Martin Solveig: 'Należę do tych mniej poważnych’
Martin Solveig to w tej chwili wielka gwiazda muzyki klubowej, choć sam o sobie mówi, że tworzy elektroniczny pop. Parkietowych przebojów dostarcza już od dawna, ale przełom nastąpił z kawałkiem „Hello”, promującym ostatnią płytę, i teledyskiem do niego granym przez wszystkie muzyczne stacje telewizyjne.
Przyleciałeś na polskiego Globala po 10 latach przerwy. Co pamiętasz z poprzedniej wizyty w Polsce?
Pamiętam, że jechałem w nocy autem z Warszawy do Łodzi, zapamiętałem to dobrze, bo prawie mieliśmy wypadek z ciężarówką. Jednak występ na Global Gathering traktuje jako prawdziwie pierwsze spotkanie z polską publicznością. Byłem bardzo podekscytowany lecąc do Polski, bo dostałem dużo wiadomości od polskich fanów, pisali mi jak bardzo się cieszą, że będą mogli mnie posłuchać.
Masz teraz dobry moment w swojej karierze, zwłaszcza po tych dwóch fantastycznych teledyskach do „Hello” i „Ready 2 Go”. Czy to były twoje pomysły?
Moje. Moja praca nad nowym albumem zaczęła się właśnie od tych teledysków. Zająłem się reżyserią, co nie jest w moim przypadku niczym nowym – realizuję swoje klipy od bardzo dawna. Pomysł był taki, żeby zrobić coś nowego, ekscytującego, no i trochę śmiesznego.
Myślisz, że ludzie w tym biznesie są zbyt mało zabawni, zbyt poważni?
Nie, to zależy. Znajdziesz wielu zabawnych gości. Jak w każdym innym świecie – są tacy i tacy. Jedni poważni, inni mało poważni. Ja na pewno należę do tych mniej poważnych.
Co zobaczymy w kolejnych teledyskach? Jakie dyscypliny sportowe?
Żadnego sportu, nie chcę, żeby ludzie myśleli, że mój ostatni album „Smash!” jest o sporcie. To raczej historie o tym, że znajdujesz się nagle w pewnej sytuacji, która może wyglądać zabawnie i próbujesz na swój sposób sobie z nią poradzić. W kolejnych epizodach będzie więcej kłopotów, na pewno będą świetne ujęcia, które kręciliśmy w Japonii i Australii.
Słuchanie twojego albumu przez typowego housowego fana może być szokiem – sporo tam rocka, sporo gitar. Jak byś opisał swój pomysł na muzykę komuś, kto o tobie nie słyszał?
To generalnie elektroniczny pop. Takie rzeczy tworzę od jakichś 5-6 lat. Na moich ostatnich 3 albumach znajdziesz sporo gitar, podoba mi się takie połączenie. Ma to być energetyczne, ale też nadające się do słuchania w samochodzie albo w łazience. Nie musisz być w klubie, żeby tego słuchać, o to mi chodziło.
A czego osobiście słuchasz we własnym samochodzie?
Oj, dużo różnych rzeczy. Musiałbym chwycić mojego iPoda… Na pewno The Strokes, Feluda, The Beatles, Lenny Kravitz, Wye Oak, wiele różnych ciekawych rzeczy.
Czyli od poniedziałku do piątku niekoniecznie słuchasz muzyki tanecznej?
To prawda. Tak jest. Lubię muzykę klubową, ale nie zapominam o innych gatunkach muzycznych. Jeżeli nie produkuję, nie szukam muzy do setów, jestem nastawiony na posłuchanie czegoś, raczej wybieram inne rzeczy.
A wracając na taneczne podwórko – jakie widzisz największe zmiany w tym świecie?
Największą jest na pewno fakt, że w ostatnich latach taneczne beaty mocno weszły do mainstreamu. W tej chwili wszędzie na świecie natrafisz na takie kawałki na dziennych plejlistach radiowych. Mamy też wielką zmianę w Ameryce, która wcześniej w ogóle nie była tym zainteresowana. A teraz jest tam wielkie szaleństwo na taneczne beaty, wszystko dzieje się bardzo szybko. To wielki moment dla muzyki tanecznej, ciekawe co z tego wyniknie w najbliższych latach.
Co sobie myślisz, gdy Beyonce czy Black Eyed Peas robią kawałki na beatach do niedawna zarezerwowanych dla tanecznych artystów?
Oczywiście dzięki nim takie brzmienia docierają do dużo potężniejszej rzeszy słuchaczy. To dobra rzecz dla ewolucji muzyki, część naturalnych zmian. Osobiście uważam, że to naprawdę dobra rzecz.
Czy po sukcesie „Hello” i „Ready 2 Go” czujesz presję przed kolejnym singlem?
Nie, nie myślę tak. Sukces „Hello” mnie zszokował i wiem, że pobicie tego będzie trudne. Gdy widziałem co się dzieje z „Hello” czułem, że to się wymknęło spod kontroli. To mój największy sukces, czegoś takiego nie da się ogarnąć, nie można się tym przejmować tylko dalej robić swoją muzę i o tym nie myśleć. Po prostu dalej prowadzić swoje normalne życie.