Youtube-Hawtin kontra Hawtin-na-imprezie i co się z tym podziałem wiąże…
Tworząc wywód na temat jednej z największych postaci w historii
muzyki elektronicznej oraz wszystkich dziedzin z nią związanych i o
niewątpliwej żywej legendzie branży, zachować trzeba spory
dystans do wszelkiej krytyki. Łatwo wtedy stwierdzić coś, by za
chwilę sprostowanym przez rzesze fanów przekonać się, iż jest to
skrajną nieprawdą. Nie inaczej było przy moim pierwszym podejściu
do pisania tego artykułu, gdy to po zebraniu źródeł informacji,
uznałem, że mylę się i odpuściłem temat tego, jak słynny
Richie Hawtin zmienia swe imprezowe oblicze, niczym rasowy kameleon.
Repertuar jego jest równie bogaty, jak sama jego biografia. W
zeszłym roku zaliczając dwa jego występy, przekonałem się o tym
dość brutalnie.
Pierwszy z nich utrzymany był w formie „lajw aktowej” i
podpisany mianem legendarnego Plastikmana. W krótkiej relacji z
ubiegłorocznego Time Warp, Marcin Żyski streścił nam wrażenia z
premierowej odsłony tamtego przedsięwzięcia. Od tamtego czasu
wiele się zmieniło – Plastikman stał się bardziej taneczny niż
bezbeatowo-eksperymentalny, jednocześnie zachowując pierwiastek
niepokojącej tajemniczości brzmieniowej, który to tak urzekł mnie
podczas youtubowej sesji z nagraniami z niemieckiej imprezy.
Drugi natomiast był setem DJ-skim o zaawansowanej konstrukcji,
opartym na dorzucaniu mnóstwa dodatkowych smaczków do gotowych
utworów. Innymi słowy, kolejny znak charakterystyczny tego pana, za
który szanuję go dozgonnie i szanować będę, niezależnie od
wrażenia, które wywołał na mnie tamtej nocy. A wrażenie,
przyznam szczerze, wywołał co najwyżej nienajlepsze. Wszem i wobec
wiadomo, iż na imprezie spod znaku M_nus, Hawtin nie daje sobie w
kaszę dmuchać i krótko trzyma nagłośnieniowców, przysyłając
swojego, prywatnego akustyka, ustawiającego soundsystem konkretnie
„pod siebie” i swoje preferencje brzmieniowe. Kryć się ze swoim
zdaniem nie zamierzam: dla mych wybrednych, oczekujących czystego i
nienawalającego dźwięku, uszu, była to gigantyczna, nieskładna i
– przede wszystkim – zbyt głośna mieszanina w sumie to
„nie-wiadomo-czego”.
Jeśli według kogoś muzyka ma wywoływać palpitacje serca, a
bas dominować nad całą resztą, nie zamierzam przekonywać go do
swoich racji. Wyobraźcie sobie jednak moje zdziwienie, gdy jakiś
czas później oczom mym ukazało się nagranie z seta Hawtina, na
którym grał on leciutkie, prawie plażowe i całkowicie
kontrastujące z moimi doznaniami, tech-housidła. Wtedy to też
postanowiłem poczynić podejście numer jeden do właśnie czytanego
przez Was artykułu, studiując na Youtube filmy z odwiedzonej przeze
mnie imprezy. Ku zaskoczeniu memu, okazało się, iż z pozoru
nawalające utwory, były tak naprawdę z gatunku dość lekkich.
Wystarczało tylko – z pomocą uchybień mikrofonowych telefonów i
aparatów – odsłuchać jakikolwiek z zagranych przez Richiego
kawałków, by przekonać się, że tak naprawdę całe wrażenie
nawalania było tylko efektem podkręcenia przez kogoś basów.
Mamy zatem kilka całkowicie różnych od siebie oblicz
Berlińczyka z kanadyjskim paszportem. Te bardziej oczywiste,
Plastikman i Hawtin, oraz te mniej oczywiste, Hawtin youtube’owy i
Hawtin rzeczywisty. Jak wiemy, Richie wystąpi pod własnym
nazwiskiem na festiwalu Global Gathering, ale będzie brzmiał sam
jego set – plażowo, czy nawalająco? Na to pytanie nie pozna
odpowiedzi nikt, kto osobiście nie pojawi się na lipcowej imprezie.
Mnie osobiście cieszy, że artysta ten unika szablonów i sztywnego
trzymania się swego minimalistycznego wizerunku – „flaki z olejem”
to nie jego styl.
Tradycyjnie już, wypada zakończyć pytaniami podsumowującymi
wywód.