Skarb Białegostoku, czyli Pozdro Techno i wiele więcej
Jeśli ktoś z was posiada wolny milion w portfelu i zastanawia się, jakie dobro można z tym zrobić,
to moją propozycją jest przelanie tej kasy na konto organizatorów Up to Date. Z budżetem o sześciu
zerach (to nie jest wiele!) twórcy białostockiej imprezy pokazali, że można stworzyć festiwal
oddalony o ponad 3 godziny drogi od najbliższego lotniska. Z nazwiskami, które w elektronice i
rapie nie idą na kompromisy, ciastem z babcinego piekarnika, oraz biforami w Filharmonii.
Na bifory chodzi się do Opery
Gdy piłkarze Jagiellonii rozgrzewali się na krakowskiej murawie przed meczem Ekstraklasy z
Cracovią, ich stadion otwierano dla uczestników Up to Date. Pod tym adresem festiwalowe
wydarzenia zorganizowano po raz drugi w ośmioletniej historii. Przeprowadzka była konieczna,
gdy w 2015 roku miasto znalazło nowy pomysł na powojskowe magazyny kompleksu Węglowa.
Surowe przestrzenie podziemi sportowego obiektu, będące nie do końca zrealizowanym projektem
parkingów, sprawnie przestawiały w stan gotowości.
W innym punkcie miasta zaczynał się bifor w sali kameralnej Opery i Filharmonii Podlaskiej.
Coroczne statystyki poziomu ukulturalnienia Polaków wskazywały dość jasno, że wizyty w operze
to margines. Twórcy Up to Date wstawieniem do festiwalowego programu idei Centralnego Salonu
Ambientu sprawili, że w tym roku podskoczą słupki przy frekwencji w operowych gmachach.
Mała ilość światła, ekran na całą ścianę i miękkie siedzenia dla każdego obecnego pełniły rolę
rekwizytów, mających pozwolić na swobodne, wewnętrzne meandrowanie przy ambientowych
dźwiękach. Przy tej muzyce właściwie każda interpretacja brzmieniowych bodźców jest
prawidłowa, więc o ile pierwsza godzina (Verge & Osmo Nadir) przebiegała gdzieś nad brzegiem
morza w świecie post-apo, to już wejście Prurienta (osobny alias Vatican Shadow) z tymi
dronowymi, świdrującymi przeszkadzajkami umieściła wszystkich w strefie, gdzie wariują
dozymetry. Gdy Jagiellonia w Krakowie strzelała wyrównującą bramkę na minutę przed końcem
spotkania, przed białostocki stadion dojeżdżały autobusy z „Pozdro Techno” na wyświetlaczach.
Przed imprezą dzwoni się do Babci
Zanim przejdziemy do standardowych wzmianek o festiwalowych występach, oddajmy dwa akapity
dla kampanii piarowej twórców Up to Date. Napisać, że ekipa organizatorów potrafi w PR, to nic
nie napisać. Ile jesteście w stanie skojarzyć z pamięci zapowiedzi jakiegokolwiek festiwalu muzyki
elektronicznej? Kiedy wszyscy ograniczają się do prostego scenariusza „zmontujmy w filmiku
bawiące się dziewczyny i dodajmy fajny podkład”, to Up to Date w tym czasie zatrudnia Jana
Miodka, Krystynę Czubównę, wymyśla fikcyjną postać Cinka i „Pozdro Techno”, a nawet
udowadnia, że w Białymstoku seniorzy kumają lepiej od młodych, kim jest Biosphere.
W tym roku na fejsowym profilu wrzucono pięciominutowy film, po którym wszyscy pakujący się
na Up to Date obdzwonili swoje babcie i mamy nie tylko po adres pocztowy. Podręcznikowy
przykład nieoczywistej kampanii społecznej i internetowego virala, który śmiało można umieszczać
na prezkach content-marketingowców podczas branżowych konferencji. Długa kolejka wnuków,
synów i córek przed stoiskiem z listami nie stała tam dla domowych ciast.
Białystok by Night
Przez dwie noce na pięciu scenach przewinęło się prawie pół setki artystów niekoniecznie z najwyższej półki cenowej w kontraktach. Twórcy imprezy z szacunku dla swojej wymagającej
publiki zadbali o doświadczenia, które dostaje się tylko w cenie biletu na Up to Date.
Piątek dla niżej podpisanego zaczął się sporym rozczarowaniem. Brak informacji o godzinnym
opóźnieniu w time-table to niewytłumaczalna wpadka organizatorów, bo okej, Białystok ma swoje
ograniczenia, ale wszyscy mamy mobilnego neta i nawet PKP zwraca kasę za takie obsuwy w
czasie.
Pomysł z Detroit in Effect na scenie Technosoul nigdy nie powinien był dojść do realizacji, bo
gość zza Oceanu swoim nawijaniem z mikrofonu wyglądał jak koleś z zupełnie innej imprezy. Od
spóźnionego wejścia Gesloten Cirkel wymagania stawiane przez organizatorów i samych artystów
wobec publiki zaczęły wzrastać. To już nie był melanż, tylko wydarzenie kulturalne w pełni.
Gdy enigmatyczny producent z Holandii pozabierał swoje hardwarowe zabawki, po odsłonięciu
kurtyny na scenę z impetem wpadł Vatican Shadow w akompaniamencie Ancient Methods.
Chwilami można było poczuć się jak w trakcie punkowego koncertu w zadymionym klubie, z
nieodzownym „częstowaniem” promilami osób z pierwszych rzędów barierek.
Jeśli ktoś spodziewał się, że z chwilą zniknięcia Dominicka Fernowa uleci ta cała nutka szaleństwa
ze sceny, to nie był kompletnie przygotowany na wydarzenia, które rozkręcił Shifted wspólnie z
Vargiem (ten od Northern Electronics) i Christianem Stadsgaardem (ten od Posh Isolation).
Moment, gdy na zadymionej scenie pojawił się wytatuowany Isak Hansen, by zacząć swoją
growlową litanię przy galopującym techno, to prawdopodobnie jedna z bardziej odjazdowych
migawek w historii całego festiwalu. W plotkach o hałasie opadających szczęk osób, które miały
okazję na wcześniejsze poznanie całego projektu w akcji nie było grama przesady.
Jeśli mierzyć piątkowy dzień pod względem exclusive’ów w line-upie, to brakuje skali. Gesloten
Cirkel w nie gra częściej niż 5 setów na rok. Vatican Shadow z Ancient Methods nie mają więcej,
niż 10 wspólnych nocy, a Shifted w kolaboracji z The Empire Line w Białymstoku miał coś w
rodzaju prapremiery.
Mniej performansu, więcej Techno
Jeśli ktoś po piątkowej nocy miał wrażenie, że było trochę za dużo happeningu, to w sobotę paski
energii szybko ulegały rozładowaniu.
Komunikat organizatorów o przenosinach Centralnego Salonu Ambientu z powrotem do Opery dla
niżej podpisanego stanowił pretekst, by skierować się prosto na Stadion i Jacka Sienkiewicza. W
tym roku założyciel labela Recognition odkrywany jest już przez drugie pokolenie klubowiczów.
Przed wakacjami wydał efekt wykopalisk w swoich archiwach sprzed 20 lat (!). Na Up to Date,
zamiast „wykładu starszego Pana od Techno”, można było się przekonać, że szkice i kawałki z lat
1997-2000 nigdy nie powinny były pokrywać się kurzem.
Okazuje się, że istnieją jeszcze nazwiska w świecie muzyki elektronicznej, które nigdy nie zagrały
na polskiej ziemi. Wśród nich jest sam Peter van Hoesen! Twórcy Up to Date naprawili to
przeoczenie, oddając Belgowi dwie godziny na rozprawienie się z publiką. Utalentowany producent
z ochotą wykorzystał swoje zaproszenie, odstawiając eksperymenty na bok i ustawiając dźwiękową
ścianę techno, którą w kontrolowanych eksplozjach zrzucał na zahipnotyzowaną widownię.
Krótka chwila na sprawdzenie, czy jesteśmy cali i już kurtyna rozsuwała się w bok przy taktach
kawałka „Call 1”, powstałego trzy lata temu, gdy siły połączyli Regis, Ancient Methods i omawiany wcześniej Prurient (aka Vatican Shadow). Nawet bez tego ostatniego cały set, pełen
plemiennego techno, podkręciłby statystyki opasek sportowych na takie poziomy, że na drugi dzień
ich właściciel zastanawiałby się, czy uległy wtedy awarii.
Przelot nad skandynawską tajgę z Białegostoku i z powrotem? Jeśli ktoś nie miał okazji odczuć na
sobie szwedzkich wiatrów, to o gęsią skórkę zadbał podczas swojego godzinnego live’a (pierwszego
w Polsce!) Abdulla Rashim, jeden z kuratorów chwalonej za jakość wydawnictw wytwórni
Northern Electronics.
Kiedy czyta się darmowego e-booka o kulisach Up to Date, wydanego pod koniec zeszłego roku,
miękną serducha wszystkich krytyków na niedociągnięcia, bo organizacja takiego zamieszania to
trochę pójście pod prąd rzeczywistości. Raper O.S.T.R, obecny w sobotnim line-upie, na swoim
Fejsie opisał sprawę krótko: „Zrobić taki festiwal u nas, a szczególnie w tej części kraju to
nadludzka praca”. Na szczęście dla wszystkich obecnych, organizatorzy nie zajmowali się
szukaniem dróg na skróty, a na wschodzie festiwalowej mapy Polski po raz ósmy zabłysnął jasny i
głośny punkcik.
Tomasz Mielczarek