Sprawdzamy album Wolfganga Gartnera
W poniedziałek ukazał się długo oczekiwany przez fanów electro-house’u album amerykańskiego didżeja i producenta Wofganga Gartnera. Jak niedawno pisaliśmy, Gartner już szykuje się do nagrania kolejnego – zarezerwował sobie na tę okoliczność ostatnie miesiące tego roku. Tymczasem przed weekendem czas sprawdzić, które z kawałków z tej płyty nadają się na imprezę, które do słuchania w domu, które są dobre, które słabe?
Można uznać, że na imprezy nadają się wszystkie – tylko, że co najmniej na dwa rodzaje imprez. Łatwo ten materiał podzielić, algorytm jest prosty: jeżeli w kawałku występuje gość na featuringu, oznacza to, że mamy do czynienia z numerem przeznaczonym na balety z różnorodną muzyką zwaną „urban”, gdzie można to pomieszać z najnowszymi kawałkami Black Eyed Peas. Zresztą, w jednym z kawałków występuje Will.i.am, wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby w zamian Wolfgang pracował właśnie nad nowym materiałem dla Black Eyed Peas. W końcu czarne beaty już sobie państwo odpuścili jakiś czas temu, a brzmienie Gartnera (gdyby je lekko ugładzić) nadaje się świetnie do podbijania list przebojów w roku 2011.
Poza wokalistą BEP mamy tu jeszcze Eve, Cam’Rona z Jimem Jonesem i Omariona. Jeżeli nie jesteście w stanie przełknąć kawałków z „urbanowymi featuringami”, po prostu nie ich nie włączajcie. Na szczęście w pozostałych siedmiu kawałkach jest dokładnie tak, jak sobie wyobrażali album Wolfganga jego fani. Plus urzekająca 'Illmerica’ i jakby nawiązująca do tytułu tego kawałka intrygująca okładka…
Muzycznie to skrzyżowanie Holandii, Francji i Ameryki, bo u Gartnera słychać zarówno afrojackowe pompki, french-electryczne hałasy, jak i electro-przestery znane z produkcji Deadmau5a czy Skrillexa.
Dla fana nowoczesnego electro-house’u, którego nie zrażają goście „na majkach”, to może być płyta idealna. Jak Wam się podoba? Które kawałki najlepsze?