FTB History Channel: Historia muzyki house część pierwsza!
Mam osobistą nadzieję, że trochę tęsknicie za polskim DJ Magazine. Choćby z tego powodu, że nigdzie indziej nie poczytacie tak obszernych artykułów na temat kultury klubowej, teraźniejszości czy przeszłości. Jak w tym przypadku – Historia Muzyki House pojawiła się w wydaniu na luty 2009, ale będzie aktualna już do końca świata. Zapraszamy na pierwszy odcinek!
Disco na nowo
Co do tego nikt się nie sprzecza – najpierw było disco. Mówi się, że disco wibracje obecne były w klubach już pod koniec lat 60., zdobywały zwłaszcza Afroamerykanów, Latynosów i gejów. Za pierwszy numer disco uważa się „Soul Makossa” Manu Dibango z 1972 roku. Co to tak naprawdę było? Brzmiało soulowo-jazzowo, jak hybryda rozrywkowego jazzu w stylu Stanley Clarka i hipnotycznego funku George’a Clintona.
Wygląda na to, że spory kawał muzyki tanecznej zawdzięcza dużo szefowi Funkadelic i Parlament, gdy pisaliśmy o historii techno, wspominaliśmy o „Kraftwerk i Clintonie zamkniętych w windzie”. Przy okazji disco, funk został połączony z soulem, wywodzącym się w prostej drodze z kultowej wytwórni Motown. Mocniej postawiono instrumenty perkusyjne, tu w służbie motorycznego, jednostajnego rytmu. Czyli pojawiło się zjawisko mocnej stopy, które rozwinęło się dekadę później i powstał house.
Pod koniec lat 70. miała miejsce ostra nagonka na disco, które po dekadzie rządzenia na parkietach, nie tylko się znudziło, ale zostało wręcz znienawidzone. Powodem była coraz dalej idąca komercjalizacja gatunku – w pewnym momencie królowały już tylko disco przeróbki znanych popowych tematów. To zniechęcało do tej muzyki klubową publikę, która oczekiwała nowych wrażeń. Przy okazji disco nie cierpieli fani rocka. Kampania „disco sucks” miała swój punkt kulminacyjny w postaci publicznego spalenia stosu płyt disco w Komisji Park w Chicago, tuż po meczu baseballowym w 1979 roku – ta spektakularna akcja była spowodowana frustracją rockowego środowiska, które z uwagi na wielkie sukcesy wykonawców disco (po światowym hicie filmowym „Saturday Night Fever”), zostało zepchnięte na margines.
Chicago i Nowy Jork
Więcej o disco przy innej okazji, teraz przenosimy się do Chicago wczesnych lat 80. Najkrócej rzecz ujmując pierwszy przepis na muzykę house wyglądał tak: disco plus drum machine. Disco zostało zapętlone i wzmocnione mocną stopą. Poza tym gatunkiem wikipedia wymienia inne inspiracje: soul, r&b, funk, salsa, rock, pop, a nawet reggae, new wave, europejski synthpop, industrial, punk, hip-hop, Kraftwerk.
No i wspomniane „techniki miksowania i montowania” dj-ów, którzy dodawali bębny i zapętlali fragmenty nagrań w taki sposób, żeby były mocniejsze i bardziej hipnotyczne. Kto był pierwszy? Dwóch panów, którzy najwięcej namieszali w tym temacie, to Frankie Knuckles i Larry Levan.
Razem się wychowywali i w połowie lat 70. razem grali imprezy w klubie The Gallery w Nowym Jorku. Później Levan przeniósł się do Continental Baths, następnie otworzył własne miejsce Soho Club. Odrzucił propozycję objęcia rezydentury w nowopowstającym klubie w Chicago, ale w zamian zaproponował swojego kolegę Knucklesa… Tak widocznie musiało być, bo od tego momentu rewolucja odbywała się na dwóch płaszczyznach – Knuckles był od 1977 roku rezydentem chicagowskiego klubu Warehouse, Levan rządził w nowojorskim Paradise Garage – wcześniej zdobył sobie publikę w kultowym The Loft, gdzie miksował disco z The Clash. Obaj panowie znani byli zresztą z tego, że pojęcie „muzyka taneczna” było dla nich bardzo szerokie. Opierali się chcąc nie chcąc w dużej mierze na disco, ale miksowali je z europejskim synthpopem czy new wave, często nazywanym elektronicznym punkiem. Można jednak było znaleźć różnice między nimi – Knuckles przemycał więcej europejskich inspiracji, a u Levana więcej było utanecznionego r&b, które to do dziś nazywane jest garage. Obu panom przypisywano zjednoczenie w muzyce różnych ras i orientacji. Podczas gdy większość ówczesnych klubów uskuteczniało rasową segregację, imprezy Knucklesa i Levana, podobnie jak wcześniej w kontekście złotych czasów disco, trafiały do Afroamerykanów, Latynosów i gejów. To w tych środowiskach rozpoczęło się klubowe, taneczne szaleństwo, które już niebawem miało rozprzestrzenić się na cały świat.
Syntezatory i automaty perkusyjne
Wraz ze schyłkiem ery disco, zaczęły znikać kawałki wzbogacone orkiestrowymi motywami, a do głosu doszły brzmienia pochodzące z elektronicznych zabawek. Frankie Knuckles nie spodziewał się zapewne, że jego wzmacnianie mocną, basową stopą tanecznych kawałków stanie się ogólnoświatowym trendem. Tym bardziej, że zabieg ten nigdy nie był wycelowany w listy przebojów, była to jego broń w konfrontacji z klubowiczami nocnych klubów, bardzo undergroundowych, dalekich od tego, co działo się w mainstreamie. Na potrzeby parkietów zaczęły powstawać dłuższe, bardziej repetytywne wersje utworów, które łatwiej się miksowało i powodowały większą euforię wśród klubowiczów.
Wszystko dzięki nowym technologiom – syntezatorom, samplerom, sekwencerom i automatom perkusyjnym, którego od tego momentu staną się już nieodłącznym elementem muzyki tanecznej. Już wcześniej, niektóre numery disco ukazywały się na winylach w dłuższych wersjach, jednak zjawisko to eksplodowało w pierwszych latach istnienia muzyki house. Europejskie wpływy związane z synthpopem i electro mocno wpłynęły na brzmienie, przez co muzyka w klubach stała się mniej sielankowa. Pierwsze housowe numery charakteryzowały się pewną szorstkością i stricte elektronicznym instrumentarium, były mocniejsze, bardziej dobitne i wręcz szalone.
Pierwszy house
To, co w klubach wyprawiali Knuckles i Levan (a w radiu ekipa Hot Mix 5, która zapodawała pierwsze didżejskie miksy) to jedno, a oficjalne wydawnictwa to drugie. Tu zaczyna się dyskusja na temat pierwszego w historii housowego kawałka. Niektórzy stawiają na „Super Freak” Ricka Jamesa z 1981 roku (z basem użytym 20 lat później przez MC Hammera), inni twierdzą, że to Michael Jackson z Quincy Jonesem na płycie „Thriller” z 1983 wypracowali brzmienia, które zainspirowały pierwszych housowych producentów. Najwięcej znawców wskazuje na Jesse Saundersa.
To właśnie pierwsze numery Saundersa były prawdziwą zapowiedzią housowych czasów, zrezygnował z tradycji disco i r’n’b na rzech chłodnego, stricte syntetycznego brzmienia.
Już w 1983 roku jako Z-Factor wydał „(I Like To Do It In) Fast Cars”, w kolejnym powstały kultowe „Fantasy” i „I Am The DJ”, wreszcie pod swoim nazwiskiem wydał „On & On” – hipnotyczny i zimny elektroniczny kawałek z basem prosto z Rolanda TB303 i z minimalistycznym, wkręcającym wokalem, który według ekspertów zdefiniował nowe brzmienie muzyki klubowej. Wpłynął zarówno na ukształtowanie się muzyki house, jak i acid house i techno. Jego kolejny numer z tego roku „Funk U Up” był pierwszym housowym singlem, który został odnotowany na liście przebojów amerykańskiego tygodnika Billboard.
Okoliczności
Wróćmy do klubów. Knuckles był rezydentem Warehouse, od którego nazwy wzięła się nazwa gatunku, do 1983 roku, potem stworzył własny klub Power Plant, gdzie grał dla wielu postaci, które stały się następnie ważnymi w świecie producentów nowej muzyki. Byli to m.in. Marshall Jefferson, Larry Heard, Adonis czy Steve „Silk” Hurley. Inna legenda tamtych czasów Keith Farley grywał gościnnie u Knucklesa, a potem jak rezydent w klubie Playground.
W tym czasie w Music Box głośne, głównie gejowskie imprezy rozkręcał Ron Hardy. Głośne dosłownie i w przenośni – Music Box znany był z ekstremalnie potężnego nagłośnienia, sam Hardy szaleństwo potęgował prezentowaniem kawałków od tyłu, a także w obłędnych prędkościach. Imprezy Knucklesa i Hardy’ego regularnie odwiedzały późniejsze legendy techno Juan Atkins i Derrick May. Ten ostatni pamięta, jak Hardy grał kawałek Steviego Wondera z prędkością +8…
Tymczasem Larry Levan w Nowym Jorku zabawiał publikę do samego końca istnienia klubu Paradise Garage, który ostatecznie zamknięty został we wrześniu 1987 roku. To kompletnie przybiło Levana, który w tym okresie był uzależniony od PCP i heroiny i obawiał się, że nigdzie indziej nie zostanie przyjęty. Sprzedawał swoje płyty, by zdobywać pieniądze na narkotyki. Później Danny Tenaglia z wielkiej sympatii odkupywał dla niego co cenniejsze egzemplarze.
(Marcin Żyski, DJ MAG Polska, luty 2009)
Ciąg dalszy nastąpi!