krajem i uczyniło
Brazylię krajem głównie komercyjno-muzycznym. Rzadko kiedy
wracałem by wystąpić, gdy tam nie mieszkałem, a większość
tutejszych wielkich artystów również zaczęło grywać znacznie
więcej za granicą albo nawet w innych miastach niż to. Ale od
ostatniego roku zauważyłem wielką zmianę. Kluby jak D-Edge i
Clash mocno broniły dobrej jakości muzyki, w przeciwieństwie do
komercyjnego nonsensu, który dominuje w mniejszych miastach kraju i
myślę, że ich praca się opłaciła. Wiele znanych artystów z
całego świata przyjeżdża do Sao Paulo występować w którymś z
klubów. Wielkie psychedelic trancowe festiwale, które są wielką
częścią rynku w Brazylii, również zaczęły otwierać swoje
składy na inne style. W zeszłym roku grałem na głównym z nich,
zwanym XXXPerience, który nawet miał scenę Minus i w line-upie
znanych chłopaków jak Sasha, Dubfire, Calvin Harris, etc…
Wszystko to przyczyniło się do polepszenia jakości muzycznych w
większości klubów, a publiczność wreszcie zaczyna lubić i
rozpoznawać dobrą muzykę.
Zaczynałeś robiąc dość mocne techno, ale twoje wydawnictwa
przez lata stały się nieco głębsze i bardziej housowe. Co składa
się na zmianę?
Tak naprawdę zaczynałem od muzyki lounge i dość wyczilowanego
tech-house’u, jak wspominałem wcześniej, mając kilka lokalnych
wydawnictw w małych labelach. W pewnej chwili po prostu stałem się
uzależniony od techno, a był to też czas, gdy zacząłem być
rozpoznawany na świecie. Było fajnie pracować przez chwilę nad
tego typu muzyką, ale po kilku latach miałem dosyć tych samych,
powtarzanych, niechlujnych schematów perkusyjnych w większości
utworów. Musiałem wyrazić siebie na inne sposoby, w muzyce, która
mogłaby akceptować naszą muzykalność, więc w zasadzie wróciłem
do tego, od czego zaczynałem i wydaje mi się, że to było dla mnie
TO od zawsze. Nie mówię, że nie podoba mi się robienie techno,
kocham je i nadal tworzę, po prostu lubię wypróbowywać nowe
rzeczy i mieszać style, by uzyskać rezultat z którego będę
dłużej zadowolony.
Mógłbyś powiedzieć nam trochę o swoim setupie studyjnym?
Jakiego sprzętu używasz? Twoje brzmienie jest dość zróżnicowane
– często zmieniasz rzeczy w studiu, wypróbowując nowe podejścia?
Właśnie zmontowałem swoje nowe studio w Sao Paulo, razem z
Christianem Smith, który również tu mieszka. Mamy to samo
podejście do tworzenia muzyki: lubimy prędkość i elastyczność,
więc zadecydowaliśmy się pójść prawie całkowicie cyfrowo,
wybierając nowy sprzęt. Mamy teraz Ableton Live do komponowania i
tworzenia oraz Steinber Cubase do nagrywania i ogólnej post
produkcji (miksowanie, mastering); bez zewnętrznych procesorów, po
prostu komputer, kontrolery MIDI i nasz mały ulubieniec, Tetra,
analogowy syntezator Dave’a Smitha, jedyna część sprzętu, która
nie jest oparta na komputerze. Mam również interfejsy DSP UAD i
Liquid Mix, by przetwarzać dźwięk tak, jakbym robił to na
sprzęcie zewnętrznym – uwielbiam je. Rzeczą na punkcie której
świruje są wirtualne syntezatory. To może tłumaczyć
„różnorodność” mojego brzmienia: mam ich tony, a większość
z moich pomysłów na muzykę pochodzi teraz z dogłębnego
odkrywania każdego z syntezatorów.
Wywiad dla beatportal.com