News

3 płyty tygodnia: nietaneczna muzyka taneczna?

Panie i panowie, trzy albumy, które mają podobne szanse, żeby Was albo oczarować albo … uśpić. Trzy albumy, które mogą stać się stałymi punktami Waszych muzycznych wieczorów, ale też wszystkie trzy w połowie odsłuchu mogą doczekać się wykasowania z dysku. Kto będzie miał rację?



To oczywiście zależy od wielu czynników. Jeżeli od elektronicznych wykonawców oczekujecie energii i bodźców do poprawienia nastroju, skocznych struktur rytmicznych i pozytywnej wibracji, możecie przestać czytać ten artykuł.


Jeżeli jednak uwielbiacie elektronikę w wydaniu głębokim, nieoczywistym, mniej lub bardziej ambitnym i wymagającym, jeżeli lubicie być zabierani w pełne zaskakujących przygód podróże, jeżeli cenicie sobie wyrafinowanie albo mrok, intrygujące dźwięki i tajemniczą aurę, oto przed Wami prawie trzy godziny wielkiej muzycznej radości.


To nie znaczy oczywiście, że albumy Isolee, Agorii i Chaima to w podobny sposób skrojony materiał muzyczny. Każdy z artystów ma swoją własną wizję i własny arsenał charakterystycznych dźwięków, ale z drugiej strony słuchając wszystkich trzech krążków w poniedziałkowy poranek można odnieść wrażenie, że idea w nich jest podobna.



Chodzi o to, żeby muzyka była różnorodna, a przy tym deepowa, wycofana, klimatyczna. Żeby korzystała z patentów muzyki tanecznej, ale pozbawiona była oczywistych podróży na parkiety.


Czyli bez tanich chwytów, bez chwytliwych melodii, lepiej (jak w przypadku Isolee) wyskoczyć z „anty-melodiami”, wręcz atonalnymi zabawami utrudniającymi zadanie przeciętnemu słuchaczowi. Ta cecha płyty „Well Spent Youth” pozostaje najbardziej wyraźna po przesłuchania całego materiału. Co zostaje po dwóch kolejnych krążkach? Agoria zaprosił ciekawą wokalistkę Kid A, która śpiewa w dwóch numerach i od razu wpada nam w ucho, poza tym są tu świetne „Panta Rei”, „Little Shaman” i deepowy owoc współpracy z Carlem Craigiem. Z kolei u Chaima wyróżniają się obowiązkowe ostatnio w undergroundzie zabawy z acid house’em, oniryczne wokale i zupełnie zepsuta wersja „Love Rehab”. To, że nie umieścił znanej z klubów wersji, jest tu znamienne i symboliczne. W końcu nie chodziło o imprezowy album, raczej o muzyczny eksperyment, który może zainteresować elektronicznych koneserów, a nawet koneserów muzyki w ogóle.



Reasumując wszystkie trzy płyty są bardzo ciekawe i pełne intrygujących pomysłów, z drugiej strony każdej z nich brakuje jakiejś iskry, która spowodowałaby, że moglibyśmy mówić o czymś wybitnym. Większość „eksperymentów” raczej nie przekonuje, dominuje wrażenie, że są zrobione na siłę, często w swej wymowie „szare i nijakie”. Najwięcej energii znajdziecie u weterana Isolee, ale okraszona jest ona wspomnianymi wcześniej dziwacznymi melodiami, które można pokochać albo znienawidzić. Każdej z tych płyt dałbym identyczną notę, a jaka by ona była? To już zależy od dnia i nastroju. W poniedziałkowy poranek wypadają mało wyraziście, w sobotni wieczór będą miały zbyt mało energii, dopiero w niedzielne popołudnie na kanapie mają szansę zaświecić swoim pełnym blaskiem.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →