News

Co słychać u Way Out West? Mówi nam Nick Warren

Legenda muzyki progresywnej, zarówno solo, jak i w duecie z Jody Wisternoffem. Nick Warren i druga część wywiadu z tym panem z wczorajszej Euphorii. Polecamy, bo opowiada ciekawe rzeczy!




Co słychać u Way Out West?


Wszystko dobrze. Jody i ja po ostatnim wspólnym albumie razem postanowiliśmy, że teraz zrobimy parę solowych rzeczy. Jakieś dwa miesiące temu spotkaliśmy się już w studiu, żeby omówić i nagrać kilka nowych pomysłów. Myślę, że gdy tylko skończy się lato, siadamy na dłużej i zrobimy trzy albo cztery nowe utwory. Do końca roku chcielibyśmy skończyć nowy album.


Ostatnia płyta była utrzymana w bardzo różnorodnych klimatach zwanych powszechnie po prostu „electronica”. Czy teraz też pójdziecie w tym kierunku?


Nie, myślę, że znów będzie zmiana. Na pewno zostaną elektroniczne dźwięki, ale też chodzi mi po głowie zaproszenie żywych muzyków. I znalezienie po latach ponownie dobrego, żeńskiego głosu. Może znów poprosimy o pomoc Omi, która śpiewała na naszej płycie „Don’t Look Now” z 2004 (tam, gdzie była „Killa” – przyp. red.).


A co z twoim autorskim albumem? Czy kompilacje typu „Balance” traktujesz podobnie?


To moje autorskie albumy jako didżeja. To jednak dwie różne rzeczy…


Myślisz zatem o własnym autorskim albumie?


Oczywiście. Pracuję akurat nad trzema-czterema solowymi produkcjami. Właśnie ukazało się „Buenos Aires”. Przed końcem roku mam jeszcze w planie wydać kilka rzeczy downtempowych…


Moje ulubione pytanie – co się najbardziej przez te wszystkie lata zmieniło, od czasu kiedy funkcjonujesz w klubowym świecie? A jesteś w nim od bardzo dawna…


Teraz to dużo bardziej jest biznes. Kiedyś chodziło bardziej o zróżnicowaną muzykę, zaskakiwanie. W tamtych czasach w mojej torbie znalazłbyś każdy gatunek, we wszystkich prędkościach. Od hip-hopu po house, od funku po trance. Teraz to już nie do pomyślenia – ludzie nie chcą więcej tańczyć do bardzo różnych rytmów jednej nocy. Trochę szkoda, no ale cóż – widać zmiany idą w takim kierunku.



Wspominasz o biznesie – mamy inne czasy, kiedyś płyty się dobrze sprzedawały…


Dokładnie, teraz każdy zarabia na występach. Muzyka już się nie sprzedaje. Dla mnie to akurat spoko, bo jestem tu od dawna i zdążyłem przekonać do siebie ludzi jako DJ. Ale jeśli ktoś zaczyna teraz, przed nim bardzo trudne zadanie. Nawet w Polsce jest gość, którego mocno wspieram, wydaje w moim labelu Hope Recordings – Tom Glass. Bardzo utalentowany gość, ale nie może spokojnie sobie tworzyć kolejnych numerów, bo jakoś musi zdobywać pieniądze.


Tak, zazdrościmy już uznanym artystom, bo mają z górki…


Ale to się powinno zmienić – ciągle wszystko się zmienia i mam nadzieję, że niebawem ludzie zrozumieją, że ich twarde dyski pełne empetrójek właściwie są nic nie warte. Mam takie pomieszczenie w domu, gdzie mam pełno albumów winylowych i kompaktowych, które gromadziłem przez lata. Każdy z nich jest dla mnie ważny, jest jak część mnie, część mojej historii. Tymczasem plik mp3 w porównaniu do tego to jak nic.


Czy nie żyjemy jednak w czasach, kiedy to straciło znaczenie? Ludzie już nie potrzebują takiego przywiązania do płyty…


Wiem, ale liczę, że to się zmieni. Że ludzie zrozumieją, że przynajmniej niektóre z płyt, które kochają, warto mieć „porządnie”. Wielu wykonawców teraz kombinuje, wydaje ładne boksy. To na pewno coś, co warto mieć w domu, by móc do tego wracać.








Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →