Płyta tygodnia: Moguai
Od premiery tego krążka minął już co prawda miesiąc, trochę się więc ten materiał naczekał na swoją kolej jako płyty tygodnia na FTB.pl. Zgodnie z dewizami „dobra muza nigdy się nie starzeje” oraz „nigdy nie jest za późno, żeby coś dobrego komuś polecić” wracamy do tego krążka w tym tygodniu.
Szkoda by było, żeby wydany w labelu Deadmau5a album „Mpire” przeszedł u nas całkiem bez echa, bo to całkiem udane wydawnictwo. Przyznam się szczerze, że przy pierwszym przesłuchaniu mnie nie porwał i stąd decyzja o nieprzyznaniu mu „płyty tygodnia” natychmiastowo. Wczoraj jednak, podczas przeżywania leniwej niedzieli, zupełnie przypadkowo trafiło we mnie kilka nut z tego krążka i zmieniłem zdanie co do niego.
Zaznaczmy od razu – nie wszystko tu Was położy na łopatki, ale kilka numerów godnych jest uwagi. Zwłaszcza te, w których nie słychać typowego, dzisiejszego electro-house’u (czy momentami Deadmau5owego electro-house’u), a więcej dość oldschoolowego electro, często mającego wiele wspólnego z francuskimi klimatami. Przykłady? Choćby otwierający całość „Smyles”, w którym Moguai zaskakuje sympatyczną melodią niczym z kawałków Jean-Michela Jarre’a. Więcej dzisiejszych Francuzów słychać w znanym już wcześniej „Mpire”.




Bardzo fajnie wypada energetyczne „N.E.O.”, znów słychać odwołania do muzyki tanecznej sprzed lat. To może właśnie przewaga Moguaia nad dzisiejszą młodzieżą, że jest na scenie od lat, ma szeroki wachlarz inspiracji i potrafi zaskoczyć intrygującą melodią czy stylistyką. Może za to właśnie tak bardzo polubił go Deadmau5? Posłuchajcie też „Started” – kolejny funkowy bas, znów jakby słychać Daft Punk…




Może to właśnie te odniesienie do Daft Punk spowodowały, że poza kilkoma słabym fragmentami, to jednak jest całkiem ciekawy album. Trochę szkoda, że Moguai nie nawiązuje ani trochę do swojej breakbeatowej przeszłości, ale i tak jest dużo ciekawiej niż na jego poprzednim albumie.