News

Apokalypsa 'Dark Angels’ – nasza relacja z Czech

W ostatni piątek marca pod brneńskim hotelem Boby Centrum studenci socjologii mogliby napisać swoje prace semestralne. Z jednej strony hotelowe cztery gwiazdki zebrały większość delegacji z pokończonych na mieście konferencji. Parę metrów dalej zaczynała się już odmienna „podroż służbowa”, w której dress code był daleki od biznesowego stylu. Wszystkich połączyła bezsenność, bo prawdopodobnie nikt tej nocy nie spał. Nie obstawiam, w jak dużym stopniu wydostają się tam zjawiska akustyczne, ale sądząc po problemach polskich klubów z sąsiadami, można przypuszczać, że recepcja miała zgłoszenia od swoich gości. Gdybym był właścicielem, to już z chwilą ujawnienia line-upu dałbym po rabatach za „nocne nieudogodnienia”. 


Za naszą południową granicą czeska marka imprez pod szyldem „Apokalypsa” osiągnęła właśnie wiek, w którym amerykańskie nastolatki pytają o kluczyki do swoich pierwszych samochodów w ramach obchodzenia Sweet Sixteen. Poprzednim razem przy okazji piętnastolecia zdecydowano się po czteroletniej przerwie na próbny powrót do organizowania więcej niż jednego wydarzenia w ciągu roku. Dwie zeszłoroczne imprezy urodzinowe sprzedały się na tyle dobrze, że w 2015 roku ponownie możemy pojawić się w Brnie na początku wiosny i pod koniec jesieni. 


Laser Show Hall, wchodząca w skład hotelowego kompleksu, w stanie surowym nie przypomina miejsca na masową imprezę Techno. W przeciągu miesiąca poprzedzającego „Apokalypsę” zdążyły się tam odbyć mistrzostwa striptizerów i koncert słowackich gwiazd hip-hopu. Wątpliwości nasuwały się do samej wielkości powierzchni, która sugerowała, że z chwilą dużej frekwencji nie wykona się tam swobodnie „techno rączki”. Lokalizację trudno zestawić z polskim odpowiednikiem. Korzystając z dużych skrótów w opisie, wyszedłby klub na 1400 osób z lożami znajdującymi się na pochyłych rzędach jak fotele w kinach. I to taki, gdzie playlista zawiera obciachowe hity potańcówek dla par. Na papierze wyglądało to na wizerunkowy falstart.


Organizatorzy znają to miejsce od czasów pierwszej Apokalypsy. Po eksperymentach z przenosinami do Targów Brneńskich, zdecydowano się na powrót nie tylko z powodów sentymentalnych. Orientacja organizatorów w terenie i możliwościach całego obiektu zmieniła go w miejsce pełnoprawnego rave’u. Cały osprzęt wykorzystywany do wizualnych atrakcji, podwieszony na metalowych konstrukcjach nad parkietem, nie był wyłącznie industrialną ozdobą i podwyższał rachunek za światło. Poziom głośności przy barierkach sprawiał, że ostrożniejsze osoby wolały się wycofać. Nie traciły nic z widoku, bowiem przez cały czas mieli podgląd na trzech telebimach. Dzięki nim noc można było przesiedzieć w loży, mając transmisję z wydarzeń w wersji FULL HD i przestrzennie roznoszący się dźwięk.

https://youtube.com/devicesupport

 (Aftermovie)


Poradniki podróżowania doradzają, by lokalną kuchnię poznawać w miejscach, w których obiady zamawiają miejscowi. Dodajmy do tego, że Techno swoich sąsiadów najlepiej odsłuchać w setach  granych przez ich przedstawicieli. Z takim zamiarem wpadliśmy na parę momentów grania DJ Nuffa. Oficjalna strona mówi, że „The Most Famous and Skill Full DJ & Producer on The Czech Underground Scene”. Nie wiemy, ile w tym marketingu, ale bardziej zapamiętaliśmy, że jego lista gości musiała mieć sporo osób. 



Z zagranicznej listy płac zaczął Marco Bailey, tworząc soundtrack-zaproszenie do dalszej części programu. Kto jeszcze nie wtoczył się na parkiet, dłużej nie mógł się już opierać. Belg prawidłowo odczytał atmosferę oczekiwania na dwójkę nadchodzących po nim nazwisk. Połączył w secie  wyważone tempo, by zachować kondycję publiki na resztę przy jednoczesnym podsycaniu jej gotowości na pełne uderzenie w ciągu najbliższych prawie czterech godzin.


Oscar Mulero w swojej interpretacji Techno nie przywiózł pocztówkowej Hiszpanii, a bardziej atmosferę opustoszałych fabryk po kryzysie panującym na Półwyspie Iberyjskim. Set-wyzwanie, wymagający od obecnych pełnej uwagi. Niełatwy w odbiorze, potrzebujący dłuższych chwil, by w pełni oddać swój cień na parkiecie. Kto na moment uległ dekoncentracji, z trudem wracał do narracji prowadzonej przez Hiszpana, pełnej pulsujących i eterycznych dźwięków. Następne dwie godziny pod przewodnictwem Jochema Paapa to już skompresowana energia, która po zebraniu zaspokoiłaby zapotrzebowanie czteroosobowej rodziny na pół wieczora. Piekąca i nieziemska burza wibracji, balansująca na granicy wytrzymałości głośników. Pełne swobody i jednocześnie nienaganne Techno, które potrzebuje dużej przestrzeni wypełnionej ludźmi w godzinach nocnych. To nie jest rzecz, która zadziałałaby w domach.

Od godziny 3 nad radem wystartował nieoficjalny tour Drumcode po Czechach. Nie powinienem się przyznawać, ale seta Sama Paganiniego znam tylko z urywanych relacji współuczestników. Poprzednie godziny to zbyt dużo dla osoby, która nie ma wykupionego karnetu open na siłowniach. Gdyby oprawić ich wspomnienia w ładne zdania, brzmiałoby to mniej więcej tak, że Sam zrezygnował z intelektualnych pretensji. Oddał w zamian galopujące, porwane rytmy, które przeplatał funkującymi liniami basowymi. Wchodzący w jego miejsce Dustin Zahn nie przekonał nieprzekonanych, ale wszyscy, którzy kupili ideę jego „Monoliths” szybko odnaleźli się w tej części programu. Amerykanin udowodnił, że poważne terminy, które spotyka się w podręcznikach do szkół muzycznych, pasują również do muzyki Techno. Gdyby był dyrygentem, to tamtej nocy zagrał na „allegro ma non troppo”.


Większość imprez pamięta się w kontekście ostatnich setów, które rządzą się własną filozofią. Możemy całą noc ścierać buty na parkiecie, ale przy nieudanej końcówce nasza pamięć uzna to za wielogodzinną stratę. Johannes Heil prawdopodobnie nie wziął ze sobą zegarka, bo taka eskalacja dźwięku, rozbijająca na miazgę po szóstej nad ranem, była złamaniem wszelkich przepisów BHP. Paski energii przy porannej przebieżce z Heilem szybko redukowały się do zera, więc pozostawał już tylko odbiór biologiczny – odczuwanie w swoich wnętrznościach każdego pojedynczego uderzenia bitu.


Ostatni weekend marca wydawał się trudnym terminem. Pół techno-sceny bawiła się za Oceanem w Miami, tydzień później inaugurowano sezon w Mannheim. Dla Europy Środkowo-Wschodniej był to w zasadzie martwy okres, bo ruchoma Wielkanoc wielu z nas skutecznie unieruchomiła na ten okres w domach. Czesi przejęli więc wszystkie sieroty imprezowe z polsko-czesko-słowackiego pasa i stworzyli im okazję do międzynarodowego zaprzyjaźnienia się w rytmach Techno. Díky moc, Sąsiedzi. 

Tekst: Tomasz Mielczarek 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →