Płyta tygodnia: Modeselektor!
Dziennikarze muzyczni z prestiżowych magazynów są zgodni – to jeden z albumów roku w kategorii open. „Monkeytown” pulsuje taneczną energią, ale to przede wszystkim płyta do słuchania. Do wsłuchiwania się.
Tylko w niektórych miejscach, jakby dla odmiany, duet przypomina o swoich korzeniach i serwuje bardziej typowe, parkietowe dźwięki. Jak w „Evil Twin”, który po wczuciu się w klimat pierwszych trzech numerów, wybija zupełnie z rytmu i właściwie nie do końca wiemy, czy się z niego cieszyć, czy czasem nie byłoby lepiej, gdyby go nie było.
To oczywiście zależy od tego, czego kto oczekuje. „Monkeytown” to uniwersalne dzieło – jeżeli chcecie do tego tańczyć, możecie i będziecie tańczyć. Jeśli wolicie kontemplować, taka opcja również istnieje. Słychać tu bowiem wywiedzoną ze świata muzyki tanecznej skłonność do loopów, ale słychać też wyrobienie muzyczne i potrzebę poszukiwania, zaskakiwania, rozwijania wątków, wodzenia słuchacza za nos.
Elementy electryczne sąsiadują tu z utworami nagranymi na żywych instrumentach (dwa kawałki z gościnnym udziałem wokalisty Radiohead dają do zrozumienia, co panowie tu mieli na myśli), skoczne tribale są obok numerów ociekających r’n’b czy hip-hopem. Zmyślna to mozaika, czy jednak wszystko tu do siebie pasuje? Czy to spójny materiał? Odpowiedzcie sobie sami, na pewno jest to album do wielokrotnego przesłuchania, wtedy więcej można na jego temat powiedzieć, no i więcej od niego dostać.
Kto więc nie ma czasu, niech trzyma się z daleka:). „Monkeytown” to arcydzieło o wielu muzycznych twarzach. Szkoda, że jest tu tylko 11 kawałków, przydałoby się jeszcze z 10!