Czysta euforia! Relacja z EUFORIA Festival 2017
W ostatni weekend lipca w Boszkowie organizatorzy Euforia Festivals zaprezentowali nam jeden z najbardziej oczekiwanych gigów tego roku. Zestawienie wykonawców zaostrzyło apetyty największych miłośników nurtu trance w kraju i nie tylko. Nie zdziwi zatem nikogo, że wejściówki na imprezę wyprzedały się w stu procentach.
Już od godziny 18 teren pod boszkowskim hotelem zaczął się stopniowo wypełniać klubowiczami, zajmując miejsca pod sceną. Organizatorzy za pośrednictwem mediów społecznościowych zachęcali ludzi do przybycia informacją, że w książeczkach rozdawanych na wejściu odkryją kolejnego wykonawcę, który zagra na edycji Back&Forth w październiku…
Tuż po warm-upie zagrał Jackob Rocksonn, który tym samym był pierwszym polskim wykonawcą tej nocy. Preferencje produkcyjne Polaka są nieco inne niż set, którym nas uraczył. Fakt, iż grał jako pierwszy sprawiał, że artysta czuł jak ciężkie przed nim zadanie. Musiał bowiem odpowiednio przygotować publikę na kolejne 11 i pół godziny imprezy. Rocksonn rozpoczął łagodnym brzmieniem na pograniczu house i progressive, choć w jego secie nie zabrakło miejscami mocniejszych utworów. Z tego powodu z czasem odnosi się wrażenie, że przejmujący po Jackobie konsolę gracze tej nocy w prezentowanych przezeń zestawieniach byli niespójni.
Prolog i pierwsze cztery godziny imprezy należały spokojniejszych, by oszczędzić siły przybywających na boszkowską plażę klubowiczów na resztę nocy. Od 19:30 stery przejął Kros, serwując nieco spokojniejsze brzmienie niż jego poprzednik. Dla miłośników house’owych brzmień, plaża pod hotelem Sułkowski stanowiła namiastkę najlepszych imprez rodem z archipelagu Balearów. W czasie występu Krosa wzrastało natężenie ludzi na metr kwadratowy. Atmosfera panująca do całkowitego zachodu słońca również miała swą magię. Ciepła, niemalże rodzinna atmosfera wśród klubowiczów przełamywała największe góry lodowe.
Po secie Krosa na jego miejsce wskoczył Alex. Swoim graniem utrzymał zgromadzonych pod sceną klubowiczów w rytmie muzyki house. Warto zwrócić uwagę na kontakt z publicznością i jego oddanie do tradycji przedsięwzięcia, które miało miejsce. Podkreślał, iż w przeszłości była to impreza stricte house’owa, zatem śmiało można to nazwać swoistym powrotem do korzeni. Delikatny punkt zwrotny nastąpił o 20:00, kiedy to Alex zagrał zdecydowanie szybciej. Tym samym był to zwiastun tego, co wydarzyło się w kolejnej części imprezy.
Foto: Włodarczyk Photography
Kolejną godzinę, a zarazem polskie intro zakończył EDX. Wprowadzając imprezę na nieco wyższy poziom, trzymał cały czas rytm house’owy. Tu zaczyna się kolejna cześć imprezy, gdzie wzrosły obroty, a słońce prawie zaszło. To dało możliwość odsłonięcia przed gośćmi największej chluby organizatorów, czyli ekranu wodnego. Był niesamowicie efektowny od zmierzchu aż po wschód słońca. Prezentował różne wizualizacje tj.: ogromną, drgającą membranę głośnika, pływającą rybkę amfipriona plamistego (znaną z filmu: Gdzie jest Nemo?), czy też wyświetlał nazwiska albo pseudonimy wykonawców. Wraz z zachodem słońca można było dostrzec także więcej walorów scenicznych. Prócz ogromnej powierzchni i ciekawej aranżacji pojawiły się także efekty świetlne, które tamtej nocy przygotowała firma Visual Sensation.
Po występie szwajcarskiego DJ-a mogliśmy doświadczyć w pełni, na co stać wyżej wspomnianą firmę. Oprócz pokazów laserowych odbyły się także pokazy pirotechniczne. 5 minut później zagrał niemiecki, legendarny duet Cosmic Gate. Ich wystąpienie stanowiło wielką niewiadomą, z uwagi na mieszany styl, który prezentują Stefan Bossems i Nic Chagall ostatnimi czasy. Jednakże to, jak zagrali było zbliżone do niedawno wydanego albumu Materia w obu częściach. Ciekawym motywem ze strony Niemców było wykorzystanie wstawek wokalnych z ’Shout’, grupy Tears For Fears w jednym z prezentowanych przezeń utworów. Na próżno było oczekiwać utworów klasycznych, tym bardziej, że coraz rzadziej grają kultowy ’Exploration Of Space’ w oryginale. Na pewno jednak nie rozczarowali.
Tempa nawet na moment nie zwolnił pochodzący z Królestwa Niderlandów Australijczyk MaRLo. Wychowany na Antypodach Holender od dłuższego czasu jest w świetnej formie i za każdym razem jego sety są porywające. Tak samo było w nocy z soboty na niedzielę przy boszkowskiej plaży. Zagrał wiele nowych utworów, lecz pamiętał także o tych nieco starszych, jak np. 'Visions’.
Iście wyborną zabawą w rytmach muzyki, można było delektować się stojąc na stopniach prawie że pod samym budynkiem hotelu, gdzie był doskonały widok na wszystko. W rzędach pod sceną widoczność nieco ograniczała sztucznie wygenerowana mgła. Owa mgła mimo swego stanu skupienia miała konsystencję zawiesiny, a ta utrzymywała się bardzo długo, gdzie przy akompaniamencie laserów dawała naprawdę wspaniały efekt dla oczu.
Po Marlo nadszedł czas Bryana Kearney’a, który zagrał trochę na przekór tym, którzy znają już repertuar oraz styl Irlandczyka. Zwykle po prezentowaniu rytmów w klimacie psy serwował ostrą dawką uniesienia, jednak tym razem było inaczej. Końcówka występu Bryana była wyjątkowo techniczna, co wprawiło wielu uczestników gigu w zaskoczenie – całkiem zresztą pozytywne!
Will Atkinson ’wjechał’ bardzo mrocznie w przygotowany już przez Kearney’a muzyczny background. Set był bardzo techniczny, z domieszką psy. Wykrzesał z ludzi, co mógł, mimo prawie trzeciej nad ranem oraz zmniejszającej się stopniowo liczby uczestników imprezy.
Zaraz po setach Szkota i Irlandczyka dotarliśmy do ostatniej prostej festiwalu, czyli polskiego outro, w wykonaniu Arctic Moona, OnTune’a oraz Blue Silence. Arctic Moon wyprowadził z publikę z brzmień technicznych serwując od pierwszej do ostatniej minuty swego wystąpienia upliftingowe utwory w tempie niespadającym poniżej 138bpm. Do tego mogliśmy usłyszeć mash up z wstawką wokalną’Losing My Religion’ Michaela Stipe’a z REM. Była to naprawdę zaskakująca aranżacja, gdyż nie na każdej imprezie tego typu można usłyszeć coś podobnego.
OnTune i Blue Silence zaprezentowali na dzień dobry swoją wspólną produkcję, czyli hymn festiwalu, a zaraz po tym uraczyli wieloma utworami dość sentymentalnymi tj. ’We Control The Sunlight’ czy ’We Are All We Need’. Patrząc na reakcję coraz to zmniejszającego się, ale do samego końca świetnie bawiącego się tłumu pod sceną, widać i czuć było te samą euforię, którą czuliśmy na festiwalu zarówno na samym jej początku, jak i w kolejnych godzinach. Ostatnie dźwięki słyszałem już z noclegowni mieszczącej się prawie kilometr dalej, słychać je zresztą było wciąż bardzo dobrze.
Zarówno pod względem nagłośnienia, jak i efektów wizualnych, na pewno była to najlepsza edycja EUFORIA Festivalu. Poziom produkcji zaprezentowany w Boszkowie w nocy z 28 na 29 lipca wcale nie odbiegał od świetnych festiwali w Europie. Oby tak dalej!
Aleksander Dobosz