’Party drug’ zabija jednego Anglika tygodniowo?
Brytyjscy rządowi specjaliści od walki z narkomanią ogłosili wczoraj, że mefedron, nazywany przez nich „narkotykiem ściśle związanym z clubbingiem” jest powiązany ze śmiercią 100 osób na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Piszemy o tym ze znakiem zapytania, bo wcześniejsze dane (kiedy jeszcze mefedron był legalny) dotyczyły raptem kilku osób, po czym okazywało się, że wspomniani klubowicze zażywali też przy okazji inne rzeczy.
Według najnowszych badań (opublikowanych m.in. przez Daily Mail czy Mixmaga) mefedron spowodował albo przyczynił się do śmierci 42 osób między październikiem 2009 a październikiem 2011. W kolejnych 56 przypadkach jeszcze prowadzone są badania. Eksperci dodają, że skala tak naprawdę może być większa, bo substancja znana w UK jako „miau miau” bardzo szybko ulatnia się z organizmu. Według raportu z powodu zażywania mefedronu doszło do przynajmniej 19 prób samobójczych.
Profesor Les Iversen mówi: „Spora grupa ludzi kupująca 'legal higs’ (u nas przyjęła się nazwa 'dopalacze’) to byli i są ludzie, którzy nigdy nie poszliby do dealera z ulicy, ale podoba im się sytuacja, w której wystarczy im telefon i numer karty kredytowej, by narkotyk dostarczono im pod drzwi. Zanim powstała taka możliwość, nigdy nie myśleli o braniu narkotyków”
Przed delegalizacją mefedronu w kwietniu 2010 (u nas w sierpniu 2010), moda na używanie go nakręcała spiralę uzależnień, która doprowadziła do tego, że – jak wskazują niektóre badania – mefedron zażywało około 40 % brytyjskich klubowiczów. Teraz jego pochodne (i inne, niezakazane jeszcze substancje) wciąż są sprzedawane w internecie (również w Polsce) i wciąż stanowią wielkie zagrożenie.