Płyta tygodnia: Solarstone i jego nowa kompilacja
Właśnie dziś ukazuje się w Polsce (dzięku ProLogic, oczywiście) najnowsza kompilacja od Solarstone’a, o którym mówi się już od kilku lat (również w Polsce) w samych superlatywach. I to głównie w tym najważniejszym kontekście – to jeden z ostatnich w świecie trance’u pewnych dostarczycieli muzycznych rozkoszy. Inni tracą formę albo rozpoczynają romansować z muzyką mniej lub bardziej radiową. Ewentualnie zmieniają swą muzę na dużo lżejszą, zaczynają celować w inne targety. Nie mówimy, że to źle, stanie w miejscu też nie jest dobre, ale jeżeli to, co robi Solarstone, miałoby być „staniem w miejscu”, to więcej takiego stania! Niech wszyscy tak staną jak on! I niech stoją i stoją…
Omawianie nowej jego kompilacji zacznijmy od łechcącego nasze patriotyczne uczucia dwukrotnego udziału Piotro. Życzymy mu jak najlepiej, niech szybuje jak najwyżej, a my już zawsze z satysfakcją będziemy przypominać, że poznaliśmy go na forum FTB, następnie dla FTB i polskiego DJmaga pisał recenzje, newsy i artykuły. Ale do rzeczy – Piotro ze swoimi kawałkami idealnie wpasowuje się w pierwszą muzyczną część całości, która właściwie z muzyką trance nie ma zbyt wiele wspólnego. To raczej klasyczny, płynący, solidnie ubasowiony progressive house, klimatyczny, wręcz oniryczny. Choć Piotro w swoim „Uncontrolled” plamy klawiszowe kontrapunktuje dosyć skocznym, elektrycznym rytmem. Żeby było śmieszniej (czytaj: jeszcze ciekawiej), po jego kawałku dostajemy numer breakbeatowy. Żeby nie było – jest to dość prog-transowy brejk, z urzekającym fortepianem w dodatku.
Potem Hybrid mają dla nas breakdown z wprost cudownymi skrzypcami, sam Solarstone przechodzi do ofensywy z wciągającym po pachy „Big Wheel” – cudo! Dopiero teraz możemy mówić o muzyce trancowej, choć nadal z progresywnym sznytem. O nim decydują głównie basy i intrygujące rozwinięcia tematów – dowodem kolejne w zestawie kawałki Alucard i Kazusa & Nakamura, gdzie (skoro już tak maniakalnie szukamy stricte trancowych motywów) mamy w dziurze coś prawie vanditowego… Ostatnie trzy numery na CD 1 to kolejne perełki – każda inna od kolejnej, znowu czymś zaskakująca.
CD 2 wita nas powrotem połamanych dźwięków. Drugi na liście Janeiro & Sovt mają dla nas przesłodką melodię wygrywaną na „balearycznej” gitarce, połączoną ze znowu breakbeatowym (nietypowym) beatem, który z sensem przechodzi w miarowy. Trzeci numer potwierdza różnicę między pierwszym a drugim krążkiem – kawałki są mniej „zasępione” i głębokie – melodie dużo przyjemniejsze dla ucha, bardziej euforyczne, po prostu śliczne. Aż człowieka zżera ciekawość, czy tak słodko będzie do końca, co jeszcze się wydarzy. Powrót do mroczniejszych progów czy może więcej brzmień technicznych?
Ani to, ani tamto, ale to nie oznacza, że zaskoczył. Zrobiło się już do końca dość podobnie i muszę przyznać, że kawałki zlały mi się wręcz w jedną całość. Nie znaczy to, że już nic ciekawego się nie dzieje, ale na pewno druga część drugiego krążka musi być przesłuchana kilka razy, bo brakuje w niej czegoś, czego do tego momentu było pod dostatkiem. Już zdążyłem się przyzwyczaić, że każdy kolejny breakdown ma w sobie oryginalny dźwięk, ciekawy wyróżniający się motyw, od razu zwracającą uwagę linię melodyczną.
Tak w każdym razie zapamiętam tę kompilację i cieszę się nader, że dzięki Solarstone’owi znów poznałem wielu ciekawych producentów i sporo intrygujących kawałków. Polecamy gorąco – od dziś w Empikach i nie tylko!