Gromee na Eurowizji, Gromee z debiutanckim albumem (WYWIAD!)
Każdy z producentów marzy o tym, by jego praca była doceniania, prawda? Gromee z wszystkich twórców na naszym podwórku ma w tej chwili być może najwięcej powodów do radości. Właśnie ukazał się jego debiutancki album dla Sony Music, chwilę wcześniej wygrał krajowe eliminacje do Eurowizji. Przed Wami pierwsza część wywiadu z polskim producentem.
Kolejne single i teledyski, szansa na sukces na Eurowizji, premiera albumu – dużo się u ciebie ostatnio dzieje!
– Szczerze mówiąc nie liczę tego i nie analizuję. Tworzę bardzo dużo muzyki i tuż po wydaniu singla już mam ochotę na kolejnego, ale… moja firma fonograficzna mnie powstrzymuje (śmiech). Do momentu wydania utworu ciągle go słucham, analizuję, wciąż chcę poprawiać i do końca uważam, że coś można zrobić inaczej, lepiej, a na pewno że chciałbym spróbować.
Poprawiasz dla własnej satysfakcji czy myślisz o opinii słuchaczy, fanów?
– Bardziej dla siebie, bo mam jakieś swoje wyobrażenie o tym, czego chcę. Coś mi gra albo nie. Oczywiście liczę się też z tym, co fani mają do powiedzenia, warto jednak pamiętać, że nie da się zadowolić wszystkich. Słucham opinii innych, bo przecież ja też czasami mogę nie mieć racji w jakiejś kwestii, słyszeć coś inaczej, niż np. ty. Idealnym rozwiązaniem jest tworzenie muzyki, która jednocześnie podoba się mnie i moim fanom.
Czyli zwracasz uwagę na odbiór swojej muzyki w mediach społecznościowych?
– Tak, zwracam, choć zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem w tym mistrzem świata. Dorastałem w czasach, kiedy nie było takich mediów, teraz się ich uczę i staram się nadążać. To niesamowite, że za pośrednictwem mediów społecznościowych można mieć taki super kontakt z fanami – w każdej chwili jest możliwość porozumieć się z nimi, można zadać spontaniczne pytanie i natychmiast uzyskać odpowiedzi.
Głównie, jak rozumiem, w kwestiach muzycznych, bo Twoje profile społecznościowe to właściwie w 100% właśnie tematy stricte muzyczne.
– Taki już jestem, dzielę się ludźmi muzyką i tą częścią mojego życia, która jest z muzyką związana. Jestem mimo wszystko dość skrytym człowiekiem i dużo mnie kosztowało np. zrobienie sobie pierwszego profesjonalnego zdjęcia. Teraz już jest pod tym względem lepiej, ale wciąż mam z tym pewne problemy. Najlepiej czuję się w studiu i podczas grania setów – w studiu mam kontakt z magią, jaką jest powstawanie muzyki, a podczas setów z kolejną magią, jaką jest reagowanie ludzi na moje dźwięki. To wspaniałe uczucie móc widzieć, jak bezpośrednio na moich oczach ludzie reagują na muzykę, którą wcześniej sam stworzyłem. Chciałbym, żeby to o tych właśnie dwóch elementach mojego życia moi fani wiedzieli jak najwięcej.
To chyba jak dotąd najbardziej ekscytujący okres w Twoim muzycznym, a może i nie tylko, życiu?
– Z jednej strony ten okres rzeczywiście jest niezwykle intensywny, ekscytujący, wręcz szalony. Z drugiej jednak strony tak naprawdę niewiele się u mnie zmieniło, bo ja pracuję nad tworzeniem muzyki od wielu lat, przez 7 dni w tygodniu i czasami wydaje mi się, że już więcej się nie da. A jednak – noc ciągle robi się coraz krótsza – bardzo mało śpię, szybko się regeneruję. Mam bardzo restrykcyjne zasady co do pory wstawania, a z zasypianiem bywa różnie.
Niektórzy, jak choćby Maxi Jazz z Faithless, twierdzą, że na sukces w większości przypadków trzeba ciężko pracować przez co najmniej 10 lat. U ciebie to by się zgadzało?
– Tak, dziesiątka stuknęła mi już jakiś czas temu. Choć przez kilka pierwszych lat moją muzykę słyszeli tylko nieliczni znajomi – nie wierzyłem w siebie, wstydziłem się swoich kawałków, nie sądziłem, że mogą się komuś spodobać. Bałem się, że ludzie będą się z nich śmiali, że się do tego niekoniecznie nadaję. Podobnie zresztą myślałem o swoich pracach malarskich. Jednak coraz więcej osób zaczęło przekonywać mnie, że to, co robię, ma sens.
Znajomi pomogli ci uwierzyć w siebie?
– Bardzo! Choć nie tylko oni – w międzyczasie poznawałem innych artystów, zdarzało mi się pomagać im w różnych projektach. Często dawali mi do zrozumienia, że powinienem otworzyć się na świat i ludzi, pokazać wszystkim, co potrafię. I rzeczywiście – uważnie obserwując rynek zaczęło do mnie docierać, że moje produkcje prezentują coraz wyższy poziom i może czas się pokazać.
Dziś wydajesz regularnie i niemal każdy kolejny utwór staje się przebojem…
– Cieszę się, że coraz więcej osób ma świadomość kim jestem, choć nie będę ukrywał, że często mnie to krępuje i zawstydza. Niektórzy odzywają się do mnie po angielsku, bo myślą, że jestem postacią z zagranicy. Szczerze mówiąc nigdy nie pomyślałem o tym, że mogę być popularny.
A to nie jest tak, że w głębi duszy każdy artysta chciałby być sławnym artystą?
– Nie czuję się artystą – to za dużo powiedziane. Przede wszystkim chciałbym być sobą i w każdych okolicznościach móc pozostać sobą. Na razie to mi się udaje – robię dokładnie to, co lubię, a przy okazji innym daje to wiele radości. Cieszę się, że mogę z kimś innym dzielić się moją pasją – to wielkie szczęście albo dar od Boga. Czasem unoszę oczy w stronę nieba i mówię szczere 'dziękuję’.
Wspomniałeś o swoich pracach malarskich.
– Z powodu tego malowania też często pada słowo 'artysta’, ale ja tego tak nie traktuję. Kocham malarstwo, kocham też malować. Nie czuję jednak, żeby robił coś nadzwyczajnego, po prostu sobie maluję (śmiech). Podobnie jak kiedyś w przypadku muzyki, nie jest mi łatwo pokazywać moje prace innym. Ciągle się trochę wstydzę, a może nie mam po prostu takiej potrzeby. Wiele z nich leży sobie w pracowni i nikt ich nigdy nie widział. A wracając do muzyki – to tak naprawdę nieustanna nauka, poznawanie świata dźwięków i instrumentów. Jestem zafascynowany instrumentami analogowymi, inżynierią dźwięku… Tworzenie to ekscytujący proces – po pierwsze z każdym dniem to my jesteśmy inni, trochę mądrzejsi, po drugie jednocześnie ciągle zmienia się świat. Trzeba więc cały czas trzymać rękę na pulsie i uczyć się nowych rzeczy, żeby za tym wszystkim nadążać.
Chyba ci się to udaje, bo twoje nagrania brzmią bardzo światowo, trudno je odróżnić – w pozytywnym sensie – od wielkich światowych hitów.
– Dziękuję, ale są tego plusy i minusy – może gdyby to nie było na dobrym poziomie, łatwiej byłoby dowiedzieć się, że jestem Polakiem (śmiech). A tak na poważnie, to żyjemy w takich czasach, że dość łatwo jest poznać techniki produkowania muzyki na światowym poziomie. Ja mam to dodatkowe szczęście, że przez lata miałem wiele okazji widzieć od kuchni, jak powstają światowe hity. Bywałem w najlepszych studiach i współpracowałem z wieloma znakomitymi producentami. Pomagałem też produkować innym wykonawcom, z mniejszymi lub większymi sukcesami w różnych zakątkach świata. To zawsze bardzo krzepiące, gdy robisz muzykę dla kogoś w USA i tam zostaje to docenione.
No właśnie – czego twoim zdaniem można się nauczyć od postaci nagrywających w studiu u Timbalanda czy innych specjalistów z UK czy USA?
– Przede wszystkim punktualności i wiary, że jeśli nie wyszło teraz, to możliwe, że następnym razem będzie lepiej. A także niesamowitej dokładności i przywiązywaniu wagi do szczegółów – dokładność ludzi, z którymi miałem okazję pracować w Stanach, jest wręcz nieprawdopodobna! Wiele przez ostatnie lata zrozumiałem, nauczyłem się też pokory i tego, że tylko z pomocą ciężkiej pracy można coś w muzyce osiągnąć. Oraz, że ludzie są z natury dobrzy i chcą sobie nawzajem pomagać, co w naszym kraju jeszcze wciąż kuleje. Dobro wraca i warto to zrozumieć – np. kilka lat temu wymyśliłem sobie, że chcę mieć wokal nagrany w bardzo drogim studiu w Londynie. Bałem się, że nie będzie mnie stać, a ostatecznie okazało się, że nie muszę płacić ani funta, w ramach rewanżu za moją przysługę z przeszłości.
Od Amerykanów nauczyłeś się więc m.in. dokładności – czy to w konsekwencji oznacza, że teraz dłużej pracujesz nad swoimi utworami?
– Nie ma reguły – czasem całość powstaje w 3 dni, a innym razem nawet 3 miesiące nie wystarczą. Zdarza się, że siadamy w studiu i gramy i czujemy, że to ma sens. A innym razem jest odwrotnie – tragedia, nic się nie klei. Generalnie siedzę nad muzyką przez prawie cały czas – często zaczynam albo poprawiam kawałki w podróży, bo zawsze mam ze sobą komputer i dyski. Jestem typem pracusia, jakoś nie potrafię odpoczywać. Może to moje pracowanie prawie od dziecka nauczyło mnie takiego podejścia. Może to zasługa moich rodziców, może mojej natury? Nie wiem. Mam głowę ciągle pełną pomysłów, mam też dwie ręce zdolne do pracy i chcę je jakoś wykorzystać. Zakasuję więc rękawy i działam. Wiesz, ciągle jest coś do zrobienia – albo tworzę coś od podstaw albo sięgam po projekty, które rozpocząłem jakiś czas temu. Myślę że jeszcze będzie czas, by odpoczywać.
Dużo masz takich nieskończonych projektów w szufladzie?
– Bardzo dużo, mógłbym kolejne single wydawać co tydzień (śmiech). Ale nie ma co się spieszyć, tego też nauczyłem się od bardziej doświadczonych ode mnie. Kilka lat temu jeden z czołowych europejskich producentów pokazał mi na dysku tony swoich projektów, których nikt jeszcze nie słyszał. Niektóre miały po 30 lat! A on uważał, że po prostu nie trafiły jeszcze na ten odpowiedni moment w jego życiu. Uświadomił mi przy okazji, że muzyka jest wieczna, że dobre pomysły się nie starzeją i że na wszystko musi przyjść właściwy czas.
Gromee – Light Me Up ft. Lukas Meijer
Gromee feat. Lukas Meijer – Light Me Up (Acoustic)
Gromee – Spirit ft. Mahan Moin
Gromee feat. Lukas Meijer – Without You
Gromee – Runaway ft. Mahan Moin